Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Preisner: Rajski ptak w podkieleckiej wsi

Marta Paluch
Ewa Preisner w swoim domu w Bogucicach. Tu ma wreszcie czas na malowanie i życie. Takie jak lubi
Ewa Preisner w swoim domu w Bogucicach. Tu ma wreszcie czas na malowanie i życie. Takie jak lubi Andrzej Banaś
W swoim domu w Bogucicach Ewa Preisner ma wreszcie czas na malowanie i życie. Artystka, która nie mogła żyć bez Piwnicy pod Baranami, teatru, kina, wernisaży i miejskiego smogu nagle wyprowadziła się z Krakowa i zamieszkała w podkieleckiej wsi. Rodzina pukała się w czoło mówiąc - wariatka. A ona czuje, że żyje.

Bogucice to niewielka wieś w rejonie Nidy. Pełno tu ptaków - sójki, dudki, czaple. Gdy dojeżdża się do wsi, kołują nad drogą całymi chmarami, jakby chciały zatrzymać samochód. Niewielka dróżka, piąty dom po lewej, z drewna i kamienia. Tutaj schowała się krakowska malarka.

W drzwiach atakuje nas kudłata, białobrązowa kula. To pies Bazyli.

- Ciągle spragniony miłości i uwagi. Dlatego wszędzie chodzimy z nim. Pod tym względem jesteśmy hipsterami - śmieje się pani Ewa, a Bazyli wodzi za nią miodowymi oczami.

Gdy siedzi na fotelu w przestronnej, słonecznej oranżerii, wydaje się mała i drobna. Tylko kolorowe spodnie i chusta rzucają się w oczy.

Przez okno patrzymy na ogród i budynek pracowni zarośnięty dzikim winem. Za nim roztacza się pole zboża. Z tego zboża pani Ewa piecze chleb na zakwasie, a śliwki dodaje do ciasta.

- Przekonałam się do slow food. Gotujemy według kuchni pięciu przemian. Wbrew pozorom to żadne cudowanie. Po prostu jest zdrowe, a my bez tego całego pośpiechu jacyś tacy… spokojni, szczęśliwi - podkreśla.

Jej popisowe dania: tarta gruszkowo-porowa, soczewica po indyjsku, kasza gryczana ze śliwkami.

- Gdy gotujemy, aż cały dom pachnie - uśmiecha się. Ma czas: zupę dyniową warzy dwie i pół godziny…

Wstaje rano, idzie z kawą na taras i patrzy na ogród, a nie zatłoczone ulice. Mija właśnie siedem lat, gdy przeniosła się tutaj z drugim mężem, Tadeuszem Czekajem. Choć kiedyś nigdy by nie pomyślała, że nadaje się do życia na wsi.

Pejzaż I: Skrzynecki
Na ścianie wiejskiej, odremontowanej chaty pani Ewy wisi wielki, prześwietlony kolorami obraz. Białe, zielone cienie. To przełom Dunajca.

- Malowany ze zdjęcia, które dał mi Piotr Skrzynecki. Bardzo osobisty, ze specjalną dedykacją - wyjaśnia artystka.

Rodowita krakuska, nie wyobrażała sobie życia poza tym miastem. Przez 20 lat była związana ze środowiskiem Piwnicy pod Baranami. Stamtąd wywodził się też jej pierwszy mąż, kompozytor Zbigniew Preisner. A Piwnica - wiadomo: bohema, nocne spektakle, domówki u Piotra Skrzyneckiego ze słynną pomidorówką nad ranem… Po całonocnych bankietach szło się do domu na krótką regenerację, by być znów gotowym na wieczór…

- Przez wiele lat wstawałam w południe. Byłam przekonana, że jestem sową - śmieje się Ewa Preisner.

Kraków: przyjęcia, towarzyskie spotkania. Ciągle było coś do zrobienia, spotkania, przegadania, a to wernisaż, a premiera, a to ktoś przyjechał, ktoś wyjeżdża… Na malowanie często brakowało czasu. Bardzo przejmowała się krytykami, recenzjami.

- Byłam trochę uzależniona od akceptacji środowiska - przypomina sobie artystka. - Było cudownie, ale chyba już z tego wyrosłam - dodaje. Mówi o tym: moje poprzednie życie.

Pejzaż II: Kraków
Ten obraz wisi w przestrzennym salonie pani Ewy. Jest duży, malowany ciemniejszą kreską, splątany. Pochodzi z okresu krakowskiego. W ostatnim okresie pani Ewa mieszkała na ul. Królewskiej, już z drugim mężem, Tadeuszem Czekajem, tłumaczem.

- Mówiło się: to wygodne, do Rynku blisko. Ale gdy wychodziliśmy z domu, od razu wpadaliśmy na ulicę - mówi Tadeusz, nalewając mocnej herbaty.

Wtedy też intensywnie zajmowała się Unicornem. To założone przez nią w 1999 roku Stowarzyszenie Wspierania Onkologii. Ta praca była cudowna, ale bardzo wyczerpująca. Zaczęło się od chorej krewniaczki, a potem jakoś tak się potoczyło. Okazało się, że nie ma kto z chorymi porozmawiać, posiedzieć. Że ze swoim lękiem oni i ich rodziny zostają zupełnie sami.

- Lekarze skupiają się na ratowaniu życia. A np. chemia jest strasznie wyczerpująca (w myśl żartu lekarzy: najpierw cię zabijemy, a potem zobaczymy co się da zrobić). Do nas ludzie przychodzili z prostym pytaniem: co jeść, gdy ma się raka? Jak poradzić sobie z myślą o śmierci? To coś, co spychamy na margines. Wokół nas panuje histeria młodości, sprawności, myślimy, że jeśli będziemy chodzić na fitness, zaklniemy los. Dlatego wiadomość o chorobie spada jak grom z nieba. Nie potrafimy sobie z tym poradzić - opowiada Ewa Preisner.

Od początku w stowarzyszeniu była z nią rodzina Stuhrów. Organizowali charytatywne bale w Słowackim, aukcje. Z tych lat wspomina taką historię: rozchorował się kiedyś mężczyzna po 40. Jego ojciec był ciężko chory na serce, matka na alzheimera. Ten mężczyzna mieszkał z nimi, żoną i dwoma synami w małym mieszkaniu w bloku. Unicorn zorganizował wolontariuszy. Jeden grał w szachy z tym panem, dwie dziewczyny pomagały chłopcom w lekcjach, babcię wozili do specjalnego ośrodka.

- To było coś z wielkim sensem. Bo często nie wystarczy dać trochę, trzeba dać bardzo wiele - mówi pani Ewa.

Ta działalność tak ją pochłonęła, że prawie przestała malować. Pędząc co chwila gdzie indziej w zatłoczonym mieście, w pewnym momencie usłyszała dzwonek alarmowy.

- Wypaliłam się. Nagle zrobiło się w moim życiu tak duszno, tak ciasno. Tak już nie miałam się czym nakarmić. Zaczęłam strasznie tęsknić za naturą, przecież całe życie malowałam pejzaże - mówi malarka.

Wtedy wynieśli się z mężem na wieś.

Pejzaż III: spacer
Ten obraz, zielono-żółty, prześwietlony słońcem, został namalowany już w Bogucicach. Na wsi maluje inaczej: świetliście, pogodnie.

- Moje malarstwo to dziennik z podróży. Tak się wtedy czułam na spacerze z psem i chcę o tym powiedzieć ludziom - tłumaczy.

Z Bazylim chodzi na spacery dwugodzinne, po południu. Na przykład na Pieczyska. To miejsce, gdzie w suche trzciny, wyższe od człowieka, wchodzi się jak w las; nogi zapadają się w miękkim torfie. Niedaleko jest łąka, gdzie hasają sarny, zające, z krzaków wylatują bażanty, a po trawie chodzą bociany i czaple…

W oknie oranżerii pani Ewa ma widok na zachód słońca (namalowała już kilka jego wersji). Wieczorami siadają z mężem, puszczają płytę Pucciniego, Rossiniego albo Ninę Simon i z otwartymi ustami oglądają olbrzymią czerwoną kulę. Bajka.

- To paradoks, ale teraz mogę się skupić na malowaniu. Po porannej kawie i jodze idę do ogrodu, a potem do pracowni. Tutaj powstaje większość moich obrazów. Choć dziś to nie one stanowią o sensie mojego życia - pokazuje nam olbrzymie kolorowe płótna w niewielkim budynku obrośniętym winem.

Odkąd się przeniosła do Bogucic, zorganizowała kilka wystaw: w Krakowie, Oświęcimiu, Pińczowie. Teraz szykuje kolejną w Kielcach.

- Moja kariera nie ucierpiała na tych przenosinach, wręcz przeciwnie - podkreśla. Obrazy sprzedaje głównie za granicą.

Pejzaż IV: chata
Gdy już sobie odpoczęła od miasta, energia zaczęła ją rozpierać na nowo.
W Unicornie działa już z oddali (choć na ważne wydarzenia jeździ - 11 października będzie na otwarciu ośrodka psychoonkologii na Woli Justowskiej).

Zaczęła pracę z ludźmi z własnej wsi. Tak powstała Chata Bogucka. To brzydki z zewnątrz komunistyczny parterowy szarak. Kiedyś było tu przedszkole. A dziś po wejściu człowiek znajduje się w wiejskiej chacie. Na środku izby piec do pieczenia chleba, wiejskie meble, fisharmonia (prezent od miejscowego proboszcza), pod sufitem kolorowe "pająki" ze słomy i bibuły.
Pani Ewa i jej współpracownicy sami tu wszystko porządkowali: kuli ściany, bielili, zdun stawiał piec pod ich okiem.

- Chodziłam, prosiłam, mówiłam: to będzie takie fajne miejsce. Dostałam kilkadziesiąt tysięcy złotych, m.in. od marszałka woj. małopolskiego. Potem miałam lęki. Jakie? - Że nikt tu nie przyjdzie, a fundator zjawi się za rok i zapyta: gdzie to fajnie? - wspomina Ewa Preisner.

Płonne to były obawy. Od sześciu lat chata jest otwarta na panie bogucanki (koło gospodyń wiejskich), dorosłych i dzieci.
Co dziś tam robią? Różnie. Na przykład warsztaty z trenerem personalnym - uczył asertywności. Albo robotyk z Krakowa, który na zajęciach z dziećmi przyniósł klocki lego, a dzieci budowały z klocków roboty, programowały je, a potem te roboty ruszały się, świeciły, buczały… Cuda, panie. Albo były wieczory z poezją ojca Leona, franciszkanina, z anielskim menu (ptysie, ciasto na śmietanie). Lub wspólne pieczenie chleba. Albo wycieczki z dziećmi do Krakowa, Kielc, Kurozwęk, a tam rezerwat bizonów, labirynt w kukurydzy… No i warsztaty plastyczne dla dzieci. Bo Ewa Preisner bardzo chce, by dzieci uczyć plastycznej wyobraźni. - Mają z tym problem. Ale kto ma je dziś uczyć wrażliwości na sztukę? Kolorowe magazyny? - pyta retorycznie.

W drugiej izbie Boguckiej chaty razem z dzieciakami wnieśli w donicach młode drzewka, a na nich pozawieszali stare fotografie przodków z Bogucic. - Chcę, żeby poczuły swoje korzenie, że nie są z kapusty - podkreśla malarka.

Pejzaż V: ptaki
I ludzie świetnie tę wystawę przyjęli. Dla nich Ewa Preisner jest już swoja, choć to nadal trochę taki egzotyczny ptak.
Rzeczywiście, ma w sobie coś z ptaka… Nie tylko kolorowe ubrania.

- Gdy czasem jeżdżę do Krakowa, spotykam się z przyjaciółmi w jakiejś cudnej kawiarni, po pewnym czasie oni zaczynają nerwowo zerkać na zegarki. Takie bezwiedne kontrolowanie czasu, nawet gdy się ma go dużo. A ja już nie chcę tak żyć… Bo lubię, gdy czas tak… kołuje - mówi.

Zupełnie jak ptaki nad Bogucicami.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska