Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Gowin o mężu Jarosławie, zwierzęciu bardzo politycznym

Redakcja
WOJCIECH BARCZYNSKI
On w czołówce polskich polityków, a o niej nie wiemy właściwie nic. Z Anną Gowin, żoną ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, jej pierwszy wywiad przeprowadził Marek Bartosik

Czytaj także: Rokita: Za dobrze znam Komorowskiego by na niego głosować

Kiedyś w "Szkle kontaktowym" pojawiły się SMS-y: Gowin na premiera. Zapytałem wtedy Pani męża, czy bierze pod uwagę taką możliwość. Odpowiedział, że najwyższe stanowiska nie wchodzą w rachubę, bo żona nie chce występować publicznie. Wykręcił się?
Chyba tak. Bo czy Małgorzata Tusk występuje tak często publicznie? Albo żona Leszka Millera? Ona też tego nie robiła. Nie sądzę, bym się musiała udzielać publicznie. Co innego Pierwsza Dama.

Nie zamyka Pani mężowi tej drogi?
Wątpię, by coś takiego mu groziło.

Ale ten świat może być i dla Pani ciekawy?
Nie sądzę, by był ciekawszy od innych światów i odwrotnie. To nie jest tak, że ja męża atakuję pytaniami o politykę. Nie jestem głodna tej wiedzy, a Jarek jest skryty. Nasze światy są w dużej mierze równoległe. I tak powinno być. Mamy bardzo różne usposobienia, środowiska, w których żyjemy. Moim otoczeniem naturalnym jest rodzina, a jego od paru lat Warszawa, a wcześniej Tygodnik Powszechny, Znak, uczelnia.

Tak wyszło, czy to Pani zdecydowała?

To nie są rzeczy, o których się decyduje. Na początku byłam związana ze środowiskiem Znaku. Jeździliśmy z dziećmi do ośrodka wypoczynkowego wydawnictwa. I to są jedne z najlepszych wspomnień w moim życiu. Tam poznałam Jurka Ilga, Henryka Woźniakowskiego, Graczyków. To w dużej mierze byli znajomi Jarka z czasów studiów na UJ. Moje przyjaźnie zostały w Poznaniu.

Wychodziła Pani za filozofa, a za męża ma polityka.

Kiedy mi się oświadczał, powiedział, że dwie najważniejsze rzeczy w jego życiu to filozofia i polityka. Wcale nie jestem pewna, czy w tej kolejności. I powiedział jeszcze, że to ważniejsze ode mnie. Jarek zawsze był zwierzęciem politycznym. Najpierw polityka zajmowała go jako przedmiot zainteresowań intelektualnych, a teraz praktycznie.

Oboje pochodzicie z Jasła i jesteście niemal w tym samym wieku. Chodziliście razem do jednej szkoły?
Nie znaliśmy się wtedy. Mijaliśmy się pewnie na korytarzu, ale interesowałam się osobami ze swojej klasy. Mógł mnie kojarzyć, ale nie jestem pewna. Zetknęliśmy się już w czasie studiów. Jarka znał mój tata przez jego rodziców. To on nas poznał.

A z jakiej rodziny Pani pochodzi?
Fajnej. Żałuję tylko, że nie miałam rodzeństwa. Szkoda, bo piękny element człowieczeństwa został mi ujęty. Dobrze mieć brata czy siostrę. To daje lepszy start w życie. Jedynak musi się zmagać z balastem swego jedynactwa.

Za to była Pani pewnie oczkiem w głowie rodziców. To oni popychali do nauki angielskiego?
Nie musieli. Angielski pojawił się spontanicznie. Sytuacja domowa pozwalała mi na nim się skupić. Nie miałam żadnych innych obowiązków. Za to jak wyszłam za mąż, to nie wiedziałam, jak wyglądają buraki na barszcz. Rodzice mają wykształcenie medyczne, ale tata nigdy nie uprawiał tego zawodu, nie obronił dyplomu. Nie pracował i zajmował się mną. Nie wiem, czy to nie był najtrafniejszy wybór w jego życiu. Mama przez długie lata była ordynatorem oddziału noworodków szpitala w Jaśle. Na studia pojechałam do Poznania, bo tam odbywał się centralny etap olimpiady z języka angielskiego, w którym brałam udział, a Uniwersytet Adama Mickiewicza miał wtedy najsilniejszy w Polsce ośrodek anglistyki. Tam spędziłam pięć przepięknych lat. A ostatni rok już był z Jarkiem, po ślubie. On kończył wtedy studia w Krakowie i pisaliśmy razem swoje prace magisterskie.

Pamięta Pani swoje marzenia z tamtego czasu?
Uhm... Mieć siedmioro dzieci.

Siedmioro... Odreagowanie jedynactwa?
To już pytanie do psychoanalityka. Nie wiem, dlaczego tak było i właściwie mnie to nie interesuje.

Jak się czegoś chce, to zwykle z jakichś powodów?

Nie. Jak się chce, to się chce. Rola matki wydawała mi się ważna. To chyba było takie instynktowne pragnienie.

Takie wyobrażenie przyszłości was łączyło?

Jarek na pewno chciał mieć więcej niż jedno dziecko. Ja wymyślałam imiona dla siódemki, ale wspólny azymut mieliśmy na trójkę. Jeszcze przed ślubem kolega wywróżył Jarkowi trójkę. Gdy planowaliśmy trzecie dziecko, to chodziłam do kościoła św. Idziego i modliłam się o chłopca. I byłam jeszcze na tyle bezczelna, że modliłam się, żeby miał niebieskie oczy. I Ziemowit ma takie oczy.

Nie było Pani żal angielskiego?

Nigdy nie wiązałam z nim planów zawodowych. Ten język jest ważny emocjonalnie, czyli znowu tak do końca nie wiem, dlaczego. Pracą dla mnie zawsze było zajmowanie się domem.

Ale tłumaczyła Pani np. Normana Daviesa dla Znaku.
Jeżeli ten tekst komuś coś dał, to bardzo się cieszę, ale do pracy tłumacza nigdy nie wrócę. Nigdy nie chciałam pracować zawodowo. To zasługa Jarka, że mi to umożliwił, będąc wielką ostoją finansową. Jednak rozumiem, że są kobiety, dla których całkowite skupienie się na domu byłoby opcją nie do przyjęcia. Rozumiem je i podziwiam. Ja nie umiałabym łączyć tych dwóch światów.

Mąż nie ukrywał, że przez pierwsze lata jego pracy w Znaku było Państwu materialnie bardzo ciężko.
Na pewno on to tak odbierał. Ja byłam trochę egoistką, bo miałam trójkę małych dzieci. Moje najstarsze dziecko dostało na swoje piąte urodziny braciszka, a po drodze była Weronika. To był najszczęśliwszy czas w moim życiu, ale dla Jarka okres zmartwień, jak zapewnić nam byt. Świadczy o nim pięknie, że traktował to tak poważnie. Mnie jego poczucie materialnej odpowiedzialności za rodzinę bardzo odpowiada. Czasem myślę, że gdyby do niektórych spraw podchodził z większą lekkością, to jemu samemu byłoby lżej. Nie, żeby zaraz był lekkoduchem, szaławiłą...

Takim Palikotem?
Proszę nie mówić nic złego o Palikocie. Poza pewnymi odzywkami, które mogły zranić niektórych ludzi, lubię go bardzo.

Jestem zszokowany.
Dlaczego?

Bo kiedyś mąż mówił, że w Waszym domu jest POPiS i to Pani jest PiS-em.
Lubię Palikota jako człowieka, a nie polityka. Ile autentyczności i odwagi trzeba mieć w sobie, by tak publicznie pajacować, jak jemu się zdarza. Nie jest sztuką chodzić na baczność w jakiejś partii, robić wszystko dla PR. On naraża się wielu ludziom. Znam go tylko z telewizji, ale nie widzę w jego twarzy zakłamania.
Mówiła Pani mężowi o tej sympatii?
On mnie nie wypytuje o moje sympatie. Prawdę mówiąc, zawsze próbował mnie ustawiać, na kogo mam głosować. Uważał, że żona powinna w tej sprawie słuchać męża, co mi się wydaje śmieszne i mi się nie podoba.

Wywinęła się Pani z tej opresji?
Staram się nie robić z siebie bohaterki greckiej tragedii, rozrywanej przeciwstawnymi emocjami. Teraz, gdy mąż startuje, to jasne, że głosuję na niego.

Studiowała Pani w gorących latach osiemdziesiątych. Brała Pani aktywny udział w tamtych wydarzeniach?
Nie, nie byłam typem aktywistki. Jarek za to był zwierzęciem politycznym zanim się urodził, bo wynika to z jego tradycji rodzinnych. Moja mama na przykład bardzo lubiła pochody pierwszomajowe, choć nigdy do PZPR nie należała. Mnie bardziej interesuje rzeczywistość polityczna dzisiaj. Kiedy dzieje się w moim kraju cokolwiek źle, nawet jeżeli nie mam na to wpływu, to odczuwam to tak, jakbym sama coś zawaliła. Przed laty tego nie miałam, Jarek tak.

Czy dzieci dały Pani oczekiwaną satysfakcję?

Pierwsze lata były trudne, ale satysfakcję miałam niezrównaną. Potem weszły w wiek nastoletni i upadł mój autorytet mamy, w którą dziecko jest zapatrzone. Zaczął się inny etap macierzyństwa: kształtowania relacji z ludźmi autonomicznymi. Potrafią być bezczelni, ranić tym, co mówią. We wczesnym etapie ich życia pławiłam się w macierzyństwie, bo byłam idolką. A potem poleciałam z piedestału. Niech pan zapyta pomnik lądujący na bruku, jak się czuje. To jest wyzwanie, któremu ja ciągle nie jestem w stanie sprostać. Dzieci mają pretensje, krytyczne uwagi, które wygłaszają w sposób świadczący, że je bardzo asertywnie wychowaliśmy. O ile Jarkowi wszystkiego nie mówią, to wobec mnie nie wykazują żadnego obciachu. To bywa bardzo trudne. Ale czy stopień trudności nie jest miarą wartości tego, co się rozgrywa?

Nie brakowało Pani męża do pomocy?
Jeżeli dzieci mają na co dzień matkę i wyczuwają, że ma ona pełne zaufanie do ojca, to razem tworzy się fundament, na którym może stać rodzina. Nie trzeba być fizycznie obecnym, żeby być obecnym. Jestem niesamowicie związana uczuciowo z ojcem, ale nie mam potrzeby często się z nim spotykać. Kiedy dzieci były małe, Jarek spędzał z nimi bardzo dużo czasu. Częściej był poza domem, kiedy podrosły. Ale wtedy i tak opędzali się od rodziców.

Kiedy mąż w 2005 roku zdecydował się kandydować na senatora, to rozmawialiście o tym?

Chwilę wcześniej spytałam go, czy aby nie myśli o wejściu w politykę. Moje słowa nie miały tu żadnej siły sprawczej, ale widocznie pomyślał, że dostał ode mnie takie małe, zielone światełko. Do dziś tego trochę żałuję.

Czy ta decyzja bardzo zmieniła wasze życie?
Nie odczuwam tego, bo i tak wcześniej byłam w domu. Jarek im był starszy, tym więcej czasu spędzał w pracy. Zaczynał jako polityk niezależny i cenił sobie to. Nie wiem, co przesądziło o tym, że zapisał się do PO. W polityce trudno funkcjonować samotnie, ale wiele jego problemów zaczęło się od tego momentu. Nie chodzi o to, że wstąpił do tego konkretnego ugrupowania, ale że jest w jakiejś strukturze. Są osoby, które lepiej funkcjonują jako wolni strzelcy. A on jest akurat spod znaku Strzelca, w św. Barbary skończył 50 lat.

Była impreza?
Dostałam SMS-a, że dzień spędzi w Lublinie. Wieczorem poszedł na grób abpa Życińskiego, żeby różne sprawy przemyśleć. Wydaje mi się to bardzo piękne, takie jego. Impreza nie bardzo do niego pasuje...

Z nim da się potańczyć?
Ja zawsze prowadzę. Jarek jest typem faceta, który uważa taniec za zawracanie głowy nogami. Dla mnie też są lepsze rzeczy do zrobienia.

Co na przykład?
Mam dzisiaj zrobić zupę jarzynową. Jeśli mi wyjdzie dobra, to będzie to dla mnie ważniejsze niż gdybym wygrała "Taniec z gwiazdami".

Ale jarzynową gotowała Pani już pewnie wiele razy...
Wszystko robię tak, jakbym robiła po raz pierwszy. Taka postawa owocuje za każdym razem, bo jak w wierszu Szymborskiej "Nic dwa razy się nie zdarza, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych spojrzeń w oczy...". To dotyczy wszystkiego, każdego spotkania z drugim człowiekiem.

Zna Pani uczucie zazdrości?
Najważniejszą osobą w moim życiu jest mój ojciec. On potrafi się cieszyć z tego, że ktoś kupił sobie lepszy samochód. Zależało mu na moich dobrych ocenach, ale nigdy nie był zły o to, że ktoś inny ma lepsze. Takie rzeczy się z domu wynosi, choć przyznaję: moja najlepsza szkolna koleżanka miała większe powodzenie niż ja.

Zapytam w takim razie inaczej. Pani ostatnie wspomnienie o tym uczuciu?
Była rzeczywiście jedna osoba...

Wyjaśnijmy to wreszcie, chodzi o Joannę Muchę?
Ależ skąd, broń Boże. Chodzi o inną osobę. Zazdrością bym tego nie nazwała, ale zaniepokojeniem o rozwój wypadków. Gdybym się przekonała, że się mylę, tobym tę panią serdecznie przeprosiła, ale nie sądzę, bym miała do tego podstawy. Istnieje coś takiego jak kobieca intuicja.

Czuje się Pani osobą o twardym charakterze?
Wiele osób mi to mówiło i to w sposób, który trudno uznać za komplement. Twierdzono, że mam dużo męskich cech. Tymczasem bardzo wielu rzeczy boję się, często jestem bardzo nieśmiała, dom jest moją twierdzą. Powiedziałabym najwyżej, że mam mocną osobowość.

Teraz dzieci dorosły. Została Pani sama?
Najmłodszy syn wyjechał na studia do Warszawy, ale najstarszy spędza znowu więcej czasu w domu. Jest też Weronika z naszym wnukiem. Pustki teraz nie odczuwam.

Jak Pani odpoczywa?
Wstyd się przyznać: stawiam pasjanse. Telewizji nie lubię, ale moim ulubionym serialem jest "M jak miłość".

A polityka w telewizji?
Broń Boże. Trzepie mnie ze złości na widok tych kłótni.

Pani sympatia do PiS trwa?
Mąż powiedział kiedyś Monice Olejnik, że jestem zagorzałą zwolenniczką PiS-u. Ja nie bywam zagorzała. Braci Kaczyńskich darzyłam sympatią od czasu PC. W ich stronę ciągnęło mnie serce i tak zawsze zostanie. Lech był moim prezydentem, Jarosław premierem. Nie chodzi o to, że zgadzam się z ich wszystkimi działaniami czy słowami. To kwestia ich temperamentu, który sprawia, że jestem na tak.

Jakie ma Pani teraz marzenia?
Nie o wszystkim chcę mówić, ale na pewno marzę, by mi się udały smaczne dania na Wiglię. Nie żartuję. Cokolwiek zrobię dobrze, to czuję się, jakby mnie ktoś na sto koni wsadził. Chciałabym, żeby mnie ludzie lubili. To bardzo ważny probierz tego, jaki człowiek jest. I jeszcze, żeby dzieci znalazły własną drogę.

W świat Pani nie ciągnie?
Skąd, nie jestem Martyną Wojciechowską. Podróżowanie nie jest warunkiem tego, by mieć bogate we wrażenia życie. Wiem, że w okresie rozbuchanego neofeminizmu mówię tu same herezje, ale gdzie indziej czułabym się zagubiona.

Z mężem u boku też?
Byłoby jeszcze gorzej.

W politykę go Pani "wepchnęła". A w ministrowanie?
Odradzałam mu.

Przekonał Panią?
Nie, zrobił to, co uważał za słuszne.

Była Pani na zaprzysiężeniu?
Nie zostałam zaproszona.

Sylwester w Krakowie: sprawdź, gdzie możesz go spędzić i porównaj ceny!

Wybieramy najpiękniejszą sportsmenkę Małopolski! Weź udział w plebiscycie!

"Super pies, super kot"! Zobacz zwierzaki zgłoszone w plebiscycie i oddaj głos!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Anna Gowin o mężu Jarosławie, zwierzęciu bardzo politycznym - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska