Bąbelki i socjalizm z ludzką twarzą: Pepsi-cola w PRL

Irena Łaszyn
Fot. Robert Kwiatek/Polskapresse
Podobno pepsi-cola była mniej kapitalistyczna. Partia patrzyła na nią łaskawszym okiem niż na konkurentkę. Może dlatego, że zanim trafiła do Polski, jej smak poznali konsumenci z Jugosławii, Czechosłowacji, Węgier i Rumunii? Ale to coca-cola pojawiła się w Polsce pierwsza.

Już w 1972 roku, w przeddzień lipcowego święta, spłynęła do butelek w warszawskiej wytwórni i trafiła do sklepów. Lud pracujący miast i wsi mógł się delektować owym imperialistycznym napojem do woli. Jeśli, rzecz jasna, miał taki kaprys, bo butelka kosztowała dwa razy tyle, co bochenek chleba. I nie była ogólnie dostępna. Konkurencja, czyli pepsi-cola, najpierw wyrosła w Krakowie, a zaraz potem w Gdańsku.

Oficjalne otwarcie wytwórni pepsi-coli w Gdańskich Zakładach Piwowarskich odbyło się - jakże by inaczej - u progu innego święta, a mianowicie Dnia Kobiet. Z wielką pompą, choć bez szczególnego rozgłosu. Informacje o tym wydarzeniu znalazły się wprawdzie na pierwszych stronach wybrzeżowych gazet, ale nie na czołówkach. Tam była relacja z posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR i Prezydium Rządu PRL. "Dziennik Bałtycki" pisał ponadto o spotkaniu gospodyń wiejskich z przedstawicielami władz i dantejskich scenach na dworcach w Tokio spowodowanych strajkiem japońskich kolejarzy. "Głos Wybrzeża" zajął się wizytą premiera Ludowo-Demokratycznej Republiki Jemenu. A boczkiem, boczkiem, po prawej - podobnie jak i nasza gazeta - wspomniał o nowej wytwórni i zaanonsował: "100 tysięcy hl pepsi-coli w 1973 r.".

Nazywano ją stonką ziemniaczaną w płynie. I nagle w marcu 1973 roku pepsi-colę zaczął produkować gdański browar

Nie podgrzewać
Dostojnych gości zjechało do Gdańska na tę uroczystość co niemiara, łącznie z wiceministrem przemysłu spożywczego i skupu Stanisławem Ochabem, magistrem - jak donosiła prasa. Byli też przedstawiciele koncernu Pepsi-Cola, z Londynu i Wiednia. Napój, jeszcze kilkanaście lat wcześniej nazywany stonką ziemniaczaną w płynie, potraktowany został życzliwie. Wszak miał, zgodnie z dyrektywą partii i towarzysza Edwarda Gierka, wspierać socjalizm z ludzką twarzą. Licencję na owe napitki zakupiono już parę miesięcy po przejęciu władzy przez nowego pierwszego sekretarza KC PZPR. A potem - w błyskawicznym tempie - zobowiązano dyrektorów wybranych polskich browarów (a także stosowne ministerstwa, zrzeszenia i zjednoczenia) do przygotowania wytwórni coca- i pepsi-coli. Gwoli ścisłości przypomnijmy, że napoje te produkowano z koncentratu, który trafiał tu w specjalnych pojemnikach.

Dyrektorem Gdańskich Zakładów Piwowarskich był wówczas Dominik Modzelewski. Tylko on wiedział, ile to wszystko wymagało zachodu. Bo w siermiężnej PRL brakowało w zasadzie wszystkiego, a koncern domagał się hal produkcyjnych najwyższej próby. "Precyzja jest wymagana w każdym szczególe - od specjalnego przygotowania wody, butelek, rozbicia dwutlenku węgla, po kapslowanie, aby zachować odpowiednią jakość napoju" - wyjaśniali czytelnikom i potencjalnym konsumentom dziennikarze. Jeden nawet tłumaczył, że "Pepsi zimna jest smaczna, podgrzana - odstręczająca".
A "Dziennik Bałtycki" poszedł dalej i wdał się w kolejne szczegóły: "Napój produkowany jest z koncentratu (kompozycja wanilii, wyciągów tropikalnych traw, przypraw i orzechów cola) z dodatkiem technicznie czystego cukru i dwutlenku węgla. Woda musi być odpowiednio zmiękczona, pozbawiona smaku, zapachu i bakterii". Podkreślał, że nienotowany w świecie sukces pepsi polega na jej "właściwościach orzeźwiających i oryginalnym smaku".

Dyrektor Modzelewski już nie żyje, podobnie jak inni szefowie browaru, którzy nastali po nim. Dawni pracownicy rozpierzchli się po świecie, nie bardzo wiadomo, gdzie ich szukać. A ci, do których udało się nam dotrzeć, już na wstępie zaznaczają, że niewiele z tamtych czasów pamiętają. Zwłaszcza że zajmowali się głównie piwem, bo pepsi to była taka komercyjna fanaberia. Powiew wielkiego świata. Ciekawostka.

Znak luksusu i kapsle
Jedni mówią: Nic dobrego, sama chemia. Inni - smak przez duże S. Nawet w rodzinie opinie bywają rozbieżne.

Krystyna Prządka, niegdyś kierowniczka laboratorium, niebawem skończy 80 lat. Mieszka w pobliżu dawnego zakładu. - Do Gdańskich Zakładów Piwowarskich i Słodowniczych przyszłam z nakazem pracy 1 kwietnia 1955 roku - opowiada. - Byłam tam do grudnia 1989 roku, choć zakład przechodził różne koleje losu, zmieniał nazwy i właścicieli. Zajmowałam się jednak browarem, piwem, jakością i kontrolą surowców. Pepsi to była taka zagranica. Oni mieli swoje technologie, swoje laboratorium, swoje kierownictwo, my swoje.

Pepsi jej nie zafascynowała. - To jedna wielka chemia - macha ręką. - Przychodził koncentrat, dodawało się syrop cukrowy o odpowiednim stężeniu i - fiuuu. Ja tego nie poważałam. Wolałam wody na naturalnych sokach produkowane przez nasz browar.

Pepsi pojawiła się w sklepach z półkami prawie pustymi. W szczytowym okresie lat 70. na jednej zmianie produkowano nawet 120 tys. butelek tego napoju

Córka pani Krystyny Katarzyna Pączkowska tych zastrzeżeń nie podziela. Uważa, że w latach 70. pepsi stanowiła symbol luksusu. - Królowała na prywatkach, obok pomarańczowego soku Dodoni sprzedawanego w puszkach - przypomina sobie. - Niektórym nawet zastępowała kawę. Chodziła fama, że można się po niej lepiej uczyć. Jako dziecko wykorzystywałam pepsi jeszcze do innych celów. Kupowało się ją bowiem w szklanych buteleczkach zamykanych na kapsel. Te kapsle się zbierało, bo one służyły do… grania, na przykład w wyścig pokoju. Rysowało się na asfalcie takie trasy, pstrykało w te kapsle, najlepszy kolarz wygrywał.

Wysokie ciśnienie i zapalniczki

Gdańska inwestycja kosztowała 35 mln zł. Powstała specjalna hala o powierzchni 2100 mkw., zamontowano na niej linię produkcyjną, zorganizowano transport. A butelki najpierw sprowadzano z Hiszpanii. Musiały być ze specjalnego szkła, żeby wytrzymały wysokie ciśnienie w chwili napełniania.
Urszula Piasecka zaczęła pracę w browarze w 1974 roku, tuż po studiach, trafiła do działu głównego technologa. Produkcja pepsi szła już wtedy pełną parą. - Każdego dnia wyjeżdżało z zakładu kilkanaście dużych samochodów wypełnionych butelkami z napojem - wspomina. - Każdy mógł zabrać pięć ton. To były stary A-28 i A-29.
Pani Urszula zajmowała się piwem, a nie pepsi. Pamięta jednak taśmociągi, po których brudne butelki jechały z magazynu do myjni, potem na kontrolę jakości i na monoblok, do napełnienia i dalej - do kapslowania. Praca w wytwórni nie była szczególnie skomplikowana. Wystarczyło opanować parę czynności. Wszystko było zmechanizowane. - Nie do końca - prostuje Stanisław Płotka, który był w wytwórni pepsi mechanikiem. - Trochę trzeba się było nadźwigać, bo nikt wtedy nie znał paletyzacji.

Stanisław Płotka zajmował się konserwacją i naprawą maszyn. Przyznaje, że często coś się psuło. Gdy poszła przekładnia, to i trzy do czterech dni trzeba było posiedzieć. Pan Stanisław najbardziej zapamiętał współzawodnictwo między zakładami produkującymi pepsi. Gdy produkcja rosła, dostawali prezenty. - Zapalniczki, zegarki, długopisy - wylicza. - Niektórzy to nawet dostawali ekstrapieniądze. Ludzie się starali, pracowali na zmiany.

Ile tej pepsi wtedy produkowano? Zdaniem pana Stanisława - 120 tys. butelek na jednej zmianie. Wiosną 1973 roku gazety podkreślały, że "latem, a więc w okresie największego zapotrzebowania, gdańską wytwórnię opuszczać będzie od 4,5 do 5 mln butelek miesięcznie". - To stopniowo się zmniejszało - twierdzi Stanisław Płotka. - A w połowie lat 90. produkcja ustała. Przestała być opłacalna. Za gdańską pepsi pan Stanisław specjalnie nie tęskni. Nie był jej fanem. - Ale od coca-coli była lepsza - podkreśla. - Bardziej słodka.

Niektórym pepsi zastępowała kawę. Chodziła nawet fama, że można się po niej lepiej uczyć

Będzie muzeum
Butelki miały pojemność 0,25 l. - Pepsi była tak mocno gazowana, że gdy się piło z tej małej buteleczki, to pysk rozwalało - wspomina inny konsument z lat 70. - A jak się odbijała! - zachwyca się kolejny. - Piliśmy ją, żeby sobie pobekać…

Ten konsument to Krzysztof Kaciński, syn byłego dyrektora. W 1973 roku miał 16 lat i z wypiekami na twarzy zaglądał czasem do nowej hali. - Pamiętam głośny stukot szkieł i przesuwającą się taśmę - mówi. - Szczegółami się nie interesowałem.

Browar to było jego "imperium". Mieszkał na jego terenie 44 lata. Aż do feralnego 2001 roku, gdy wszystko się skończyło. Zakład przestał istnieć, 200 pracowników dostało wypowiedzenia, mieszkańcom tzw. willi dyrektorskiej zapewniono inne lokale, a teren za kilkanaście milionów złotych wykupił deweloper, czyli PB "Górski" sp. z o.o. Zaczął budować na nim kompleks mieszkaniowo-usługowy. - Będzie tu też minibrowar i muzeum browarnictwa - podkreśla prezes Bogdan Górski.
Kiedy, nie potrafi sprecyzować. Niebawem.

Hala, w której była produkcja pepsi, stoi do dziś, po drugiej stronie drogi. W oknach przetrwało nawet dawne logo. Tylko pepsi jest już w Gdańsku inna, podobnie jak w całej Polsce. Niektórzy mówią, że przez te plastiki i puszki - mniej gazowana. I nawet się nie odbija.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl