Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bez chemii da się żyć! Tarnowianka wzorem dla tysięcy internautów

Paweł Chwał
Paweł Chwał
Ewa Kozioł twierdzi, że nie potrzeba wiele, aby być szczęśliwym
Ewa Kozioł twierdzi, że nie potrzeba wiele, aby być szczęśliwym archiwum
Ewa Kozioł żyje w harmonii z naturą. Prowadzi popularny blog, występuje w telewizji i w radiu. Przekonuje, że można przejść z kultury konsumenckiej do odważnego świata samowystarczalności.

Na swoim blogu radzi pani, jak szybko i sprawnie , bo w 40 minut, uporać się z przedświątecznymi porządkami. To możliwe?

Przede wszystkim trzeba wpierw „odgracić” dom ze zbędnych bibelotów i rzeczy, które tylko przekładamy z miejsca na miejsce, a tak naprawdę nie są nam do niczego potrzebne. Swój przyciąga swego - szpargały zawsze będą przyciągały inne szpargały. Przy okazji warto zastanowić się nad tym, czy aby na pewno musimy obdarowywać się nawzajem i nasze dzieci całą masą prezentów, o których po pewnym czasie nikt nie będzie pamiętał, a tylko będą zajmować miejsce w domu. Czy nie lepszym prezentem będzie spędzenie wspólnie czasu, bądź zabranie żony do kina lub restauracji? Szanujmy i pielęgnujmy chwile spędzane razem, bo to one są najcenniejsze. Nic złego się nie stanie, że przez to nie umyjemy wszystkich okien lub nie przygotujemy 12 potraw, których i tak nikt nie jest w stanie zjeść. Nic nie zastąpi chwil spędzonych razem.

Nie kupuje pani kosmetyków, chemii gospodarczej, nawet leczy się pani sama, bazując na ziołolecznictwie i tradycyjnych metodach. Po co komplikować sobie życie, skoro można pójść do sklepu czy apteki i kupić praktycznie wszystko, co potrzeba?

Ale ja bardzo nie lubię chodzić po sklepach. Dla mnie zrobienie zakupów to jedna z największych męczarni. Zresztą jeśli już, to kupuję jedynie kaszę jaglaną, od czasu do czasu chleb, kiedy nie zdążę go upiec w domu. Jestem wygodna. Skoro mogę zrobić sama wszystko, czego potrzebuję, a na dodatek mam pewność, że to jest zdrowe i nie zaszkodzi mnie oraz moim dzieciom, w przeciwieństwie do specyfików oferowanych w sklepach, to wybór jest chyba oczywisty. Większych problemów nie stanowi zrobienie mydła lub szamponu, płynu do czyszczenia podłóg czy proszku do prania lub zmywarki. Nie potrzeba wiele. Wystarczy, że mamy w domu trochę octu i sody oczyszczonej. Po co się truć, skoro można stosować alternatywne środki ekologiczne, które są równie skuteczne, a na dodatek tańsze niż te z chemią w składzie.

Znaczek eco na produktach dostępnych w sklepach oznacza bowiem zazwyczaj, że jego cena jest kilkakrotnie wyższa niż innych towarów...

No i właśnie między innymi z tego powodu postanowiłam sama je wyrabiać. Bezpośrednim pretekstem była sytuacja sprzed kilku lat, kiedy mieszkałam jeszcze w Anglii i poszłam do sklepu, aby kupić krem dla mojej najstarszej obecnie córki, która wtedy była jeszcze niemowlakiem. Kiedy zobaczyłam, że mam zapłacić 30 funtów za 50-mililitrową tubkę, która starczy góra na cztery smarowania, zaczęłam wertować książki i czytać, jak można zrobić podobny krem samemu. Jestem osobą dociekliwą i chłonną wiedzy. Dużo czytam po to, aby wiedzieć, jak pomagać sobie i swojej rodzinie oraz żyć w harmonii z naturą. W ekologii chodzi przede wszystkim o prostotę, a nie o to, aby jeszcze więcej wydawać. Producenci chcą na tym zbić fortunę i stale podnoszą ceny, korzystając z panującej obecnie mody na wszystko to, co ekologiczne.

Skąd pomysł na Zielony Zagonek, czyli internetowy blog, który bije rekordy poczytności?

Powstał, ponieważ chciałam uciec od konsumpcjonizmu i świata, który nie troszczy się o ludzi, a jedynie o wydajność, profity i pieniądze. Zielony Zagonek to miejsce, gdzie sama uczyłam się podstaw zielarstwa i świadomego życia, to oaza w której poznawałam to, co naprawdę istotne i dowiadywałam się jak to odzyskać. Chętnie dzielę się na blogu tym wszystkim, co sama gdzieś wyszukałam, wypraktykowałam na własnej skórze i jeszcze to udoskonaliłam. Poza tym można tam znaleźć sporo dobrych, wypróbowanych przepisów i rad babcinych, dzięki którym możemy na przykład odłożyć na bok lekarstwa, które z jednej strony pomagają, a z drugiej niosą ze sobą zazwyczaj cały szereg skutków ubocznych.

Ile osób korzysta z pani rad?

Miesięcznie jest to około 200 tysięcy wejść.

Pani dzieci nie chorują?

Jeśli już, to bardzo, bardzo rzadko. Jestem dumna z tego, że żadne do tej pory nie musiało zażywać antybiotyków.

Jak pani to robi?

Przede wszystkim hartuję je. Latem biegają po polu tyle, ile „wlezie”, i to na bosaka. Nie smaruję ich niczym na słońce. Zimą staram się ich przede wszystkim nie przegrzewać, bo to najgorsze, co można sobie zafundować. Nie zwalczam na siłę u nich gorączki. Kiedy choroba mimo wszystko się przypląta, to robię rosół z prawdziwej, wiejskiej kury lub kaczki, które albo kupuję u znajomych rolników albo w ostateczności biorę z własnego ogródka. Wychowałam się w bloku na osiedlu Zielonym i całe życie marzyłam o tym, że jak już będę mieć swój dom, to koniecznie będzie koło niego też przechadzał się drób. I dopięłam swego. Mieszkam w mieście, ale mam też kurnik.

Przykład zagłodzonej na śmierć Madzi spod Sącza, której rodzice zaufali znachorowi, nie spowodował, że zapaliła się u pani czerwona lampka ostrzegawcza? Że może jednak lepiej zwrócić się ku osiągnięciom medycyny?

Nie jestem osobą ortodoksyjną, która neguje całkowicie sens istnienia służby zdrowia. Medycyna powstała po to, aby pomagać ludziom w sytuacjach kryzysowych i jeśli coś się dzieje, nad czym nie mamy kontroli, to trzeba do tego szpitala jechać. Ale nie wówczas, kiedy tylko pojawia się gorączka. Trzeba mieć swój rozum, nikomu nie można bezgranicznie ufać, co stało się w tamtym konkretnym przypadku. Rodzice mają wrodzony instynkt i doskonale wiedzą, nawet lepiej niż lekarz, kiedy z dziecko potrzebuje pomocy. Jeżeli nie reagują to znaczy, że z nimi jest coś nie tak.

Ale pani od szpitala raczej stroni, skoro dwójkę swoich młodszych dzieci urodziła w... domu.

Konkretnie w salonie (śmiech: przyp. red). Byłam chyba pierwszą tarnowianką, która zdecydowała się świadomie i planowano na poród domowy. Oczywiście wszystko odbyło się pod kontrolą wykwalifikowanej położnej. Chciałam być po porodzie cały czas blisko swoich nowo narodzonych dzieci, z czym w szpitalach bywa różnie.

rozmawiał: Paweł Chwał

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska