Jolanta Ciosek

Bożena Zawiślak: Gram na strunach głosowych i na cudzych nerwach

Bożena Zawiślak-Dolny, od 1988 roku solistka Opery Krakowskiej, wielka gwiazda krakowskiej sceny Fot. Andrzej Banas Bożena Zawiślak-Dolny, od 1988 roku solistka Opery Krakowskiej, wielka gwiazda krakowskiej sceny
Jolanta Ciosek

Rozmowa z Bożeną Zawiślak-Dolny, śpiewaczką Opery Krakowskiej, wielką gwiazdą krakowskiej sceny

Spotykamy się po raz kolejny i po raz kolejny nie mogę sobie wyobrazić, że niewiele brakowało, by siedziała przede mną nie wybitna śpiewaczka, ale siostra Bożenka w „mundurku” zakonnicy lub groźna sierżant Bożena - policjantka. Czy to prawda?

Prawda, prawda. A wszystko się zaczęło w moich stronach rodzinnych, w Chełmie Lubelskim, gdzie się urodziłam i spędziłam dzieciństwo, lata licealne. To tam właśnie zaprzyjaźniłam się z zakonnicą, śpiewałyśmy razem w scholi. Urzekała mnie w klasztorze ta niezwykła cisza, harmonia, spokój, uporządkowane życie. I te cudowne ogrody dające ukojenie.

A potem nastąpił zwrot i marzenia o policjantce - to chyba już wtedy rozsadzał panią słynny do dziś temperament?

Policjantką koniecznie kryminalną. Groźną, ścigającą przestępców. Aż w końcu zwyciężył śpiew, aktorstwo, muzyka. To się okazało moim powołaniem.

Tradycje muzyczne wyniosła pani z domu?

Tak, bo od dziecka otaczała mnie muzyka: ojciec świetnie grał na mandolinie, mama pięknie śpiewała, do osiemdziesiątki występowała w chórze! Siostrzenice są umuzykalnione. Muzykę rodzina ma więc we krwi.

Gra pani na jakimś instrumencie?

Trochę na fortepianie, ale przede wszystkim na własnych strunach głosowych i na nerwach. Cudzych.

Jak wyglądała codzienność w pani rodzinnym domu?

To jest do dziś prawdziwy rodzinny dom, a raczej kamienica mojej mamy, którą dziadek kupił od Żydów w 1920 roku. Do dziś w pokoju stoi łóżko, na którym na świat przyszła mama, moje dwie siostry i ja. Mama śpiewała, tata dużo grał, a w imieniny i święta przychodzili zawsze goście.

Wtedy mała Bozia, jak na panią mówiono, śpiewała pod stołem?

Tak, Wstydziłam się, więc śpiewałam pod stołem lub w szafie. A wszystkie ciocie i wujkowie oczywiście bili brawo i chwalili.

Czy już wtedy ktoś usłyszał ten piękny mezzosopran?

Wtedy to śpiewałam piosenki Fogga, Przybylskiej. Wyobraża sobie pani takiego szkraba, który śpiewa: „Już nigdy nie usłyszę, kochany, twych słów”. Do dziś, kiedy zbieramy się całą muzykalną rodziną, nie obejdzie się bez wspólnych śpiewów w ogrodzie. Kiedyś nawet interweniowała policja. No więc o moim głosie wiedziano, że dobry, ale nie zwrócono uwagi na wadę wymowy. A ja chciałam zostać aktorką dramatyczną. Nawet zdawałam do szkoły teatralnej w Warszawie. Przesłuchiwał mnie sam Andrzej Łapicki, piękny, znany, w czarnej skórzanej marynarce, co dla dziewczyny z niewielkiego miasta było wystarczającym przeżyciem. Do szkoły się nie dostałam, ale ukończyłam w Gdyni studium wokalno-aktorskie. Włożyłam gigantyczną pracę, żeby „wyprostować” moje seplenienie. Najpierw Bogna Toczyska zajrzała mi do ust i kazała pokazać język, czy nie jest za długi - wtedy żadne ćwiczenia by nie pomogły. Na szczęście języka nie trzeba było ucinać - ciężkie ćwiczenia logopedyczne, włącznie z kamykami w buzi, dały rezultat. Po egzaminie stwierdzono, że jestem mezzosopranem, a może też prawdziwym altem. Powiedziano mi też, że jestem za gruba.

Pozostało jeszcze 55% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Jolanta Ciosek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.