Dla większości naszych piłkarzy wtorek nie jest bowiem zwyczajowym dniem rozgrywania spotkań. Przecież Ligę Mistrzów znają jedynie z przekazu telewizyjnego, podobnie zresztą jak Ligę Europejską (do minionego sezonu Puchar UEFA), która od czasu do czasu zarządza grę w drugim dniu tygodnia.
Wolno więc domniemywać, że w obliczu wczorajszej potyczki krakowianie i wrocławianie pracowali w określonym mikrocyklu treningowym. Po tym jednak, co zaprezentowali, na pewno można stwierdzić jedno - wysokiej formy, póki co, nie "złapali".
Byli jednak kibice świadkami wydarzenia - gola autorstwa Pawła Brożka! Niech to trafienie będzie takim na przełamanie, czego napastnikowi z serca życzymy. Wierzymy też, że "Brozio", zaraz po golu, pospieszył z podziękowaniami do Patryka Małeckiego. On bowiem, w 32 min, przeprowadził lewą flanką efektowną akcję, po której panu Pawłowi przyszło wepchnąć piłkę do pustej bramki, z odległości metra, góra dwóch. Dodajmy, że snajperska bessa krakowianina trwała od 24 października ubiegłego roku (trafienie w meczu z Piastem Gliwice).
Gol Pawła Brożka to niewątpliwie zysk. Natomiast żółta kartka dla Głowackiego równa się stracie, gdyż eliminuje defensora z sobotniego meczu z Lechem. Niestety, zawodnik sam jest sobie winien - "żółtko" zobaczył za zagranie piłki ręką. Kiedy, w 52 min, na moment przebranżowił się w gracza ofensywnego i walczył o piłkę na połowie Śląska.
W kontekście spotkania z Lechem oby sprawdziło się powiedzenie, że nie ma ludzi niezastąpionych. Z tym, że "Głowę" zastąpić będzie bardzo ciężko. Dobrze przynajmniej, że bez kartkowego "wyróżnienia" przetrwał Marcelo - również posiadacz trzech "żółtek". Personalny ból głowy trenera Kasperczaka będzie ciut mniejszy.
Wracając zaś jeszcze do sytuacji, w której Głowackiemu zrobiło się żółto przed oczami, to umówmy się, że arbiter niekoniecznie musiał sięgnąć do kieszonki. W zagraniu wiślaka trudno bowiem dopatrzyć się celowości. Cóż, sędzia nie musiał karać, ale mógł - ot, życie.
Trudno natomiast nie zauważyć, że w odróżnieniu od jesiennego meczu we Wrocławiu, wczoraj niekoniecznie była Wisła suwerenem. Między innymi ze względu na o wiele większy chaos poczynań własnych, niż podczas konfrontacji na stadionie przy ul. Oporowskiej. Na szczęście - skoro nadal jesteśmy przy tamtym spotkaniu - Śląsk się nie poprawił. Przykładowo nie oddał jednego choćby strzału w światło bramki! Ponadto nie wywalczył rzutu rożnego, ani razu też jego piłkarze nie byli na spalonym.
O dziwo jednak mogli wrocławianie strzelić bramkę! W 40 min, kiedy Socha otrzymał prostopadłe podanie z głębi pola i znalazł się oko w oko z Pawełkiem, biegnąc z piłką od prawego narożnika pola karnego. Wiślacki golkiper wykazał się jednak wyczuciem, odważnie wychodząc rywalowi na spotkanie i rzutem pod nogi neutralizując jego snajperskie zapędy.
Żeby jednak nie było, że Pawełek błędu nie popełnił, to trzy razy miał spore problemy ze złapaniem, lub wypiąstkowaniem futbolówki. Tyle, że w zamieszaniach na wiślackim polu karnym w porę interweniowali koledzy z defensywy, lub ci cofnięci z przednich linii.
Na koniec zaś telegraficzne przypomnienie innych bramkowych szans wiślaków. W 12 min Boguskiemu nie stało precyzji po wypuszczeniu piłki przez Kelemena (centra Alvareza). W 27 min znowu niecelnie uderzył "Boguś", tym razem piłkę na "szesnastkę" wyłożył mu szarżujący Paweł Brożek. Wreszcie w 67 min wspomniany napastnik przegrał pojedynek z Kelemenem, ale o tyle jest usprawiedliwiony, że podanie od Boguskiego było ciut za silne.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?