Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brzytwa na gardle Wisły

Bartosz Karcz
Piłkarze Wisły do meczu z Koroną Kielce przystępowali w komfortowej sytuacji. Cztery punkty przewagi nad Lechem Poznań gwarantowały krakowianom pełną kontrolę nad losami walki o tytuł mistrza Polski. Najwyraźniej jednak wiślacy są ludźmi, którzy nie potrafią wyciągać żadnych wniosków ze swoich błędów.

Mało było im potknięć w tym sezonie, więc zafundowali sobie i kibicom "Białej Gwiazdy" horror na koniec rozgrywek. Przegrali z Koroną i przytknęli sobie tym samym brzytwę do gardła. Teraz nie mają już nawet milimetra marginesu błędu.

Jeśli chcą zdobyć tytuł mistrza Polski, muszą wygrać wszystkie trzy mecze do końca sezonu. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że najbliższe z tych trzech spotkań podopieczni Henryka Kasperczaka rozegrają w Warszawie z Legią, to stwierdzenie, że tytuł wymyka im się z rąk, nie będzie przesadą.
W piątkowy wieczór nikt w Krakowie nie brał pod uwagę innego scenariusza jak zwycięstwo Wisły.

Krakowianie zapewniali zresztą, że na pewno nie zlekceważą rywala, który tak korzystnie zaprezentował się kilka dni wcześniej w meczu z Legią. Jak się miało jednak okazać, słowa to jedno, a czyny drugie.
Od pierwszej minuty piątkowej potyczki można było odnieść wrażenie, że zespoły... zamieniły się koszulkami. Ktoś, kto nie zna realiów polskiej ekstraklasy, zapytany, która z drużyn walczy o tytuł mistrza Polski, z całą pewnością wskazałby na Koronę.

To kielczanie wysokim pressingiem całkowicie zdominowali środek pola, a wiślacy zaskoczeni takim obrotem sprawy ruszali się jak muchy w smole. Na efekty takiego obrazu gry nie trzeba było długo czekać. Korona powinna prowadzić już w 8 min, gdy koszmarny błąd popełnił Marcin Juszczyk wychodząc z pola karnego. W takiej sytuacji bramkarz musi wybić piłkę.
"Juchu" jednak w nią nie trafił i Łukasz Maliszewski samotnie pognał na pustą bramkę. O tym, że gol nie padł, zadecydowała w równym stopniu interwencja Piotra Brożka i błąd sędziego Huberta Siejewicza. "Pietia" wybił piłkę z bramki ręką. Decyzja w takiej sytuacji powinna być jedna - karny i czerwona kartka dla wiślaka.

Siejewicz nie miał jednak najlepszego dnia, co potwierdził później kilkoma innymi błędnymi decyzjami. Minutę później arbiter z Białegostoku musiał już jednak wskazać na środek boiska, gdy przy biernej postawie najpierw Diaza (katastrofalny występ), a następnie Alvareza, Jacek Kiełb posłał piłkę do siatki.
Zimny prysznic, który obudził wiślaków? Wolne żarty.

Po kolejnych minutach powinni oni na kolanach dziękować, że nie przegrywali wyżej, bo to co wyprawiali, wołało o pomstę do nieba. Korona miała jeszcze kilka okazji na podwyższenie wyniku. Wisła natomiast cały czas sprawiała wrażenie mocno zaskoczonej, że ktoś tutaj śmie mistrzowi Polski dyktować warunki gry.

Ze stanu zaskoczenia wiślakom nie udało się wyjść do końca pierwszej połowy. Zresztą w tej części tylko jeden raz poważniej zagrozili bramce Małkowskiego, gdy w 44 min Andraż Kirm zmarnował sytuację sam na sam z bramkarzem Korony.
Poprawę jakości gry po zmianie stron miał wnieść Issa Ba, który zastąpił Diaza. Senegalczyk rzeczywiście rozpoczął obiecująco, ale w miarę upływu czasu wtopił się w przeciętność całego zespołu.

Owszem, w drugiej połowie to Wisła była zespołem, który atakował częściej i takim, który wreszcie zaczął sobie stwarzać okazje na strzelenie wyrównującej bramki. Problem w tym, że skuteczność gospodarzy była tak fatalna, jak znakomity mecz rozgrywał Małkowski. Bramkarz Korony poradził sobie ze strzałami Łobodzińskiego i Sobolewskiego, a po uderzeniu Głowackiego w sukurs przyszedł mu słupek.

W ten sposób sensacja stała się faktem, a wiślacy znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Po tym jak w niedzielę swój mecz wygrał Lech Poznań, krakowianie muszą pojechać do Warszawy po zwycięstwo. Zadanie jednak łatwe nie będzie, bo przy ul. Łazienkowskiej "Biała Gwiazda" nie wygrała od 2006 roku, a Henrykowi Kasperczakowi ta sztuka w roli szkoleniowca Wisły nie udała się nigdy.
Grał tam z krakowskim zespołem dwa razy i dwa razy górą była Legia. A stało się to w sytuacji gdy Kasperczak miał lepszy zespół niż obecnie. Jedyne co pozostaje wiślakom to nadzieja, że skoro Legia jesienią była w stanie po dwunastu latach pokonać Wisłę, grającą w roli gospodarza, to może i "Białej Gwieździe" uda się złamać tę barierę...

Jeśli tego Wisła jednak nie dokona, to wszystko będzie wskazywało na to, że jedynym tytułem, na jaki zasłużą krakowianie w tym sezonie, będzie tytuł... frajerów roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska