Ten patriotyczny zryw sprowokował dyskusję: dlaczego zezwolenia na grę ma jedynie pięciu muzyków (w tym mistrz spod wieży ratuszowej, niezatapialny Robert Pieculewicz i jego mały wzmacniacz), a reszta drżącymi rękoma musi obejmować swoje instrumenty, w obawie, że zaraz zjawi się jakiś miejski aniołek i wlepi im całkiem piekielny mandat.
Cóż, nie oszukujmy się - większość krakowian najchętniej zabrałaby tym trubadurom zabawki albo kazała ćwiczyć w piwnicy (i to nie "Pod Baranami"). Po pierwsze, wrażliwość na muzykę jest u nas zerowa. Po drugie, trzeba uczciwie przyznać, że nie licząc kilku zdolnych przybyszów z Ukrainy, inni po prostu nie potrafią grać.
Zabranie im instrumentów wiąże się jednak z pewnym ryzykiem. Przed laty na Floriańskiej grał i śpiewał Maciej Maleńczuk. Stale nagabywany przez strażników miejskich w końcu wyniósł się z ulicy i teraz musi go słuchać cała Polska.
Proponuję potraktować problem z finezją - wprowadzić listę instrumentów bezwzględnie zakazanych (gitara, bębenki, banjo, trąbita i okaryna) oraz listę instrumentów dozwolonych, zgodnych z charakterem miasta, jego tradycją i historią (viola da gamba, teorba, viola d'amore, skrzypce barokowe, klawesyn i traverso).
Zadowoleni mieszkańcy mogliby wtedy w dworskich strojach przechadzać się Traktem Królewskim w rytm sarabandy, pawany i rigaudona. I wszyscy mieliby oczywiście na ustach prawdziwie królewskiego, wysublimowanego, barokowego banana.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?