Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdynia - miasto prawie prywatne. Przedwojenne rody upominają się o swoje

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Park Rady Europy miał być wizytówką "nowej" Gdyni. Sęk w tym, że teren nie należy do miasta
Park Rady Europy miał być wizytówką "nowej" Gdyni. Sęk w tym, że teren nie należy do miasta Fot. T. Bołt
Członkowie przedwojennych rodów gdyńskich coraz śmielej odbierają miastu atrakcyjne nieruchomości w centrum Gdyni. Co z tego może wyniknąć i co myślą o tym gdynianie - sprawdzał Szymon Szadurski

To zamach na publiczne dobro! Spadkobiercy dawnych właścicieli wstydu nie mają. Tacy bogaci, a jeszcze chcą nam park zabrać... Szkoda słów.
Józef Sztucki z Gdyni nie może opanować wzburzenia, kiedy mówi o zamieszaniu wokół parku Rady Europy. Wedle zamierzeń gdyńskiego magistratu ma to być teren reprezentacyjnych inwestycji, kulturalno-rekreacyjne centrum miasta.

- Ci, którzy tak mówią, pozbawieni są elementarnego poczucia sprawiedliwości - komentuje podobne opinie znany trójmiejski adwokat Roman Nowosielski.
Nowosielski z powodzeniem reprezentował spadkobierców w licznych procesach sądowych i jest autorytetem w dziedzinie odzyskiwania upaństwowionego bądź skomunalizowanego mienia.
- Prywatnym właścicielom za czasów PRL odebrano bezprawnie w Gdyni ogromne majątki. Oni teraz tylko upominają się o swoje, a głosy oburzenia wynikają z polskiej mentalności, zawiści - przekonuje prawnik.

Policja - dzikim lokatorem

Głośne zwroty nieruchomości rozpoczęły się w Gdyni jeszcze przed 2000 r., gdy miasto przegrało z rodziną Górskich spór o willę Szczęść Boże. Sąd uznał, iż gmina sprzedała obiekt, pomijając prawo spadkobierców dawnych właścicieli do pierwokupu. W efekcie efektowny, choć niszczejący zabytek, do Górskich powrócił. Starzy - nowi właściciele mają już gotowy plan jego renowacji, na początek wyburzono obskurne baraki, sąsiadujące do niedawna z willą.

W 2003 r., kiedy odnaleźli się spadkobiercy właścicieli gruntu pod pomnikiem Harcerzy przy ul. Świętojańskiej, gruchnęła wieść, że nowy posiadacz tej działki w miejsce monumentu postawić chce centrum handlowe. Władze Gdyni zareagowały szybko i ostro.
- To dzięki działaniom harcerzy w czasie II wojny światowej Gdynia nie została dotkliwie zniszczona - mówił Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni, były harcerz. - Ten pomnik to wyraz wdzięczności i jako taki musi mieć godne miejsce. Bez zgody środowiska harcerskiego nie będzie nigdzie przenoszony.
Ostatecznie Rada Miasta Gdyni na usunięcie pomnika się nie zgodziła, narażając miasto na roszczenia odszkodowawcze ze strony właścicieli.

Spadkobiercy wkrótce zaczęli jednak odbierać gminie kolejne grunty. Na początku 2008 r. urzędnicy doliczyli się ponad setki mniejszego lub większego kalibru spraw, dotyczących zwrotów nieruchomości. Okazało się m.in., że rodzina przedwojennych budowniczych Gdyni, rodu Skwierczów, ma prawa do dużej, atrakcyjnej działki u zbiegu ul. Władysława IV, Armii Krajowej i Obrońców Wybrzeża. Miasto przegrało z tymi i innymi spadkobiercami także procesy o własność działek pod Zespołem Sportowych Szkół Ogólnokształcących przy ul. Władysława IV. Zwrócić musiało również obszerny parking przy Centrum Handlowym "Batory". A to tylko wierzchołek góry lodowej.
Dawni właściciele gruntów walczą też o fragment skweru Żeromskiego przy ul. Świętojańskiej i kolejne tereny przy ul. Władysława IV. Niewykluczone, że gminie będą chcieli odebrać grunt pod Centrum Handlowym "Batory".
Ofiarą roszczeń może też paść... policja. Budynek Komendy Miejskiej Policji przy ul. Portowej (należący nie do gminy, ale Skarbu Państwa) prawdopodobnie będzie musiał zostać zwrócony spadkobiercom.

Wojsko robiło to na chama

Skala problemu szokuje wielu gdynian.
- Nie akceptuję tej sytuacji - mówi Genowefa Skupińska. - Minęło przecież tyle lat od wywłaszczeń. Dawniej było prywatne, teraz jest miejskie, nie należy już tego roztrząsać. Równie dobrze moglibyśmy cofnąć się do czasów Kazimierza Wielkiego, analizować, co wtedy do kogo należało, zacząć szukać spadkobierców i zwracać im całe województwa. Dla dobra wszystkich należałoby już dać sobie z tymi rozliczeniami spokój.
Przeciwnicy zwrotów nieruchomości zwracają też uwagę, że w momencie wywłaszczania w latach 50. i 60. właścicielom wypłacane były rekompensaty. Takie opinie na twarzy mec. Nowosielskiego wzbudzają jedynie uśmiech politowania.

- To była jałmużna, ułamkowe procenty wartości nieruchomości - mówi. - Na dodatek w czasach, kiedy z władzą się nie dyskutowało. Na rozmowę przychodzili panowie z Urzędu Bezpieczeństwa. Kto nie zgadzał się na wywłaszczenie, następnego dnia jechał do obozu pracy. Dziś, nawet gdy państwo przejmuje grunty na uproszczonych zasadach, np. według zapisów specustawy, pod autostradę, właściciel, który czuje się pokrzywdzony wyceną działek, ma wiele instancji odwoławczych. Za czasów PRL możliwości składania odwołań nie było.

Według Nowosielskiego wywłaszczanie w Gdyni kwitło niemal do końca istnienia PRL
- Jeszcze krótko przed 1989 r. właścicielom niesłusznie zabierane były atrakcyjne nieruchomości - twierdzi. - Wojsko robiło to na chama, z pogwałceniem wszelkich przepisów prawa. Były to działki przy rozbudowujących się drogach czy w prestiżowym Orłowie. O szczegółach tych spraw bez zgody moich klientów nie mogę jednak mówić. Tym, którzy podważają dziś konieczność zwrotu takich nieruchomości, mogę zadać proste pytanie: jak zareagowaliby, gdyby jutro przyszedł do nich urzędnik, zabrał dom, zapłacił 1/20 wartości, a od postanowienia nie można byłoby się odwoływać? Własność prywatną trzeba szanować, to rzecz święta. Jeśli choć raz usankcjonujemy bezprawny zabór, stworzy się niebezpieczny precedens i nikt nie będzie mógł czuć się bezpiecznie. Niech zastanowią się nad tym ci, którzy krzyczą i protestują. Dziś może nic nie mają, za to jutro, kiedy być może dorobią się, na pewno nie chcieliby, aby ktoś zabrał majątek im lub ich dzieciom.
Roman Nowosielski spodziewa się, że głośnych spraw o zwrot nieruchomości w Gdyni może być jeszcze wiele.
- Przedstawiciele gdyńskich rodów i tak są pokrzywdzeni, bo dziewięćdziesięciu procent działek, szczególnie zajętych pod drogi czy osiedla mieszkaniowe, nie da się już odzyskać - przekonuje. - Przepisy przewidują zwrot tylko tych, które nie zostały zagospodarowane zgodnie z celem wywłaszczenia lub w sytuacji, kiedy przy procedurze wywłaszczeniowej zostało rażąco naruszone prawo. Taki stan rzeczy to także zysk dla niezadowolonego społeczeństwa. Malkontenci muszą mieć świadomość, że jeżdżą dziś w Gdyni po ulicach, które miasto wybudowało na gruncie pozyskanym niemal za darmo, od prywatnych właścicieli.

Ład nie będzie zagrożony

Wiceprezydent Gdyni Marek Stępa przyznaje, iż roszczenia spadkobierców przedwojennych rodów mogą poważnie obciążyć budżet gminy.
- Tam, gdzie planowane są lub zostały zrealizowane inwestycje komunalne, a tereny zostaną zwrócone, będziemy oczywiście musieli płacić odszkodowania i wykupywać działki - mówi.
Koszty mogą być spore, bowiem sama wartość terenów w parku Rady Europy, wobec których toczy się postępowanie, oceniana jest na grubo ponad 100 mln zł. Tymczasem miasto chce budować w tym miejscu mediatekę, bibliotekę, galerię sztuki i nowy teatr dramatyczny. Inwestycja wkrótce się rozpocznie, samorząd nie zamierza się z niej wycofać, poniósł bowiem znaczne nakłady, związane z konkursem architektonicznym i projektowaniem. Miasto ze względu na roszczenie zwrotu gruntu już w zeszłym roku zaniechało natomiast innej, dużo mniejszej inwestycji - budowy skate parku miejskiego przy ul. Jana z Kolna.

W ślad za przejmowaniem nieruchomości w centrum część mieszkańców Gdyni obawia się też, iż zabudowa tych terenów zmieni na niekorzyść krajobraz miasta.
- Wiadomo, jakie są realia - mówi Patryk Wrzesiński. - Parking w tak atrakcyjnym miejscu, jak przy Batorym, nie będzie funkcjonował wiecznie. W końcu właściciel sprzeda go za kilkadziesiąt mln zł deweloperowi. Co więcej, prywatny jest przecież także znaczny obszar skweru Kościuszki, za restauracją Róża Wiatrów. Nie zdziwię się, jak i on zostanie sprzedany. Deweloperzy są z kolei zdeterminowani, aby w takich lokalizacjach budować wysokie i intensywne budynki.
Wiceprezydent Gdyni Marek Stępa uspokaja jednak, podkreślając, iż modernistyczny układ ścisłego centrum Gdyni jest wpisany do rejestru konserwatora zabytków. Nie ma więc możliwości, aby na przykład przy ul. 10 Lutego, Świętojańskiej czy Starowiejskiej nagle stanęły wielopiętrowe gmachy, przypominające w stylu Sea Towers.

- Przejmowanie działek przez prywatnych właścicieli nie zagrozi ładowi urbanistycznemu, bowiem nie zostanie na nich zbudowane nic, na co nie zgodzi się Rada Miasta Gdyni, uchwalając plan zagospodarowania przestrzennego - mówi Stępa.

Urzędnicy zarzekają się zaś, że na drapacze chmur w sąsiedztwie modernistycznych kamienic zgody nie wyrażą. Zabudowa prywatnych działek w centrum to zresztą melodia dość odległej przyszłości, nie należy spodziewać się tego ani w tym roku, ani przyszłym. Dla przykładu grunt u zbiegu ul. Władysława IV i Armii Krajowej od ponad trzech lat należy już do Grupy Inwestycyjnej Hossa, która zakupiła go od rodziny Skwierczów. Mimo to na placu przyszłej budowy nic się nie dzieje, nie ma nawet wizualizacji inwestycji. Jak się dowiedzieliśmy, przedstawiciele niektórych innych rodzin, np. Górskich, w ogóle nie kwapią się do sprzedaży nieruchomości, czekając na rozwój wypadków na tym rynku. Co nie oznacza, że swoją własnością się nie interesują.

- Składają wnioski do planów zagospodarowania przestrzennego - przyznaje Marek Stępa.

Klany czują się niedoceniane

W gronie tych, którzy ubiegają się o zwrot atrakcyjnych nieruchomości od miasta, ciągle przewijają się te same nazwiska. Nie dziwi to Kazimierza Małkowskiego, znawcę historii Gdyni, autora "Bedekera Gdyńskiego".
- Takie klany, jak Skwierczowie, Tutkowscy, Górscy, Roszczynialscy, Wilmowie, Dorszowie czy Kurowscy, z dziada pradziada były właścicielami rozległych terenów na obszarze dzisiejszego centrum miasta - wyjaśnia. - To były rodziny rolnicze. Podczas budowy miasta i portu przed II wojną światową współpracowały z budowniczymi Gdyni, otwierając dla nich zakłady rzemieślnicze, piekarnie, sklepy i inne punkty usługowe. Mówi się, że niektóre z kaszubskich rodzin, jak Skwierczowie, zamieszkiwały tereny obecnej Gdyni już 600 lat temu. Inne rody mają także kilkusetletnie historie.
Jolanta Roszczynialska, prawnik, córka przedwojennych reprezentantów rodziny Roszczynialskich, doniesienia o protestach przeciwko zwrotom znamienitym, gdyńskim klanom dawniej zagrabionych nieruchomości przyjmuje z dużym niesmakiem.
- Jestem w szoku, gdy czytam w gazetach opinie, iż miasto nie może wybudować placu zabaw, skate parku czy innej inwestycji, bo "bezczelni" spadkobiercy chcą przejąć swoje dawne działki. To oburzające. Społeczeństwo i tak za darmo przez 50 lat korzystało z naszych, niesłusznie zagrabionych nieruchomości. Na szczęście w Polsce w końcu zaczyna się szanować konstytucję i prawo własności, a w konsekwencji dochodzi do zwrotów.
Roszczynialska dodaje, że gdyby nie hojność przedwojennych rodów, Gdynia mogłaby dziś wyglądać inaczej. Dla przykładu nie byłoby Szpitala Miejskiego w Śródmieściu, gdyby działki pod jego budowę nie przekazała za darmo Elżbieta Skwiercz. - Moi przodkowie także przekazywali bezpłatnie działki pod budowę dzisiejszego portu i dróg dojazdowych - przekonuje Jolanta Roszczynialska. - Po II wojnie światowej jednak nikt tego nie doceniał. A to, co możemy dziś odzyskać, to naprawdę nikły procent odebranych nam majątków.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki