Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Stuhr napisał książkę dla swojej wnuczki Matyldy

Joanna Weryńska
O tym, że Jerzy Stuhr jest prawdziwym wodzirejem wśród polskich aktorów i reżyserów wie chyba każdy. Jak się okazuje, jest też znakomitym pisarzem. Przekonać się o tym będzie można czytając książkę "Stuhrowie. Historie rodzinne." Krakowski reżyser zakończył właśnie pracę nad sagą swojego rodu.

- Spisałem dzieje mojej rodziny głównie z myślą o Matyldzie, mojej wnuczce. Chcę, żeby wiedziała, jakie są jej korzenie. W jednym z moich filmów "Pogodzie na jutro", córka mówi do ojca: "Co ty
mi możesz powiedzieć, czego ja bym w internecie nie znalazła?". Książka jest odpowiedzią na tego typu pytania - wyjaśnia Jerzy Stuhr.

- Rodzina jest dla mnie podstawą. Dzięki świadomości, że zawsze mogę liczyć na bliskich, stałem się tym, kim teraz jestem. Ta książka po prostu się im wszystkim należy - mówi reżyser. Saga Stuhrów jest jedyną okazją, żeby poznać bliżej tę znaczącą krakowską familię. Do tej pory bowiem reżyser niechętnie mówił o swoim życiu prywatnym.

Stuhr zaczyna swoją opowieść od przyjazdu z Austrii do Krakowa swoich pradziadków pod koniec XIX w. Następnie, gawędziarsko, ale z ogromną pieczołowitością opisuje dalsze losy rodziny. Epizody zabawne, jak chociażby niezliczone historie miłosne babci Marii, a nieco później szkolne psoty małego Jerzego Stuhra przeplatają się tu z momentami tragicznymi, jak pobyt dziadka Oskara w Oświęcimiu. Historia rodu Stuhrów doprowadzona zostaje aż do dnia dzisiejszego.

- Spisywanie tego wszystkiego zajęło mi sporo czasu. Głównie dlatego... że jestem leniwy. Zwykle, kiedy mam do wykonania jakąś pracę umysłową, odkładam ją na później. Dzieje się tak zwłaszcza
od czasu kiedy mam swój dom na wsi pod Rabką. Tam zawsze jest coś do zrobienia. A to gdzieś trzeba przybić gwóźdź, a to zgrabić liście. A mnie tylko w to graj - zdradza reżyser. Niemniej jednak saga rodu Stuhrów jest już gotowa. "Stuhrowie. Historie rodzinne" stanowią też znakomitą kronikę historii Krakowa.

Czytelnik poznaje życie rodziny Stuhrów "od kuchni" - także dosłownie. Na kolejnych stronach książki pojawiają się bowiem również opisy rodzinnych obiadów. Co ciekawe, reżyser lubi też pichcić sam, ale tylko… makarony. - Nauczyłem się przyrządzać dania z makaronem w roli głównej, kiedy przebywałem we Włoszech - wyjaśnia Stuhr.
Na kartach książki często przewija się postać ukochanego dziadka Oskara. Widzimy na przykład przyszłego reżysera bawiącego się z dziadkiem... w pogrzeb.
- Zabawa zwykle zaczynała się od niewinnego stwierdzenia dziadka, że jest mu zimno. W nogach już umarłem - mówił. A ja wtedy - dziadziu, jak w nogach umarłeś, to zaczynamy pogrzeb na Rakowicach. Dziadek najpierw wyliczał, kto na pogrzeb zostanie zaproszony, a ja w tym czasie okadzałem, święciłem i ministrowałem we wszystkim - opowiada Jerzy Stuhr. Reżyser żartuje przy tym, że on ze swoją wnuczką Matyldą bawi się w sposób mniej drastyczny.

Przyznaje jednak, że z dziadkiem ma wiele wspólnego. Podobnie jak on, nie wie na przykład
co zrobić, kiedy kobieta płacze. Reżyser znalazł się w takiej sytuacji, gdy oświadczał się przyszłej żonie w krakowskim klubie "Żaczek". - Co ja wtedy z tą moją Baśką miałem! Ja się jej oświadczam,
a ona w płacz. Kompletnie nie wiedziałem, co zrobić. Dobrze, że w końcu się opanowała i powiedziała "tak" - wspomina Stuhr. Artysta przyznaje, że chociaż jego małżonka to niemal ideał, zdarzały im się ciche dni. Mieli na nie swój sposób.

- Pisaliśmy do siebie listy. Pamiętam, jak żona zostawiła mi na kuchennym stole takie pismo, kiedy mieliśmy wyjechać na wakacje do Karwi. A tu Konrad Swinarski zaproponował mi rolę. Wróciłem do domu i oznajmiłem, że chyba do tej Karwi nie pojedziemy. Żona na to: rozwód. Wtedy ja jej: Coś ty zwariowała, Swinarskiemu odmówić? Ostatecznie pojechaliśmy do tej Karwi - opowiada Stuhr.

- Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy rodziła się Marianna, moja córka. To było na początku stanu wojennego. Baśka była już w szpitalu. Ja wróciłem bardzo późno z teatru, a tu trzeba było dowieźć
z drugiego końca miasta jej lekarza. Rany boskie, przecież ja nie mam w baku mojego malucha ani litra benzyny - uświadomiłem sobie. Na szczęście, wychodząc z naszej krakowskiej kamienicy,
zauważyłem mojego przyjaciela, Janka Nowickiego. Pijany był kompletnie. Zapytałem go, czy ma
w swoim samochodzie benzynę, a on plączącym się językiem odpowiedział, że ma. Dał mi kluczyki
i sam też wpakował się do samochodu. Na każdym skrzyżowaniu odkręcał szybę i krzyczał na całe gardło: Dziecko się rodzi. A ja struchlały, że zamiast na porodówkę trafimy na komisariat, próbowałem go uciszyć - śmieje się dziś szczęśliwy ojciec i dziadek.

Zarówno tę, jak i wiele innych historii z dziejów rodziny Stuhrów przeczytać będzie można już
w listopadzie. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska