Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraków. W piątek i sobotę pierwsze duże koncerty od czasów lockdownu w Tauron Arenie. To pożegnanie z Perfectem

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
21.02.2020 rzeszow werbel 2019 koncert finalowy konkursu muzycznego radio rzeszow nz perfect grzegorz markowski fot krzysztof kapica
21.02.2020 rzeszow werbel 2019 koncert finalowy konkursu muzycznego radio rzeszow nz perfect grzegorz markowski fot krzysztof kapica K_kapica_afk
W zeszłym roku Grzegorz Markowski obwieścił publicznie, że szykuje się na koncertową emeryturę. Aby pożegnać się z fanami Perfect postanowił zagrać kilka ostatnich koncertów ze swym frontmanem w największych halach widowiskowych w Polsce. W Krakowie miał to być występ 9 maja - pandemia jednak przekreśliła te plany. Perfect jest uparty i ostatecznie wystąpi w podwawelskiej Tauron Arenie - 2 i 3 października o godzinie 19. Będziecie tam?

FLESZ - Rząd ogłasza nowe obostrzenia

„Chcemy bić ZOMO! Chcemy bić ZOMO!” – śpiewała podczas stanu wojennego publiczność koncertów grupy refren piosenki „Chcemy być sobą”. Bo wtedy Perfect był ucieleśnieniem rockowego buntu w Polsce. A przecież założyli go muzycy, który mieli już za sobą wiele lat błąkania się po socjalistycznej estradzie.

W samych skarpetkach

Kiedy w 1977 roku pojawił się na niej Perfect Super Show And Disco Band, jego celem było przygrywanie do kotleta w stołecznych restauracjach. Dopiero dołączenie do składu Zbigniewa Hołdysa sprawiło, że formacja obok coverów znanych przebojów, zaczęła wykonywać własny repertuar, oscylujący w kierunku rocka. Po powrocie z koncertów w amerykańskich klubach polonijnych, utalentowany gitarzysta przejął ster władzy w zespole – skrócił jego nazwę i przekazał mikrofon Grzegorzowi Markowskiemu, który miał za sobą współpracę choćby z... Victoria Singers (potem Vox).

- Niewielu było wtedy wokalistów rockowych, jedynie Czesiek Niemen czy Grzesiek Cugowski – wspomina Markowski. – A ja akurat przyjechałem z festiwalu piosenki w Castlebar w Irlandii i wydano mi singiel z nagraniem „Little Things”, które dostało tam nagrodę. Hołdys posłuchał płyty i zaprosił mnie na przesłuchanie. Tam, najpierw musiałem walnąć dwie szklanki wina i wypalić fajkę, dopiero pozwolono mi zaśpiewać. Kiedy ryknąłem do mikrofonu, poczułem się jakbym rozerwał kajdany.

I zaczęło się – jeden z pierwszych koncertów nowego składu Perfectu odbył się w hali zakładów warszawskiego Ursusa. Markowski wyszedł na estradę i rozkręcając się z piosenki na piosenkę, w pewnym momencie... zdjął buty i śpiewał w samych skarpetkach. Publiczność odpowiedziała na ten gest rykiem zachwytu. W ten sposób symbolicznie wokalista zrzucił skórę dawnego szansonisty, zamieniając się w dzikiego rockmana.

Na krawędzi normalności

Hołdys zaczął wkrótce sypać kompozycjami, jak z rękawa: „Lokomotywa z ogłoszenia”, „Nie płacz Ewka”, „Chcemy być sobą”, „Ale wkoło jest wesoło”, „Niewiele ci mogę dać”. Teksty pisał Bogdan Olewicz, doświadczony dziennikarz, który potrafił w zakamuflowany sposób oddać w nich frustracje społeczeństwa doby upadającego Peerelu. I młodzież podchwyciła je w mig – każda z piosenek Perfectu stawała się wielkim przebojem. Grupa zaczęła grać jeden koncert za drugim – czyli w sumie kilkaset w ciągu roku.

- Nie wiedzieliśmy, co zrobić z adrenaliną po występach – wyjaśnia Markowski. - Grając dwa czy trzy razy dziennie, byliśmy tak nabuzowani, że musieliśmy gasić te buchające z nas emocje alkoholem. Właściwie nie mieliśmy innego wyjścia – to był jedyny dostępny sposób. W efekcie branża muzyczna topiła się wtedy w wódce. Żyliśmy po prostu na krawędzi normalności.

Hołdys umiejętnie lawirował między antykomunistycznymi prowokacjami, a utrzymywaniem dobrych stosunków z ówczesnymi władzami. W efekcie na koncertach widzowie zamiast „Nie bój się tego wszystkiego” śpiewali „Nie bój się Jaruzelskiego”, ale Perfect grał kolejne trasy bez problemów i programy z jego udziałem pokazywano w telewizji.

- Czasem dotkliwie odczuwaliśmy brak sympatii ówczesnych władz – wspomina jednak Markowski. – W instytucji zajmującej się wyjazdami polskich artystów za granicę, Pagarcie, pracował pułkownik Krych, esbecki agent, który trzymał w szufladzie swego biurka wszystkie paszporty. I kiedy Perfect został zaproszony na wspólną trasę koncertową po Europie Zachodniej z amerykańskim zespołem Supertramp, odmówił nam wydania dokumentów. A była to dla nas sprawa niemal życia i śmierci: mogliśmy zagrać u boku rockowej gwiazdy, zarobić przyzwoite pieniądze i zyskać szansę na zaistnienie na Zachodzie. Niestety – nie udało się.

Pracując w metrze

Pod koniec 1983 roku Hołdys ogłosił niespodziewanie, że rozwiązuje zespół. Na resztę muzyków wiadomość ta spadła, jak piorun z jasnego nieba.

- To był szok – wspomina Markowski. – Nie było bowiem żadnych obiektywnych przesłanek, co do tej decyzji. Zbyszek zachował się jak dziecko – znudził się swoją zabawką i rzucił ją w kąt. Myślał, że równie łatwo będzie mu powołać do życia następne kapele. Życie szybko jednak pokazało, że to nie takie proste.

I rzeczywiście – muzycy Perfectu z trudem odnaleźli się w nowej sytuacji. Markowski początkowo próbował robić solową karierę, ale w końcu dał sobie spokój i... zajął się prowadzeniem firmy budowlanej. Do dzisiaj można podziwiać jej prace w warszawskim metrze.

Ponieważ wspomnienie o Perfekcie przetrwało, muzycy postanowili puścić wzajemne niesnaski w niepamięć i od czasu do czasu spotykali się na koncertach – przede wszystkim dla amerykańskiej Polonii, która dobrze płaciła za chwile wzruszeń przy „Ewce” czy „Autobiografii”. W końcu postanowiono zagrać w katowickim „Spodku”. Tym razem Hołdys odmówił jednak współpracy.

- Wszystkie media ogłosiły, że Perfect bez Hołdysa to już nie Perfect – podkreśla Markowski. - I może gdyby wtedy przyszło jedynie tysiąc osób, dalibyśmy sobie spokój. Ale koncert obejrzał pełny Spodek – w sumie ponad siedem tysięcy osób. Dlatego postanowiliśmy grać dalej. Przez pierwsze dwa lata musieliśmy udowadniać, że damy sobie radę bez Hołdysa. Dopiero potem nas zaakceptowano.

Starzy, ale jarzy

Hołdysa zastąpił inny doświadczony muzyk rockowy – gitarzysta Dariusz Kozakiewicz. Dzięki charakterystycznemu brzmieniu jego instrumentu, Perfect zyskał bardziej drapieżne brzmienie. Muzycy nie zaprzestali jednak pisania ballad – „Niepokonani” stali się jednym z największych przebojów lat 90.

- Dzisiaj jest lepiej – podkreślał bez ogródek Markowski. - Nie dość, że nadal mamy dużo sił do grania, to jeszcze wspiera nas doświadczenie. Dlatego to, co robimy obecnie - jest bardziej dojrzałe. Pracujemy w optymalnym składzie. Rozumiemy się świetnie – artystycznie i prywatnie. Ostatnio zrobiliśmy zespołową Wigilię, na którą przyjechali wszyscy muzycy z rodzinami. Takiej atmosfery ze Zbyszkiem nie było. On był strasznym autokratą, człowiekiem humorzastym i właściwie już po roku działalności Perfectu w 1981 r. chciał rozwiązać grupę. Stało się to zaledwie dwa lata później – właściwie bez żadnego powodu. Nie chciałbym przeżywać tego jeszcze raz.

Markowski miał również powody do zadowolenia z innego powodu. Jego córka – Patrycja – robi całkiem udaną karierę na bardziej popowym rynku. Właściwie od małego było wiadomo, że pójdzie w ślady ojca. A rodzice nie byli wcale do tego przekonani.

- Śpiewanie to piękny zawód, ale bardzo stresujący i w wypadku kobiet dwa razy cięższy – tłumaczy wokalista Perfectu. - Ja, będąc po pięćdziesiątce, mieszczę się jeszcze na estradzie, ale ile jest pań, które w tym wieku mogą robić to, co ja? A przecież w międzyczasie najczęściej muszą być jeszcze żonami i matkami. W życiu ludzi rozpoznawalnych na ulicy jest więcej problemów niż w życiu anonimowego człowieka. Patrycja miała jednak śpiewanie już w genach. Nie mogłem z tym walczyć.

Pożegnanie ze sceną

Pierwsze informacje o tym, że Grzegorz Markowski chce przejść na emeryturę, pojawiły się już jesienią ubiegłego roku. Wtedy management Perfectu ogłosił pożegnalną trasę koncertową grupy, która jednocześnie celebruje czterdziestolecie jej powstania. Koncertów zapowiedziano kilka – i to w największych halach w Polsce.

- Nie odbieram zespołowi niczego. Po prostu odchodzę. Perfect zostaje, muzyka zespołu to kawał historii polskiego rocka, koledzy mają pomysły na siebie, nazwę, mogą zrobić z dorobkiem, co chcą. Czasem jeszcze zaśpiewam. Sympatia ludzi jest po naszej stronie, bo mamy dużo pięknych piosenek. Można je śpiewać jeszcze długie lata, ale byłbym nieuczciwy wobec muzyki, a muzyka to jest poważny kawał mojego świata – tłumaczył Grzegorz Markowski w magazynie „Pani”.

Decyzja wokalisty Perfectu wydawała się naturalna: w zeszłym roku skończył on 66 lat i jak otwarcie przyznawał, nie ma w sobie już tyle energii co kiedyś, by nadal uczciwie śpiewać rocka. Ktoś, kto kiedyś był na koncercie zespołu na pewno zapamiętał Markowskiego jako szalejącego z rozpiętą koszulą i rozwianymi włosami frontmana. Czas jednak zrobił swoje – i poczuł się on w końcu zmęczony nieustannymi podróżami, występami i nagraniami.

- Widziałem koncert Deep Purple: w białym świetle pięciu smutnych starszych panów. Ani błysku w oku, ani radości z grania. Odgrywają te swoje hity. Msza żałobna na biało. Bardzo tego nie chcę i będę tego unikał za wszelką cenę. Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Niepokonanym – tłumaczył w miesięczniku „Tylko rock”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska