Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Król krawców, krawiec królów

Katarzyna Janiszewska, Marian Satała
Józef Turbasa ze swoim sukcesorem, synem Jerzym, w pracowni przy ul. św. Gertrudy
Józef Turbasa ze swoim sukcesorem, synem Jerzym, w pracowni przy ul. św. Gertrudy Jacek Balcewicz
Pewnego dnia przy pobieraniu miary na nowy garnitur prof. Józef Gasiński, sława chirurgii, z zazdrością stwierdził: Mistrzu, pan to ma dobrze! Obaj kroimy, ale pan, jak się pomyli, może to jeszcze poprawić. - Prawda - odparł mistrz - tylko że ja się nie mylę. O zmarłym Józefie Turbasie, pierwszym krawcu Rzeczpospolitej.

Kiedy w 1946 r. Józef Turbasa zdobył dyplom czeladniczy, ani myślał na tym poprzestawać. Był ambitny i chciał dalej rozwijać swoje umiejętności. Wiedział, że jeden mistrz, to jedna nauka. A on planował poznać wszystkie techniki krawiectwa. Pobierał więc nauki u największych sław. Nie było to wcale takie proste, bo w tamtych czasach nikt nie lubił dzielić się swoją wiedzą.

- Nie było kursów, jak dziś, na których pokazywano wszystko od A do Z - tłumaczy pan Jerzy Turbasa, syn. - Mistrzowie zasłaniali się przy krojeniu kotarą, poprawki robili tak, by nikt ich nie widział. Ojciec do wielu rzeczy musiał dochodzić sam. I w końcu prześcignął wszystkich. Swój pierwszy zakład krawiecki otworzył w mieszkaniu. Pracował po 12-14 godzin na dobę. Najszczęśliwszy był stojąc nad stołem z kredą w ręku. Kiedy szył, gwizdał sobie albo podśpiewywał. Miał podzielność uwagi. Zdejmując miarę rozmawiał z klientem, więc czas mijał niepostrzeżenie. Uwielbiali go. Wielu z czasem stawało się przyjaciółmi rodziny.

Anna Polony: Józef Turbasa uchodził za najlepszego krawca w Krakowie i okolicy. Ale był krawcem męskim, więc ja wylądowałam w ramionach jego syna Jurka, który zajmuje się modą damską. Pana Józefa spotykałam czasem w salonie i były to zawsze bardzo miłe spotkania. Był szarmancki wobec kobiet. Zapamiętałam go jako dostojnego człowieka, który wzbudzał szacunek.

Krystyna Zachwatowicz: Był niezwykłym człowiekiem. Ciepły, miły, serdeczny. Świetny fachowiec. Pan Józef nigdy nie powiedział: nie da się, za późno. Do każdej prośby podchodził z życzliwością i zrozumieniem. Tak było z frakiem dla męża, który miał założyć, gdy został członkiem Akademii Francuskiej. On zrekonstruował krój z pocz. XIX w. i to nie na podstawie wykroju, tylko gotowego fraka.
To z tej uroczystości pochodzi poniższa opowieść.: W czasie uroczystości Wajda był niespokojny, gdyż uważnie przyglądał mu się Pierre Cardin, u którego wszyscy akademicy zamawiają fraki. Po oficjalnej części francuski dyktator mody podszedł do reżysera i schylając z uznaniem głowę stwierdził: "Musi pan mieć doskonałego i bardzo drogiego krawca. Nawet haft wykonany jest ręcznie".
Tajemnica sukcesu
Józef Turbasa wierzył, że jeśli coś robi się dobrze, sukces i pieniądze same przyjdą. Nigdy odwrotnie. - Gdy cennik w zakładzie szedł w górę, nie był to element chciwości, ale szacunku dla samego siebie - wyjaśnia syn Jerzy. - Michał Anioł też wykłócał się z papieżem o pieniądze. Tomasz Stańko rozliczenie z ojcem zaczął od pytania: jaka jest pana gaża. To ustawiło całą rozmowę.

Pewnego dnia do zakładu przyszedł Xawery Dunikowski, znany krakowski rzeźbiarz. Był niski, żeby dodać sobie wzrostu chodził na koturnach. Na dodatek strasznie seplenił. Właśnie dostał pieniądze za pomnik. Z kieszeni wyjął zmięty plik banknotów. Położył pieniądze na stole i powiedział: jak jest za dużo - pana zysk, jak za mało - strata. Ale tyle płacę, więcej nie mam. Mistrz krawiecki przyjął takie warunki. - Było za dużo - zdradza Jerzy Turbasa.

Wychował całe pokolenia krawców. Ale nie zawsze potrafił wszystko wytłumaczyć. Pewne rzeczy po prostu wiedział. Jak kroił marynarkę czy płaszcz, mówił: rysunek musi ci się podobać. - To była dla mnie jakaś abstrakcja, bo na materiale pojawiały się geometryczne wzory - przyznaje pan Jerzy. - Dopiero po czasie zrozumiałem, że jeśli znajdzie się odpowiednie proporcje, to ma to swoje piękno.
"Założę Turbasę"

Z czasem zakład przeniósł się do kamienicy obok, ale meble zostały te same. I lustra. Lustra, w których odbijała się historia polskiej kultury, sztuki, nauki, dyplomacji. Przeglądali się w nich Stanisław Lem, prof. Antoni Dziatkowiak, Maciej Słomczyński, Czesław Miłosz. Wszyscy oni odwiedzali pracownię przy ul. św. Gertrudy. We fraku mistrza Turbasy rozpoczynał swoje międzynarodowe triumfy Krzysztof Penderecki, ówczesny sąsiad. W jego smokingu Lucjan Kydryński zapowiadał festiwale w Opolu i Sopocie. W czasie transmisji telewizyjnej odchylił połę marynarki informując, kto jest jej autorem.

Dyrygowali we frakach z Krakowa - Kord i Antoni Witt. Andrzej Wajda odbierał swego Oscara z rąk Jane Fondy w smokingu z ul. św. Gertrudy. Garnitury od Turbasy nosili najwyżsi urzędnicy państwowi. Nawet Aleksander Kwaśniewski przyznaje, że krakowski mistrz krawiecki nieraz ratował go z ubraniowych opresji. - Zostałem zaproszony przez księcia Filipa, belgijskiego następcę tronu , którego wybranką jest Matylda z domu Komorowska - wspomina. - Strojem obowiązującym na tych uroczystościach był żakiet.

Miałem mgliste pojęcie o tym, jak taki żakiet ma wyglądać, a tym bardziej, kto może mi go uszyć. Wtedy właśnie ktoś mi polecił mistrza Turbasę. On opowiedział mi o pochodzeniu stroju wymyślonego przez Brytyjczyków jako przeciwwaga dla francuskiego fraka. Kiedy pojechałem do Brukseli, zapytano mnie, czy mam czarny żakiet. To mnie lekko zaniepokoiło. Miałem marengo i kiedy wszedłem do pomieszczenia, gdzie odbywała się uroczystość, zobaczyłem, że wszyscy mieli żakiety marengo.

A więc pan Turbasa miał rację. Ku mojemu zdumieniu zobaczyłem, że tylko jeden człowiek jest w czarnym żakiecie, w koszuli w niebieskie paski i różowym krawacie. Na nogach miał pół lakierki, pół skórzane buty. Domyśliłem się, że jeśli ktoś na tej uroczystości może być ubrany wbrew zaleceniom pana Turbasy, to musi to być książę Karol, brytyjski następca tronu - śmieje się były prezydent.
Patriota

Był patriotą i żołnierzem Armii Krajowej, pseudonim: "Brzoza". Za swoją działalność dostał się do niewoli, był torturowany. Niechętnie o tym wspominał, jeśli wracał do tamtych wydarzeń, to tylko w ogólnikach. Miał bardzo silną osobowość. - Nikt by nie zgadł, że przez długi czas, w skutek traumatycznych wojennych przeżyć, ojciec zacinał się - wspomina syn. - Ale pracował nad sobą i udało mu się pokonać jąkanie.

Był zapalonym brydżystą. W soboty i niedziele, od 18 do 23 szedł rober za roberem. Całe życie bardzo dbał o kondycjęy. Firmę otwierał o godz. ósmej. 40 minut wcześniej wychodził z domu i szedł na spacer. Najpierw nad Wisłę, a w późniejszych czasach na Wawel. Pan Jerzy przyznaje, że niełatwo rosło się w cieniu mistrza, człowieka znanego. Ojciec był bardzo wymagający w stosunku do synów, tak jak i dla samego siebie. - Ale zawsze miałem poczucie, że jestem kochany - zaznacza.

- Od domu, wychowania była mama. Tata był od wyznaczania dalekosiężnych celów i realizowania ich. W stu procentach poświęcił się pracy. Trudno powiedzieć, co było dla niego ważniejsze: rodzina czy krawiectwo. To tak, jakby pytać dziecko, czy bardziej kocha tatę, czy mamę. Kiedy Pierre Cardin zaproponował Józefowi Turbasie posadę pierwszego krajczego, ten odmówił. Mógł wyjechać, ale sam. - Rodzina była wtedy zakładnikiem w państwie - wyjaśnia pan Jerzy. - Ojciec postanowił udowodnić, że krawiectwo na najwyższym poziomie można uprawiać wszędzie.
Trzymać poziom
Józef Turbasa był estetą. Lubił się dobrze ubrać. To zadecydowało o wyborze zawodu. Elegancja - a miał ją w genach - została mu do końca. - Prawdziwa elegancja to coś więcej, niż tylko ubranie - zaznacza syn mistrza. - Składa się na nią takt, wrażliwość, sposób wysławiania się. Wcale nie polega na tym, by cały czas chodzić w garniturze. Chodzi o swobodę, zachowanie stosowne do okoliczności. Równie głupio czuje się ktoś, kto na bal przychodzi w trampkach, jak i osoba, która w lakierkach próbuje wdrapać się na Giewont - tłumaczy obrazowo.

Mistrz długo nie miał samochodu. Nie chciał jak wszyscy zaczynać od syrenki. Więc jak już kupił auto, to w Peweksie, nowiutkie renault. - Prawdziwe mistrzostwo, to nie schodzić poniżej, zawsze trzymać poziom - podsumowuje syn Turbasy. Obecne czasy nie bardzo mu się podobały. Dawniej nie do pomyślenia było, żeby dama założyła buty na płaskim obcasie. Żona pana Józefa nawet na spacer po "kocich łbach" ubierała szpilki. Elegancja była ważniejsza od wygody. Męczyła go "atmosfera Tańca z gwiazdami". Kiedy patrzył na to, kto dziś jest celebrytą, mówił tylko: ja już chyba za długo żyję.

- Czego najbardziej będzie mi brakować? - zastanawia się Jerzy Turbasa. - Człowiek, jak jest zmęczony, potrzebuje kogoś za plecami, kto podpowie: parę centymetrów więcej, pół centymetra mniej. Ojciec miał tę nieomylność oka. Każdy pomysł to był strzał w dziesiątkę. Bardzo mnie wspierał. Wiele osób przychodziło do niego po radę. Nie tylko krawiecką. To, że dla synów był autorytetem, można przyjąć za normę. Ale był nim również dla obcych. A to już fenomen.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska