Niepokojąco brzmiał sygnał, jaki 26 lipca 1933 r. wcześnie rano dotarł do funkcjonariuszy Policji Państwowej w Krakowie. Żalili się mieszkańcy kamienicy przy ul. Krakusa 21, że bez pytania o zgodę, chamsko i z ubłoconymi buciorami wpadła do nich zgraja malarzy, którzy sprawdzali w mieszkaniach, czy ktoś czasem nie dekoruje farbą ścian i sufitów.
Najście nastąpiło o godzinie 7.30, czyli w porze gdy uczciwi obywatele miasta leżą w łóżkach i błogo śnią o wyższości golonki nad schabowym z kością, a ich żony, jeszcze w peniuarach, z lokówkami na głowach, prasują im koszule i smażą jajecznicę na cebulce. Kolejne najście bandy nieokrzesanych fachowców na tę samą realność nastąpiło kilka godzin później. Furia mieszkańców sięgała zenitu.
Starszy przodownik sam jeden zatrzymał 14 awanturników i odstawił ich na komendę
W tym miejscu trzeba pochwalić skuteczność przedwojennej policji. Wystarczy podać, że starszy przodownik Franciszek Antosiewicz udał się na miejsce i sam jeden zatrzymał osobiście 14 malarzy i lakierników, po czym wszystkich odstawił na ko- mendę, gdzie przesłuchano ich bez zwłoki.
Po chwili jedenastu puszczono wolno, a trzem przywódcom najścia postawiono zarzut "niepokojenia w sposób złośliwy mieszkańców kamienicy". Ponadto okazało się że 45-letni Franciszek G., karany już za opilstwo malarz ze Szklar pod Olkuszem, 64-letni Michał Ł. i 17-letni Lipman H. faktycznie wykryli jednego łamistrajka i zmusili czeladnika malarskiego Hermana P., pracującego w mieszkaniu konduktora tramwajowego Jana G., do zaprzestania malarskiej fuchy i nakazali mu udanie się do Domu Robotniczego na ul. Dunajewskiego 5.
"Czym zakłócili spokój publiczny, wzbudzając u Hermana P. i innych mieszkańców kamienicy wielki niepokój"- napisano w policyjnym doniesieniu.
Najpierw na komendzie, a potem w trakcie rozprawy karno-administracyjnej malarze wyjaśnili, że kierowali się siłą wyższą.
- Działaliśmy w imieniu związku zawodowego malarzy i pokostników którzy proklamowali strajk. Wysłano nas gremialnie, byśmy skontrolowali, czy wszyscy członkowie związku przestrzegają tego zalecenia - opowiadał Franciszek G.
Następnego dnia po raz kolejny malarze sprawdzali mieszkania na ul. Krakusa, tym razem obyło się bez gorszących incydentów.
Na Grzegórzkach produkowano maszyny rolnicze, mosty i statki. Jeden z nich o nazwie wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej
- Myśmy się tylko przyglądali, czy znowu ktoś nie pracuje - tłumaczyli powtórne najście. Przysięgali, że gróźb i krzyków nie czyniono.
Michał Ł. i Lipman H. nie poczuwali się do winy i powtarzali, że wykonywali tylko odgórne zalecenia. To samo mówił Franciszek G., ale on już wyroku nie doczekał, bo zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach.
Ostatecznie sędziowie uznali, że Lipman H. i Michał Ł. są winni zarzucanych im czynów, czyli tego, że "krzykiem i hałasem zakłócili spokój publiczny w kamienicy przy ul. Krakusa 21". Pierwszego z mężczyzn skazano na 5 zł grzywny, drugiego na 20 zł.
W razie nieściągalności kwot jeden z malarzy miał odsiedzieć 24 godziny za kratkami, drugi dni pięć. Michałowi Ł. dorzucono jeszcze do zapłacenia koszty sądowe w wysokości 12 zł 50 gr.
Z perspektywy lat można powiedzieć, ze krakowski sąd wykazał się nie lada odwagą, bo z historii wiemy, że gdy pewien malarz z Austrii wpadł w szał, to nie skończyło się na mało przyjemnej dla oka dekoracji ścian.