Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarz do zadań specjalnych

Anna Górska
Jarosław Gucwa,  na co dzień lekarz na oddziale ratunkowym w powiatowym szpitalu w Bochni
Jarosław Gucwa, na co dzień lekarz na oddziale ratunkowym w powiatowym szpitalu w Bochni Bogdan Krężel / Przekroj/Visavis.pl/Forum
Nie wierzę tym, którzy mówią, że zupełnie nie odczuwają lęku. Ja boję się za każdym razem, gdy jadę na misję - przyznaje Jarosław Gucwa, szef Polskiej Misji Medycznej, w rozmowie z Anną Górską

Co lekarzom w szpitalach polowych na misjach jest najbardziej potrzebne?
Kamizelki kuloodporne. Obowiązują tam, gdzie trwa konflikt zbrojny. Nigdzie nie ruszamy się też bez jednorazowych rękawic. To podstawa higieny w szpitalach polowych.

Ile misji już Pan zaliczył?
Sporo. Najpierw Kosowo i Albania, gdy narastał konflikt. Utworzyliśmy tam pogotowie, szkoliliśmy ratowników. W sumie spędziłem tam dwa lata. Potem był Afganistan, gdzie zajmowaliśmy się uchodźcami, budowaliśmy punkty porodowe na granicy afgańsko-pakistańskiej. Wkrótce zaczął się konflikt w Iraku, były też rebelia i czystki etniczne w Darfurze, obóz uchodźców w Czadzie, trzęsienie ziemi w Iranie.

Podręcznik o konfliktach i tragediach XX wieku Pana autorstwa stałby się bestsellerem.
Nie mam czasu. Właśnie szykowałem się do wyjazdu na Haiti, ale załogę ostatecznie zredukowano. Nic jednak nie jest przesądzone, sytuacja ciągle się zmienia.

Zdarzało się operować z lufą pistoletu przy głowie?
Różnie bywało. Wolę nie straszyć rodziny takimi opowieściami. W Afganistanie musieliśmy szybko zmieniać lokalizację obozu, bo wywiad stwierdził, że możliwe są zamachy. W Kosowie jeździliśmy po rannych pod konwojem. W Albanii też korzystaliśmy z pomocy wojska, aczkolwiek rzadko. Lekarze raczej unikają powiązań z wojskiem.

Jarosław Gucwa nosił broń w fartuchu?
Nie, lekarz jest od leczenia.

Jakieś groźne choroby?
W Czadzie złapałem malarię. Spędziliśmy noc pod gołym niebem na lotnisku polowym, bo samolot się zepsuł. Pogryzły mnie komary. No i byłem załatwiony.

Spokojnie Pan o tym mówi. To taka banalna choroba?
Taki twardziel ze mnie teraz, ale wtedy się bałem. Widziałem chorych na malarię, leczyłem ich, więc wiedziałem, że mogą być poważne powikłania.

Wykaraskał się Pan?
Miałem wyjątkowy fart. Trafiłem do francuskiego szpitala, gdzie była wanna. Przy malarii trzeba obniżać temperaturę ciała, więc leżałem w niej całymi dniami. Na zewnątrz było wtedy plus 40, a wewnątrz mnie niewiele mniej.

Co się robi, gdy brakuje wody?
Bierze się z najbliższego jeziorka, jak robiliśmy w Czadzie. Tyle że razem z nami popijały z niej i pluskały się osiołki, krówki. Ilość osadu w wodzie była makabrycznie wielka. Ale innej nie było, więc nie miałem co wybrzydzać.

Pan to pił?
Jasne, ale najpierw wodę uzdatniał specjalny sprzęt.

Wtedy jest czysta jak w źródle?
Akurat! Tyle w niej chloru, że po kilku dniach odczuwa się objawy zapalenia żołądka. Czekam wtedy na okazję, by napić się czegoś normalnego.

Złote zasady lekarza na misji?
Skrupulatne przygotowanie do wyjazdu. Nie sposób skutecznie i profesjonalnie pomagać ludziom, jeśli się wyjeżdżało na wariackich papierach. Im dokładniejsze przygotowanie, tym mniejsze ryzyko. Na przykład bez sprzętu do uzdatniania wody nie ma nawet co ruszać na misję. A szczepienia to podstawa.

I końskie zdrowie, bo praca na okrągło?
Nawet jeśli zamykaliśmy w Kosowie na noc ambulatorium, to musieliśmy zrywać się z łóżka. Bo akurat przyszedł postrzelony. Tam były olbrzymie kolejki chorych. Ludzie czekali przez kilka dni pod namiotem na swoją kolej. Pracowaliśmy 24 godziny na dobę. Bo stan ich służby zdrowia był katastrofalny.

Gorszy niż u nas?
Gdy przywieźliśmy do ich szpitala ciężko rannego, to nie mieli nawet respiratora. Zresztą takie historie powtarzały się w innych krajach. Pamięta pani Hasana, tego afgańskiego chłopca, którego udało się przywieźć do szpitala dziecięcego w Krakowie? Zanim go zaczęliśmy leczyć, przez kilka miesięcy odżywialiśmy go. Był totalnie wycieńczony i wygłodzony.

Jak było w Iranie po trzęsieniu ziemi?
Tam nie znaleźliśmy nikogo żywego. To było miasto martwych. Ludzie w pierwszych godzinach po trzęsieniu ziemi udusili się z braku powietrza. Mieszkali głównie w budynkach glinianych, nie mieli szans na przeżycie. Kilka razy psy wyszkolone w odnajdywaniu żywych ludzi wskazywały, że w gruzach ktoś może być. Ale nie udało się nam nikogo odkopać. Rodziny często błagały nas, by odkopać z gruzów ich krewnego. Mieli nadzieję, że żyje.

Odmawialiście im?
Tak, jeśli pies nie pokazywał, że jest tam żywy człowiek.

Przeklinali was?
Nie. Ale to była przeraźliwa głucha rozpacz. To długo się pamięta. Nie mieliśmy tam za dużo pracy - zakażone rany, jakieś złamania.

Porody odbieraliście?
Tak. Ja z krótkofalówką w ręku w osobnym pomieszczeniu wydawałem polecenia położnej co ma robić z pacjentką. Muzułmanie nie pozwolą, by facet dotknął ich kobiety. Badanie ginekologiczne wyglądało tak: kobieta siedzi na fotelu ginekologicznym za zasłoną, bym jej nie widział. A ja badam.

A jeśli poród jest skomplikowany?
Honor żony jest ważniejszy nawet od jej śmierci. A brak szacunku dla ich tradycji oznacza kulę w łeb.

Boi się Pan jeszcze czegoś po tych przygodach?
Cały czas. Nie wierzę tym, którzy mówią, że nie odczuwają lęku. Boję się za każdym razem, gdy jadę na misję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska