Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Libiąż: bohater potrzebuje dziś naszej pomocy

Katarzyna Kachel, Anna Górska
Adam Wojnar
Patryk Chełczyński właśnie odebrał statuetkę "Samarytanin Roku". Stoi na półce w jego pokoju i czeka, aż będzie mógł sam wziąć ją do rąk. Na razie to niemożliwe. 17-letni chłopiec wymaga stałej opieki. Nie potrafi sam jeść, chodzić. Nie mówi. Tak jest od dwóch lat. Wskoczył wtedy do rzeki, by uratować tonącego kolegę. Wir wciągnął go na samo dno. Głowa chłopca raz po raz uderzała o betonowe płyty. Tak przez 20 minut. Na brzegu opalało się wówczas mnóstwo osób. Nikt nie zareagował.

Od dwóch lat rodzice Patryka nieustannie walczą o jego zdrowie: codzienną, żmudną rehabilitacją oraz zmaganiami z bezdusznym systemem służby zdrowia. Gdyby nie interwencja mediów, przez te wszystkie miesiące Patryk nie miałby szans opuścić swojego domu. PFRON stwierdził bowiem, że chłopcu nie należy się wózek inwalidzki! Dlaczego? Bo nie spełnia absurdalnych urzędniczych kryteriów: nie chodzi do szkoły i nie mieszka w górzystym terenie.

Ostatecznie chłopiec otrzymał wózek. Mama może już teraz zabierać go na tak lubiane przez niego spacery, do ogródka i na zakupy. Jednak Chełczyńscy wciąż muszą się zmagać z kuriozalnymi przepisami. Miesiącami czekają np. na badanie rezonansem magnetycznym czy wizytę u specjalisty.
W dodatku z jednej wypłaty ojca, który pracuje w kopalni, trudno wyżyć sześcioosobowej rodzinie. Chełczyńscy nie lubią się skarżyć, ale tylko dzięki pomocy sąsiadów, znajomych i księży rodzinie udaje się wiązać koniec z końcem.

Rodzice Patryka wierzą, że wróci do zdrowia. - Nie wyobrażam sobie, by tak się nie stało - mówi Renata Chełczyńska, mama Patryka. - Wiele osób nie dawało naszemu synowi żadnych szans, a przecież zaczyna siadać, wyczuwa też naszą obecność. To spory postęp - dodaje.
Jednak by Patryk mógł robić kolejne postępy, potrzebuje długotrwałej, intensywnej rehabilitacji. Jest ona bardzo kosztowna, a Chełczyńscy nie mogą liczyć na żadne dofinansowanie. Dlatego chłopiec, który naraził życie, by ratować kolegę, potrzebuje naszej pomocy.

Patryk się utopił - usłyszała w telefonie. To dokładnie pamięta. To zdanie. Reagowała jak maszyna. Kolega z pracy podstawił samochód i zawiózł ją nad Sołę. Przepływa przez Libiąż, jakieś trzy kilometry od domu Chełczyńskich.
- Płakała Pani?
- Nie wiem, nie pamiętam.
Reanimowali go nad samym brzegiem. - Nie dopuścili mnie. Stałam i widziałam z daleka lekarzy czy ratowników - oderwane zdania Renaty Chełczyńskiej sklejają się w historię. - Przewracano go tak dziwnie.

Krystian był już wtedy w karetce. Krystian to kolega z sąsiedztwa, którego Patryk chciał uratować. To za nim skoczył do rzeki. Wir wciągnął go na dno. Głowa chłopca raz po raz uderzała o betonowe płyty. Tak przez 20 minut. Gdy go wyciągnięto, nie miał już nawet kąpielówek. Patryk miał wtedy 15 lat.
- Wie pani, pechowy był, 13-tego się urodził - rzuca kobieta. Nie pamięta, ile to wszystko trwało. Dotarło do niej tylko: Mamy go!

- A potem?
- Nic. Czarna dziura.
Patryk nigdy nie był grzeczny. Właściwie to chuliganił. Jak to się mówi na takich: niezłe ziółko? Wtedy znowu miał fatalne oceny na świadectwie. Wtedy, czyli dwa lata temu, w czerwcu 2008 roku. - Łobuziak i uparciuch - wylicza mama. - Nieraz mi dawał w kość. Bo zawsze pierwszy był do rozrabiania, a ostatni do nauki.
Jeżeli coś się działo w okolicy, wiadomo było, że Patryk maczał w tym palce. Niczego się nie bał. - Ba, Egon lał nawet Tomka, o dwa lata starszego brata - wtrąca ojciec chłopaka.

- Egon?
- Tak Patryka nazwał Tomek - tłumaczy Mirosław Chełczyński. - Dla dwulatka imię Patryk było zupełnie nie do wypowiedzenia. Najpierw więc wołał na niego Ego, a potem Egon. I tak już zostało. Nie mam pojęcia, skąd mu się to ubzdurało.

Uparty był jak osioł. Zawsze musiało być tak, jak sobie postanowił. - Kiedyś na gwiazdkę zupełnie zwariował - uśmiecha się mama. - Zobaczył w jakimś sklepie małe witraże do malowania - takie, które się potem przyklejało na okna. Wiercił mi dziurę w brzuchu, aż mu kupiłam. Zwariować można było.
Tamtego lata wymyślił sobię z chłopakami "bazę". - Taką szopę w ogródku dla siebie i kumpli chciał mieć do zabaw - tłumaczy mama. - Nie dałby nam spokoju, gdybyśmy mu nie pozwolili. Taki był Egon. Urodził się 13-tego. Już mówiłam, prawda? Pechowo.

Tamtego lata było upalnie. Właśnie zaczęły się wakacje. - Był 25 czerwca 2008 roku - tej daty Renata chciałaby nie pamiętać.
Uparli się wtedy na tę Sołę. Tak im spasowała. Im - chłopakom z sąsiedztwa. Gnali tam w każdej wolnej chwili. Czuli się dorośli, bo jeździli się kąpać bez rodziców. Wsiadali na rowery i tyle ich było. Egon jak zawsze głównodowodzący swojej paczki. Lubił nimi rządzić. Słuchali go nawet starsi koledzy.

Pojechali we trzech: Krystian, Egon i jego młodszy brat Michał. Nad rzeką były tłumy, jak zawsze latem. Ludzie uwielbiali tu przychodzić, choć zdradliwa Soła w tym miejscu porwała dziesiątki osób. Wszystko przez betonowy próg. Ma dwa metry wysokości. Przed nim woda łagodna i spokojna, za nim spływa groźną kaskadą. Staje się szybka, rwąca, ma mocne wiry. Kąpać się tam nie wolno.
Krystian poślizgnął się. Przestraszony wpadł do wody na plecy. Zaczął tonąć. Nad rzeką opalało się ze sto osób. Nikt się nie ruszył. Prócz Egona.

Pewnie nawet nie pomyślał. Wskoczył błyskawicznie, by ratować kolegę. Umiał pływać, był zatem pewny, że za chwilę wyciągnie Krystiana.
Wiry wciągnęły go mocno, na samo dno. Skręcały Egonem na wszystkie strony. Uderzał głową o betonowe płyty, którymi pokryte jest dno rzeki. Woda "znęcała się" nad nim dwadzieścia minut. Gdy sąsiad Chełczyńskich go wyciągnął, chłopak był nieprzytomny i nagi. Kąpielówki zostały w Sole.

- 20 minut i nikt nie skoczył, by mu pomóc?
- Nikt - mówi Renata Chełczyńska.
Kobieta dokładnie wie, kto tam był i kto mógł pomóc synowi.
- Ma Pani do nich żal?
- Mam.

Nie pamięta pierwszych tygodni w szpitalach. Rano gotowała zupę, jechała do syna. Lekarze mówili jej, że będzie ciężko. Nic nie rozumiała. - Jak to? Jak może z tego nie wyjść? - nie mieściło się jej w głowie.
Zawsze zdrowy, teraz leżał spokojnie, jakby spał. - Ręce i nogi miał całe, tylko na głowie miał wielki strup - wspomina pani Renata.

Myślała, że za chwilę się obudzi i wrócą do domu. - Ściskał mnie za rękę i myślałam, że daje mi świadome znaki - wspomina. Tego, że to były tylko niekontrolowane ruchy - dowiedziała się później.
Wybudzony ze śpiączki farmakologicznej patrzył nieobecnymi oczami. - Wciąż wierzyłam, że to tylko chwilowe, że minie jak grypa.

Raz, po kryjomu, zabrała na oddział intensywnej terapii dwóch braci i siostrę Egona.
- Wywiozłam go do nich na korytarz. Nie spodziewali się takiego widoku. To już nie był ich Egon, łobuzerski, wiecznie zadowolony chłopak.
Nie poznawali go takiego. - Wtedy chyba pierwszy raz dotarło do mnie, że nasze życie nie będzie już nigdy takie jak przedtem - mówi matka Egona.

Od tamtych wydarzeń stała się twarda i samodzielna. Sama potrafi przenieść syna z wózka do łóżka, choć przez te dwa lata sporo urósł.
- Widzi pani, jak pięknie trzyma głowę? Kiedyś to był tak wiotki, że trzy osoby go musiały nieść, prawda synku? - kobieta przytula się do twarzy chłopca. - Powiesz mamusi coś?

Siedzimy u Chełczyńskich tydzień po uroczystości w Łagiewnikach, gdzie Patryk odebrał tytuł Samarytanina Roku 2010 za uratowanie życia Krystianowi.
- Wie o tym?
- Na pewno - Renata nie waha się ani przez sekundę. - Lubi, gdy się do niego mówi, a gdy jest głodny zaczyna mlaskać. Ale gdy mu coś nie podejdzie, spluje cały dom.

Uczy się sam siedzieć i chce, by mu czytano. "Wakacje z duchami" na przykład. No i bez telewizora ani rusz. Musi być włączony, gdy Patryka rehabilituje fizjoterapeuta Paweł, a także gdy przychodzą sąsiedzi czy koledzy.

Chętnie się kąpie. Jednak przeniesienie go do wąskiej, niedostosowanej łazienki wymaga nie lada operacji. Wtedy tata musi pomóc. Kładą go na ręcznikach i kocach na ziemi, a potem siup do wanny.
Nie lubią się żalić. - Jednym kij się pali, drugim nawet świeczka... - machają tylko ręką.
Nie dowiemy się więc, że brakuje im pieniędzy, bo rehabilitacja i leki to 2,5 tys. złotych miesięcznie, a przecież pracuje tylko ojciec. Nie dowiemy się, że trudno im załatwić dofinansowanie czy wizytę u specjalisty.

- Czego najbardziej wam brakuje? Napiszemy o tym.
Tata: oddałbym wszystko, by niczego nie potrzebować, by nie musieć prosić, by to wszystko nigdy nie miało miejsca.
Czekają na lato. Bo wtedy całymi dniami przesiadują w ogródku. Patryk to uwielbia.
- On czyta - mówi nagle pani Renata.
- Czyta?!
- Jak mu kartkę zapisaną dam, to przebiega po niej gałkami - mówi. Powinna to zobaczyć ta pielęgniarka, która kiedyś powiedziała, że on nie wyzdrowieje, żebym w cuda nie wierzyła.
Renata wierzy i czeka aż Patryk się obudzi. I często ma taki sen, że wszystko jest jak dawniej. Że jej syn biega gdzieś z chłopakami całymi dniami i znów się nie uczy. Nawet z WF-em u niego kiepsko.

Możecie pomóc
Pieniądze na rehabilitację Patryka można przekazywać na konto:
Patryk Chełczyński
Bank PKO S. A. 14 1240 4256 1111 0010 1987 3805

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska