Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marta Kaczyńska założy fundację imienia rodziców

Anita Czupryn
Córka tragicznie zmarłych Lecha i Marii Kaczyńskich unikała mediów. Teraz jednak będzie wspierać stryja w kampanii prezydenckiej i prowadzić działalność publiczną.

Do 10 kwietnia 2010 r. życie Marty Kaczyńskiej-Dubienieckiej, córki prezydenta RP, toczyło się bocznym torem i to w zupełności jej odpowiadało.

Dzień miała zaplanowany perfekcyjnie. Wstawała pierwsza, a gdy mąż o godzinie 7 wychodził z sypialni, wciąż się łapał na tym, że zdumiewa i zachwyca go widok Marty, która - stojąc przy futrynie - bez najmniejszego wysiłku robi szpagat, rozciągając się i wzmacniając mięśnie.

- W najlepszych latach, gdy uprawiałem karate, nie wyobrażałem sobie, by zrobić szpagat - mówi Marcin Dubieniecki. W dzieciństwie Marta uczęszczała do szkoły baletowej i choć kontuzja kolana przekreśliła jej karierę tancerki, to balet nauczył ją dyscypliny i tego, by delikatność ruchów łączyć z siłą charakteru.

Po porannej gimnastyce śniadanie, starszą córkę wiozła do szkoły, młodsza w tym czasie zostawała z nianią - panią Anią, góralką o wielkim sercu. Następnie, jak co dzień, robiła zakupy, zajmowała się domem, zbierała materiały do doktoratu, czytała, rozmawiała z tatą, który znajdował czas na to, by zadzwonić do niej nawet kilka razy w ciągu dnia. Wieczorem, zawsze o tej samej porze, schodziła do kuchni po telefon, bo o tej porze dzwoniła do niej mama i nigdy nie mogły się ze sobą nagadać.

Przyszłość również była dokładnie zaplanowana: chodziło o to, by dobrze wychować i wykształcić córeczki, zrobić doktorat, ale żyć z dala od mediów i tak zwanego wielkiego świata.

Pochodzi z rodziny, gdzie nie tylko mężczyźni są silni. Silna jest jej babcia, silna była mama

Po 10 kwietnia zmieniło się wszystko. W obliczu śmierci Marii i Lecha Kaczyńskich prywatne plany wzięły w łeb. W Marcie zrodziła się konieczność publiczna, która uruchomiła w niej potrzebę kontynuowania drogi rodziców. Chce powołać Fundację im. Marii i Lecha Kaczyńskich, a jako prezes fundacji ma nadzieję skupić wokół siebie wszystkich tych, którym zależy na kontynuowaniu zarówno charytatywnej działalności mamy, jak i dzieła ojca. Jej mąż, adwokat Marcin Dubieniecki - syn pomorskiego działacza SLD, co zwykle podkreślały tabloidy i wytykali im nieprzychylni ludzie - deklaruje wstąpienie do PiS i kandydowanie w najbliższych wyborach do parlamentu.

Od 30 czerwca 1980 r., czyli od pierwszej chwili po narodzinach, jej życie splatało się z wielką polityką i historią. Przyszła na świat w domu z tradycjami. Mama wpoiła jej miłość do muzyki poważnej, a tata przy każdej okazji w ich rodzinną codzienność włączał wydarzenia z przeszłości Polski. A robił to niezwykle ciekawie, bo wskazywał nawet, jaki to był dzień tygodnia, wtorek czy czwartek, kiedy zdarzyły się ważne dla kraju sprawy. Nie pamiętała, gdy internowano ojca, poznała go, gdy wrócił z więzienia. Mama puszczała jej film "O dwóch takich, co ukradli księżyc". Była rozczarowana, gdy dowiedziała się, że tata nie gra we wszystkich filmach. Ale sama nigdy nie chciała zostać aktorką.

Tymczasem w Polsce było coraz goręcej. Lech Kaczyński wychodził rano z domu, wracał późno, ale zawsze znajdował czas na przeczytanie kilku stron książki z bajkami swojej córce. Nigdy też nie podniósł na nią głosu. Snuł opowieści o różnych dużych kotach. Te historie były zresztą kontynuowane po narodzinach córek Marty, a bajka o dużym i strasznym kocurze, który często siedział na księżycu, stanowiła główną opowieść.

Marta z każdym rokiem coraz jaśniej rozumiała, że tata ma na głowie ważne sprawy. Tak to określała po 1986 r.: że tata robi coś ważnego dla Polski. - Marta była dzieckiem wrażliwym i dobrym, ale w wieku dojrzewania pokazała pazurki - wspomina bliska przyjaciółka Marii i Lecha Kaczyńskich Hanna Foltyn-Kubicka. I opowiada, jak to będąc nastolatką, zamiast odrabiać lekcje, Marta uciekała przez balkon, nosiła glany, ubierała się na czarno i wpinała sobie agrafki.
Ale zawsze dobrze się uczyła, choć - co przyznała sama Maria Kaczyńska podczas wywiadu, jakiego udzieliła "Polsce" w ubiegłym roku -była niepokorna i wymagająca wobec nauczycieli. Z roku na rok z radosnego dziecka zamieniała się w coraz poważniejszą dziewczynę.

- Marta zawsze żyła swoim życiem - mówi posłanka Elżbieta Jakubiak i wspomina, jak wielkim szacunkiem obdarzał Lech Kaczyński odrębne zdanie córki i akceptował jej wybory. -_Gdy była jeszcze studentką, on już traktował ją bardzo profesjonalnie, a w ferworze dyskusji na temat prawa mawiał, że chętnie pozna też opinię Marty, bo ona ma świeższe spojrzenie. Ich kontakt był fantastyczny, a im była starsza, tym lepszy - dodaje Elżbieta Jakubiak. Dla profesora prawa Lecha Kaczyńskiego to właśnie prawnicy w dużej mierze byli jego światem, więc cieszył się, że Marcie ten świat również jest bliski i że go rozumie.

Ale Marta, wychowana blisko wielkiej polityki, ambicji politycznych nie miała. W kampanii prezydenckiej w 2005 r. pojawiła się u boku ojca dlatego, że taką decyzję podjęła jej mama Maria Kaczyńska. W tamtym czasie bracia Kaczyńscy przedstawiani byli w mediach jako agresywni samotnicy. Gdy Maria wystąpiła w kampanii z Martą, jej pierwszym mężem i wnuczką, ludzie byli zaskoczeni, że Lech ma żonę, córkę i jest dziadkiem. Niedługo po tym, jak został prezydentem, żądne sensacji tabloidy roztrąbiły, że Marta na billboardach w kampanii ojca pojawiała się z mężem, z którym się właśnie rozwiodła.

Ale gdy poznała Marcina Dubienieckiego, odważnie postanowiła zawalczyć o swoje szczęście. - Niewątpliwie to szczęście udało nam się osiągnąć, wbrew wielu suflerom, którzy życzyli nam źle - mówi dziś jej mąż. I wcale nie ukrywa, że jak w każdym małżeństwie, choć mają całe mnóstwo pięknych dni, to potrafią też się kłócić. - Bo to normalny dom, bez zadęcia - mówi.

Spotkali się jeszcze na studiach, są rówieśnikami. Jednego dnia oboje stawili się na zaliczenie. - Mnie się śpieszyło, powiedziałem niebacznie: muszę to jak najszybciej zdać, bo jadę na narty. Marta odwróciła się i oznajmiła koleżance: "Co za bezczelny chłopak" - mówi Marcin Dbieniecki.

Oboje dostali się na aplikację adwokacką i pojechali na spotkanie integracyjne do Darłówka. Był wrzesień, 2006 r. Rozmowy zbliżyły ich do siebie. Choć on nadal pozostał "bezczelnym chłopakiem", który wyznaje zasadę, że jeśli coś w prawie nie jest zabronione, to jest dozwolone, to zachwyciła go Marta. I to, jak pięknie się porusza, jak się śmieją jej czarne oczy, że bez ogródek mówi o swoich zasadach, jest pewna siebie. - To nie jest dziewczyna, z którą można poigrać, to odpowiedzialna kobieta. Z nią żaden dzień nie jest dniem straconym. Po ojcu odziedziczyła stanowczość, niezmienność w podjętych decyzjach, trzeźwe spojrzenie i umiejętność odnalezienia się w każdej sytuacji - mówi jej mąż.

Marta zachwyciła go też jako wnikliwy prawnik: - Perfekcyjna legalistka, każdą sprawę będzie dziesiątki razy analizować, aby mieć pewność, czy te rozwiązania, które będzie proponować, będą zgodne z prawem - mówi Dubieniecki.

Najpierw to Marcin przywiózł Martę do swoich rodziców. - Od razu przypadła nam do gustu. Wyważona, skromna, mądra. Dama - mówi o niej teść Marek Dubieniecki i nagle dodaje ze ściśniętym gardłem: - Była naszą ukochaną synową, teraz jest dla nas córką.
Marta przedstawiła Marcina swoim rodzicom w Juracie. - Już na drugim spotkaniu z rodzicami Marty, a było to 19 grudnia 2006 r., musiałem zakomunikować panu prezydentowi, że jego córka jest w ciąży. Państwo Kaczyńscy przyjęli wiadomość zupełnie naturalnie i z dużym wyczuciem - otwarcie opowiada Marcin Dubieniecki.

Ślub odbył się 21 kwietnia 2007 r. w Gdyni, tabloidy rozpisywały się, że nie było na nim Jarosława Kaczyńskiego ani matki braci Kaczyńskich Jadwigi, bo nie zaakceptowali nowego męża Marty. - Dziennikarze pisali kłamstwa - mówią zarówno Marek Dubieniecki, jak i Hanna Foltyn-Kubicka, długoletnia współpracownica Lecha Kaczyńskiego. Oboje podkreślają, że rodzina zawsze trzymała się razem i nic tam nie było na pokaz.

Ostatnie lata były dla Marty niełatwe. - Bolała nad tym, jak opluwano jej ojca - mówi Foltyn-Kubicka. Bała się o ojca, gdy pojechał do Gruzji, a jego samochód został ostrzelany. Popłakała się, gdy usłyszała o tym w telewizji. Rzadko przyjeżdżała do Pałacu Prezydenckiego. Częściej Marcin, ze względów służbowych, bywał u teściów niż ona. Za to Lech Kaczyński często wpadał do córki w Orłowie. Śmiali się, że tata robi niespodzianki, zwykle pojawiał się późnym wieczorem, po wszystkich spotkaniach, i zostawał do pierwszej, drugiej w nocy.

Marta kochała Juratę, bo tam, w prezydenckim ośrodku wypoczynkowym, jej rodzice byli naprawdę sobą. Grali w tenisa, rozmawiali, a wieczorami pan prezydent, ale dla wnuczki Ewy po prostu dziadek, siadał na podłodze przy jej łóżku, w kapciach i rozpiętej koszuli, i czytał bajki. Na ostatnim rysunku wnuczki Ewy widać dwie kaczki, jedna za drugą, jak lecą w stronę nieba. - Dziadek w niebie też jest prezydentem - pociesza Ewa swoją mamę, dodając, że tam na szczęście nie ma już obowiązków.

Ewa gra już na pianinie, chodzi do szkoły muzycznej. Marta dba, aby dziewczynki nie były rozpieszczone. Nie siedzą przed telewizorem, mogą co najwyżej obejrzeć jedną bajkę dziennie. - Raz, goszcząc wnuczki u nas, włączyłem Ewie bajeczkę i po obejrzeniu pytam, czy chce drugą - opowiada Marek Dubieniecki. - Odpowiedziała: "Dziadku, ja mogę obejrzeć tylko jedną. Będziemy przestrzegać tej reguły?".

Marta, psychicznie silna, po śmierci rodziców przez długi czas pozostawała w szoku. - Ciociu, nie byłam przygotowana na to, żeby naraz stracić i mamę i tatę - mówiła Hannie Foltyn-Kubickiej.
- Marta była w strasznym stanie, ale umiała się opanować. Baletnice nie robią histerii, nie okazują słabości ani bólu - mówi przyjaciółka prezydenckiej pary. Pierwsze publiczne wystąpienie Marta miała już 10 kwietnia wieczorem, kiedy zabrała córeczkę Ewę i pojechała do domu rodziców do Sopotu. Stał tam tłum: palono znicze, składano kwiaty, modlono się. Ze łzami w oczach, ale opanowana, dziękowała ludziom za wsparcie i solidaryzowanie się z nią w tych strasznych chwilach. 11 kwietnia o 7 rano była już z mężem w Pałacu Prezydenckim. Stryjowi Jarosławowi rzuciła się w ramiona. Stali objęci, płacząc i podtrzymując się wzajemnie.

21 kwietnia mieli z Marcinem trzecią rocznicę ślubu. Wcześniejsze starali się spędzać w sposób szczególny. W tym roku ta ich rocznica rozmyła się we łzach. Jej przyjaciele podkreślają: Marta pochodzi z rodziny, gdzie nie tylko mężczyźni są silni. Silna jest jej babcia Jadwiga, silna była mama Maria. Obie czuły na sobie wielką odpowiedzialność za życie. Teraz przyjaciele liczą, że zajęcie się budowaniem fundacji da Marcie siłę. Na razie jednak każdego dnia wieczorem Marta schodzi do kuchni i odruchowo sięga po telefon, bo przecież jest to pora, kiedy dzwoniła mama.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska