Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mazgaj - specjalista od luksusów

Redakcja
- Córka często była zazdrosna o firmę. Nie zawsze miałem wystarczająco dużo czasu na wspólne spacery. Dzieci momentami nienawidzą firmy rodziców. Kochają ją dopiero wnuki - mówi dzisiaj Jerzy Mazgaj
- Córka często była zazdrosna o firmę. Nie zawsze miałem wystarczająco dużo czasu na wspólne spacery. Dzieci momentami nienawidzą firmy rodziców. Kochają ją dopiero wnuki - mówi dzisiaj Jerzy Mazgaj archiwum
- Ja po prostu miałem dużo wolnej gotówki i mogłem ją natychmiast zainwestować - tak Jerzy Mazgaj opisuje okoliczności, w których postawił największy z tych wielu milowych kroków w drodze do liczonego już w setkach milionów złotych majątku i pewnego miejsca w setce najbogatszych mieszkańców kraju. Ale także do pozycji człowieka, który zarabia na przekonywaniu Polaków, że dobry ser musi kosztować ponad 100 złotych, butelka wina 300, a garnitur przynajmniej pięć tysięcy. I jeszcze jak smakują trufle czy kubańskie cygara. I że na Jasiu Wędrowniczku nie kończy się świat whisky - pisze Marek Bartosik.

W 1998 roku tę wolną gotówkę wyłożył by stać się udziałowcem Krakchemii. Znana w Krakowie hurtownia chemiczna w jego rękach wypączkowała w ogólnopolską sieć 28 luksusowych sklepów z żywnością o łącznej powierzchni ponad 80 tysięcy mkw., znanych pod marką Delikatesy Alma.

Gazeciarz w Wiedniu

Jerzy Mazgaj ma dzisiaj 51 lat. Siedzibę swojej flagowej - z kilku jakimi kieruje - firmy przenosi właśnie z pamiętającego czasy głębokiego PRL budynku do nowoczesnego biurowca przy ul. Armii Krajowej. Mieszka w otoczonej parkiem willi, którą w czasie okupacji zbudowano dla Hansa Franka i jego generałów. Raz w tygodniu spotyka się w hotelu Copernicus z innymi najbogatszymi krakowskimi biznesmenami zrzeszonymi w Klubie Biznesu. Z samochodowych marek ostatnio najbardziej ceni jaguara.

Nie zgadza się z opiniami, że jest w interesach człowiekiem bezwzględnym. - W biznesie trzeba być piranią. Nie żarłoczną, ale zawsze głodną. Dla mnie jest najważniejsze, że zajmuję się tym co bardzo lubię i jeszcze na tym zarabiam - uśmiecha się, ale doskonale pamięta poziom, z jakiego przed laty startował.

Parę lat temu w Wiedniu wybrał się z żoną do opery. Powoli wspinali się po schodach, a w Jerzym Mazgaju odezwały się wspomnienia. - To była niesamowita satysfakcja znowu znaleźć się tam po latach, ale w innej roli i samemu rozdawać napiwki - wspomina.

Bo wcześniej przed tymi schodami kręcił się ponad trzydzieści lat temu i sprzedawał "Die Welt", niemiecką gazetę dla elity, wysiadającym z limuzyn mężczyznom we frakach i kobietom z sobolowymi etolami. Gazeta kosztowała 18 szylingów. Jerzy Mazgaj miał zawsze w kieszeni odliczone w najdrobniejszym bilonie 2 szylingi. To dlatego, że banknot o najmniejszym nominale wart był 20 szylingów. Kiedy Polak wysuwał dłoń pełną drobniaków w kierunku kupującego gazetę, ten patrzył niechętnie i machał ręką na resztę. - Trzech takich klientów znaczyło, że mam już dolara - opowiada o swojej ówczesnej strategii.

Kolejne dolary mógł doliczać do tych 150, jakie na drogę do Wiednia zaraz po maturze dał mu ojciec.

Dzisiaj do Tarnowa jeździ tylko z rodzinnego i zawodowego obowiązku. Do matki, teściów i delikatesów Almy. - Moi koledzy pracowali albo w zakładach mechanicznych, albo azotowych. Rytm życia wyznaczały syreny rozpoczynające kolejne zmiany pracy w tych firmach. To było dla mnie senne, galicyjskie miasteczko, w którym wtedy nic się nie działo - tak zapamiętał Tarnów. I dodaje, że marzył, żeby wyrwać się z bloku na osiedlu Klikowskim.

Rezydent specjalista

Spełniło się, bo parę lat później mieszkał już w New Delhi, jeździł do Singapuru i Katmandu. Bo miał za sobą kolejne kroki milowe. Wyjazd do Wiednia teoretycznie służył temu, by mógł podszlifować język przed studiami germanistycznymi na UJ. Ale po roku przywiózł stamtąd także tysiąc dolarów i przekonanie, że można żyć inaczej i nie trzeba wcale emigrować do Kanady czy RPA, o co było wtedy z Wiednia tak łatwo. Wymarzona dla niego przez rodziców kariera nauczyciela niemieckiego w jednym z tarnowskich liceów już została daleko za jego wyobrażeniami o przyszłości.

Podczas studiów mieszkał w Żaczku. Żona pomieszkiwała w jego pokoju. Zarabiał jako tłumacz w Wydawnictwie Literackim. Urodziła się im córka. Pojawiły się wydatki, a on nie miał na wózek i łóżeczko. Ale skończył wtedy kurs pilotów Orbisu.

Pamięta pierwszą wycieczkę, jaką prowadził właśnie do Wiednia.

- Myślałem, że zawiozę tych ludzi pod Stephandom, Hofburg. Będę im opowiadał o historii i zabytkach miasta. Ale moi turyści szybko mi wyjaśnili, że mam nie zawracać głowy, bo oni już tam byli tysiąc razy i to oni mnie zaraz zaprowadzą na targowisko na Mexico Platz, a po drodze to mam tylko dać koperty celnikom, żeby łatwiej było im przymknąć oko na zawartość bagażnika - wspomina z uśmiechem Jerzy Mazgaj.

Szybko został rezydentem Orbisu w Indiach, co przecież proste nie było, bo w PRL chętnych na taką posadę i dość ustosunkowanych nie brakowało.

Przyznaje, że zajmował się wtedy przede wszystkim handlem, a nie turystyką. - Tak się rodził polski kapitał. Z tej setki dzisiejszych najbogatszych to tylko chyba Jan Kulczyk dostał majątek od ojca. Reszta musiała go zgromadzić tak jak ja, czy jak Wojciech Kruk, który zaczynał od przekłuwania dziewczynom uszu za dolara, czy jak ktoś inny, kto przywoził do Polski ze Słowacji keczup - wyjaśnia.

Polacy przyjeżdżali wtedy do Indii z bagażami pełnymi np. kryształów. Docierały tam też opieczętowane w Polsce beczki, w których miały się znajdować liny dla naszych himalaistów, a tymczasem każda kryła ponad setkę aparatów fotograficznych zenith made in USSR. Jerzy Mazgaj skupował od wszystkich taki towar, sprzedawał go Hindusom. Z zarobionymi dolarami jechał z kolei do Singapuru i tam kupował kamery, magnetowidy i inną elektronikę. To wszystko przewoził do Polski. Interes kręcił się coraz szybciej. Przedłużył studia i ciągle był w podróży. To i dzisiaj niewiele się zmieniło. - Córka często była zazdrosna o firmę. Nie zawsze miałem wystarczająco dużo czasu na wspólne spacery. Dzieci momentami nienawidzą firmy rodziców. Kochają ją dopiero wnuki - mówi dzisiaj Jerzy Mazgaj.

Ale wtedy w Azji przede wszystkim zarabiał pieniądze. Szybko wpadł na to, że nie musi sam tłuc się po parę dni hinduskimi pociągami w upale i tłoku, bo kamery mogą przewozić dla niego pośrednicy.

Na początek kamienice

- Tam zarobiłem pierwsze poważne pieniądze. Na dzisiaj niewielkie, bo liczone w dziesiątkach tysięcy dolarów. Ale wtedy dom na Woli Justowskiej kosztował 5-10 tysięcy. I była pokusa, żeby taki dom kupić. Ale to byłaby czysta konsumpcja. Wolałem zainwestować te pieniądze w nieruchomości komercyjne. Po kawałku kupiłem dwie kamienice przy Floriańskiej i Grodzkiej. Dzisiaj dom na Woli Justowskiej jest wart 2 miliony złotych, a moje kamienice po 6 milionów, ale euro - tłumaczy swoją strategię.

Kamienice kupował w 1985 roku, bo - jak twierdzi - wierzył wtedy, że komuna musi odpuścić i na głównych ulicach Krakowa będą obowiązywać te same zasady co w Wiedniu. - Wierzyłem, ale równocześnie byłem podszyty strachem. Gdyby nie ten strach to pewnie kupiłbym więcej, bo wtedy było bardzo tanio - wzdycha lekko.

Jego kompromisem z demonem konsumpcji był zakup 130- metrowego mieszkania w innej kamienicy przy Floriańskiej. Tam przeniósł się z rodziną prosto z Żaczka.

Lokale użytkowe w kamienicach mógł wydzierżawić i żyć z czynszów, ale wołał utworzyć własną firmę. Oszczędzać na czynszach w rewelacyjnym punkcie i dodatkowo zarabiać na handlu. Przy Floriańskiej w 1989 roku otworzył pierwszy w Polsce sklep z ubraniami firmy Hugo Boss. Nie zapomni, że kiedy ludzie zobaczyli na nich cenę 30 milionów złotych, tych sprzed denominacji, to kręcili głowami i mówili, że to jakaś pomyłka. O jedno, może dwa zera, bo garnitur nie może kosztować tyle co połowa malucha.
Specjalista od luksusu

- Sklepy były wtedy pełne ciuchów z Turcji, Tajlandii. Ja byłem pierwszym, który uwierzył, że w Polsce pojawi się popyt na dobra luksusowe. Najpierw musiałem do tego przekonać ludzi z Hugo Bossa - opowiada.

Przyznaje, że tę niemiecką firmę wybrał, bo znał język. Pomogło mu to, że w czasie rozmów mógł błysnąć cytatem z czytanych na studiach w oryginale Manna, Kanta, Heinego. Ale ostatecznie decydujące było to, że inwestował własne pieniądze, równowartość trzech najlepszych mercedesów. Potem jego firma stała się przedstawicielem kolejnych luksusowych marek w Polsce. Z czasem na międzynarodowych spotkaniach na uśmiechy Jerzego Mazgaja zaczął przyjaźnie odpowiadać Giorgio Armani. - Kojarzy mnie. Chyba myśli, że jestem z Rosji, Ukrainy albo z Polski - uśmiecha się krakowski biznesmen.

Pali cygara. Pierwsze kupił dawno temu w moskiewskim kiosku, bo Kuba tym m.in. towarem odwdzięczała się ZSRR za pomoc dla permanentnej rewolucji Fidela. Potem sam bywał na Kubie, zaczął bliżej interesować się produkcją. W końcu został jedynym w Polsce przedstawicielem wszystkich ich marek. W zeszłym roku jego wyspecjalizowana firma sprzedała 320 tysięcy cygar, czyli 15 proc. więcej niż rok wcześniej. Zainteresował się też markowymi whisky, o których - podobnie jak o cygarach - wydał książkę.

Kiedy więc w 1998 roku doszło do sporu między akcjonariuszami Krakchemii, Jerzego Mazgaja stać było na zrobienie tego najważniejszego kroku milowego w karierze. Sprzymierzył się z Henrykiem Kuśnierzem i Andrzejem Gocmanem. Potem stopniowo wykupił ich udziały. - Oni dzisiaj prowadzą własne interesy - dodaje J. Mazgaj. W 1999 roku został głównym właścicielem firmy. Rozbudował ją, stworzył markę tradycyjnej polskiej żywności Krakowski Kredens.

Niedawno - po ryzykownym manewrze i w sojuszu z firmą jubilerską W. Kruk - przejął Vistulę. Żona od czasu do czasu powtarza mu, że do końca swoich dni będzie robił interesy. Jak wyobraża sobie swoje życie powiedzmy za 10 lat? - Może trzeba będzie oddać pałeczkę... Ale czy ja to potrafię? - kręci głową bez wiary.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mazgaj - specjalista od luksusów - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska