Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mija rok od pożaru krakowskiego archiwum. Ogromne straty, winnych nadal nie ma

Wojciech Mucha
Wojciech Mucha
Bartosz Dybała
Bartosz Dybała
Pożar archiwum
Pożar archiwum Anna Kaczmarz
W rok po tragicznym pożarze krakowskiego archiwum wiemy tylko tyle, że z ponad 20 kilometrów cennych akt udało się uratować zaledwie ok. 4,5 procent wszystkich zbiorów. Przyczyny pojawienia się ognia w nowoczesnych budynkach postawionych za miliony zł nadal wyjaśnia prokuratura oraz biegli. Niektórzy historycy twierdzą, że w archiwistyce nie było równie dotkliwej straty od czasów II wojny światowej. Wiemy, że straciliśmy niemal wszystko. Wciąż jednak nie wiadomo, dlaczego tak się stało i kto za to odpowiada.

W niedzielę, 6 lutego, minie rok od wybuchu pożaru Archiwum Urzędu Miasta Krakowa przy ulicy Na Załęczu, w którym magazynowano ponad 20 kilometrów cennych akt - dokumenty pochodziły m.in. z Wydziałów Skarbu oraz Architektury i Urbanistyki Urzędu Miasta Krakowa. W uszkodzonych przez ogień nowoczesnych halach - postawionych za ponad 15 mln złotych - przechowywano także księgi meldunkowe z całych dekad i wielu, często nieistniejących już rejonów Krakowa.

- Na podstawie tych ksiąg możemy odnaleźć miejsce, skąd ci mieszkańcy przybyli przed zamieszkaniem w Krakowie, gdzie się wyprowadzili, czy ewentualnie kiedy zmarli. Te dane są bardzo cenne i tylko tutaj możemy je odnaleźć - mówił jeszcze w grudniu 2020 r. Zbigniew Pasierbek, kierownik Archiwum Urzędu Miasta Krakowa.

Ale wśród strat są także tysiące dokumentów z dowodów osobistych krakowian, w tym takich sław jak Stanisław Lem, Marek Grechuta czy noblistka Wisława Szymborska. Te dokumenty dotyczyły jednak także tysięcy "zwykłych" mieszkańców. Skala strat po tragicznym pożarze jest porażająca.

Koperta dowodu osobistego zmarłego w 2006 r. piosenkarza Marka Grechuty
Koperta dowodu osobistego zmarłego w 2006 r. piosenkarza Marka Grechuty Krowoderska.pl / Archiwum Urzędu Miasta Krakowa

Jak ujawniliśmy na naszych łamach, z jednego z magazynów (były cztery), w którym przechowywano ponad 4,7 tys. metrów bieżących akt, nie udało się uratować ani jednej strony. Z kolei z ponad 25 tys. książek meldunkowych uratowano 18 sztuk. Wszyscy - mieszkańcy, miłośnicy historii, miejscy radni, władze miasta, dziennikarze, archiwiści - zachodzą w głowę, co było przyczyną pożaru budynków (stworzonych za miliony złotych specjalnie do przechowywania cennych akt), naszpikowanych nowoczesnymi technologiami do magazynowania archiwaliów, wykrywania, jak też gaszenia ognia. Odpowiedzi na to pytanie niestety nadal nie ma, podobnie jak choćby symbolicznej odpowiedzialności za tę katastrofę.

Pożar w metalowej puszce

Nawet strażacy, którzy w zawodzie pracują od kilkudziesięciu lat, nie pamiętają, żeby kiedykolwiek w Polsce doszło do pożaru podobnego budynku, którego efekty byłyby tak tragiczne: - O wyjątkowości tego zdarzenia świadczy choćby fakt, że jego przyczyny wyjaśnia nie jeden biegły, a cały ich zespół. Muszą wykonać tytaniczną pracę. Ustalić, gdzie dokładnie powstał pożar, a przede wszystkim, co było jego przyczyną. A także kto zawinił: system, a może człowiek? - mówi st. bryg. Paweł Frątczak, który w straży pożarnej służył przez ponad 40 lat, m.in. jako rzecznik prasowy Komendanta Głównego PSP. Wyjaśnianie przyczyn skomplikowanych pożarów, a takim bez wątpienia jest ten, do którego doszło w krakowskim archiwum, może trwać nieraz nawet kilka lat.

- W tym przypadku sytuacja jest o tyle wyjątkowa, że mówimy o nowoczesnym budynku, który był specjalnie przeznaczony do magazynowania archiwaliów. Dochodziło już w Polsce do pożarów budynków, które były adaptowane na magazyny, gdzie składowano różnego rodzaju dokumenty. Ale w tym przypadku mówimy o obiekcie, który powstał specjalnie w celu magazynowania urzędowych akt. Był naszpikowany nowoczesną technologią do magazynowania zbiorów oraz wykrywania i gaszenia ognia. Dlaczego pożar rozwinął się na taką ogromną skalę? - zastanawia się Frątczak. Przypomnijmy, że krakowskie archiwum paliło się aż dwanaście dni, co samo w sobie jest ewenementem.

Pożar archiwum Urzędu Miasta Krakowa przy ul. Na Załęczu

Kraków. Pożar archiwum Urzędu Miasta przy ul. Na Załęczu. Za...

- Do dziś nie wiemy, czy było jedno źródło ognia, czy więcej. Krakowscy strażacy mają ogromne doświadczenie w gaszeniu pożarów. Ale tutaj napotkali na wiele trudności. Wewnątrz budynku panowała wysoka temperatura, zapewne nawet kilkaset stopni Celsjusza. Przypomnę, że to właśnie wysoka temperatura doprowadziła do zawalenia się bliźniaczych wież World Trade Center w Nowym Jorku po zamachach terrorystycznych - twierdzi Frątczak. W przypadku krakowskiego archiwum doprowadziła do odkształcenia się specjalnych, stalowych regałów, na których przechowywano 20 kilometrów akt. - To był jak pożar w metalowej puszce - nie kryje Frątczak.

Akta leciały przez ręce

W gaszeniu pożaru, który wybuchł 6 lutego 2021 r., wzięło udział 689 strażaków, którzy zużyli 60 tys. metrów sześciennych wody, 2 tys. litrów pianki gaśniczej i 4 tony piasku gaśniczego. Trudności oraz długi czas trwania działań były spowodowane bardzo dużą liczbą nagromadzonego materiału łatwopalnego. Problemy wynikały też z konstrukcji budynku, w którym brak było okien. - Nie był przystosowany do tego, żeby użytkować go jak normalny budynek użyteczności publicznej. To, co było jego atutem, czyli taka konstrukcja, która chroniła znajdujące się w środku dokumenty przed wpływem warunków atmosferycznych, spowodowało trudności podczas akcji - twierdzą strażacy.

Pożar archiwum
Pożar archiwum Anna Kaczmarz

Wokół pożaru od początku było wiele wątpliwości. Przede wszystkim wciąż nie wiadomo, czy system przeciwpożarowy zadziałał prawidłowo. Nie znamy odpowiedzi na to pytanie, nie znają jej również urzędnicy krakowskiego magistratu. Pojawia się też kolejne: czy cała inwestycja została przeprowadzona w prawidłowy sposób? Na to i inne pytania odpowiedzi szuka prokuratura, która prowadzi śledztwo pod kątem "umyślnego sprowadzenia zdarzenia, które zagraża mieniu wielkich rozmiarów". Wciąż czeka na opinię biegłych, którzy poprosili o więcej czasu na jej sporządzenie.

Jak ujawnialiśmy przez ostatnie miesiące, kontrowersje wzbudzały również działania samych miejskich urzędników. Chociażby to, że do porządkowania cennych akt po pożarze zatrudniani byli nie specjaliści, a... studenci różnych kierunków krakowskich uczelni. Jak przyznawali sami przedstawiciele magistratu, nie oczekiwali oni doświadczenia od zatrudnianych osób, tylko... chęci do ratowania cennych dokumentów. Na segregowanie dokumentów gmina wydała ponad 100 tys. złotych.

To jednak nie koniec wydatków. Jak wynika z opublikowanego przez miasto rejestru umów, ponad 17 tys. złotych kosztowała… dostawa czterech namiotów w rejon miejskiego archiwum, pod którymi porządkowane były dokumenty. Dostawa "artykułów do ich wyposażenia" z kolei 123 tys. złotych. Co ważne, okazuje się, że na pewnym etapie akcji ratowania cennych archiwaliów urzędnicy magistratu naciskali, by szybciej rozpoczynać kolejne prace. Widzieli bowiem, że dokumenty niszczeją w bardzo szybkim tempie. Przemoczone, bardzo cenne akta gniły.

Przy ulicy Na Załęczu wciąż trwa ratowanie cennych dokumentów

Kraków. Do ratowania cennych akt z pożaru archiwum zaangażow...

W ich ratowaniu pomagali specjaliści z Katowic, w których ręce jeszcze w lutym ubiegłego roku trafiło blisko 600 kilogramów uszkodzonych dokumentów. Używali do tego specjalnego sprzętu: liofilizatora, który trafił do Archiwum Państwowego w Katowicach po wielkiej powodzi z 1997 roku. Wtedy woda z Odry zalała dokumenty przechowywane w archiwum w Raciborzu. Dużą część z nich, właśnie dzięki temu urządzeniu, udało się uratować. Dokumenty z krakowskiego archiwum wyglądały fatalnie, wręcz leciały przez ręce. Aby nie niszczały dalej, zostały zamrożone. Kolejnym etapem była właśnie liofilizacja.

Przejęcie przez pracowników Archiwum Państwowego w Katowicach transportu dokumentów z Krakowa
Przejęcie przez pracowników Archiwum Państwowego w Katowicach transportu dokumentów z Krakowa AP Katowice

- Polega na tym, że ze stanu zamrożenia, z bryły lodu, przechodzi się bezpośrednio w stan gazowy, bez fazy ciekłej. To bezpieczne dla różnych zabytków, nie tylko dokumentów: woda odparowuje z materiału, nie wyrządzając już szkód - mówili nam specjaliści.

Oddziałem konserwacji w Katowicach kieruje dr Katarzyna Kwaśniewicz. Przekazała, że archiwum zakończyło liofilizację ok. 16 metrów bieżących ocalałych akt. - Przywieziony do Katowic zbiór zapakowany był w 132 worki foliowe i ważył 581,1 kg. Cały przekazany do nas materiał poddany został głębokiemu mrożeniu w zamrażarkach, a następnie czasochłonnemu procesowi liofilizacji. Efekty liofilizowania dokumentów uznano za zadowalające, jednak stan większości akt, pomimo iż jest stabilny, wymaga dalszych prac konserwatorskich - przekazała nam Katarzyna Kwaśniewicz.

"Słaba, ale jednak pociecha"

Po pożarze został powołany specjalny zespół do spraw zabezpieczenia dokumentów, pochodzących ze spalonego archiwum zakładowego Urzędu Miasta Krakowa. Jego członkowie mieli m.in. określić zasady postępowania z ocalałymi archiwaliami. Przewodniczącym został sekretarz miasta Krakowa Antoni Fryczek, ten sam, który niedługo po pożarze mówił: - "Nie przewidywano w sensie konstrukcyjnym interwencji, w tym również straży pożarnej. Więc gdy pożar nie został wygaszony w sposób wewnętrzny, dostanie się do środka przez Straż jest trudne, więc czas akcji nie powinien dziwić".

Z prac zespołu powstał już raport, który nie pozostawia złudzeń: skala strat jest ogromna, wielu akt nie udało się wydobyć ze zgliszczy, uległy całkowitemu zniszczeniu. W skład zespołu weszła również dr Kamila Follprecht, zastępca dyrektora Archiwum Narodowego w Krakowie. - Ostatnio wraz z całym zespołem spotkaliśmy się w tymczasowej siedzibie Archiwum Urzędu Miasta Krakowa przy ulicy Dobrego Pasterza. Po rozmowach doszłam do wniosku, że zrobiliśmy wszystko, co było możliwe do zrobienia, pamiętając, że ograniczenia, związane ze stanem pandemii, też miały wpływ na podejmowane działania. Uratowaliśmy tyle dokumentów, ile było możliwe do uratowania, biorąc pod uwagę, z jak dużym pożarem mieliśmy do czynienia - mówi nam dr Follprecht. Jej zdaniem trzeba jeszcze poczekać na ostateczną listę ocalałych akt.

Spalone archiwum UMK

TYLKO U NAS. Pożar miejskiego archiwum w Krakowie. Ujawniamy...

- Zabezpieczone poprzez zamrożenie dokumenty cały czas są rozmrażane i suszone. Prace nad ich konserwacją trwają i trwać będą jeszcze długo, myślę, że możemy mówić nawet nie o miesiącach, ale o latach. Na ten moment wiemy, że udało się uratować ok. 900 metrów z 20 kilometrów archiwaliów. To niewielki procent, ale pamiętam, że jak pierwszy raz przyjechałam na miejsce pożaru, to byłam przekonana, że uda się ocalić jedynie te dokumenty, które jeszcze podczas akcji gaśniczej ze zniszczonych przez ogień budynków wynieśli strażacy - dodaje wicedyrektor Archiwum Narodowego. Fakt, że udało się uratować więcej, jest dla niej słabą, ale jednak pociechą.

Historyk Artur Wójcik, który prowadzi blog i stronę w mediach społecznościowych "Sigillum Authenticum", nie ma wątpliwości, że w pożarze miejskiego archiwum utraciliśmy bardzo wartościowe dokumenty. - Być może nie z naszego, współczesnych punktu widzenia, ale przyszłych pokoleń, które będą chciały badać swoją przeszłość. Oburzający jest fakt, że miasto próbowało swego czasu umniejszać skalę strat, tymczasem okazuje się, że niemal wszystkie akta uległy zniszczeniu. Dokumenty, które były bezcenne z punktu widzenia prowadzonych badań historycznych, choćby dotyczących okresu PRL-u. Z tego co wiem, w archiwum przy ulicy Na Załęczu przechowywane były akta Rady Narodowej. To wszystko trudno będzie odtworzyć - mówi.

To prawda, trudno. W tym kontekście tym bardziej powinny dziwić dziś już zapomniane słowa prezydenta Krakowa: - "Na szczęście, proszę państwa, część (dokumentów - dop. red.) jest zdigitalizowana, część jest w wielu kopiach, które są w nadzorze budowlanym, w różnych instytucjach, także to jest wszystko do odtworzenia" - mówił Jacek Majchrowski w końcu lutego ub. roku.

Prezydent Jacek Majchrowski na miejscu pożaru
Prezydent Jacek Majchrowski na miejscu pożaru Anna Kaczmarz

Artur Wójcik szukał pożaru, podobnego do tego, który objął krakowskie archiwum, ale bezskutecznie. - Można zaryzykować stwierdzenie, że jeśli chodzi o rozmiar zniszczeń, nie było równie dotkliwej straty od czasów II wojny światowej, kiedy w wyniku działań wojennych zniszczeniu uległa znaczna część dokumentacji archiwalnej w Warszawie. Zastanawiam się, czy ktokolwiek zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za ten pożar - mówi. Jeśli doszło do błędów ze strony władz miasta, w wyniku których doszło do pożaru, to jego zdaniem konsekwencje powinien ponieść wtedy sam prezydent Krakowa. - Zaskakujące jest, że pożar objął nowe budynki, oddane do użytku parę lat temu, które miały być bezpiecznym miejscem przechowywania akt. Jestem daleki od tworzenia teorii spiskowych, ale jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe - dodaje w rozmowie z nami Wójcik.

Niemniej prawda jest taka, że nawet tuż po pożarze pojawiały się sugestie, że pożar był miastu "na rękę", bo zniszczeniu mogły w nim ulec niewygodne dla władz Krakowa fakty, zapisane w cennych zbiorach. Podejrzewano, że mogło dojść do podpalenia budynków. "W Krakowie poszło z dymem oddane do użytku zaledwie dwa lata temu miejskie archiwum, a wraz z nim setki tysięcy cennych dokumentów. Dlaczego nie zadziałał system przeciwpożarowy? Czy było to podpalenie, czy jedynie nieszczęśliwy wypadek? Wiele wskazuje na to, że to pierwsze" - komentował w filmie na Youtube Jan Śpiewak.

Warszawski aktywista przypomniał w nim bulwersujące sytuacje i doniesienia dziennikarskie z minionych lat o Krakowie pod rządami Jacka Majchrowskiego. Odpowiedzią na materiał był prywatny akt oskarżenia przeciwko Śpiewakowi, który do sądu skierował właśnie prof. Majchrowski, zarzucając społecznikowi, że ten publicznie go znieważył. Śpiewak nie zgadza się jednak z tymi zarzutami. Sądowa batalia toczy się bez udziałów mediów.

- W każdym normalnym państwie taki pożar wywołałby trzęsienie ziemi. Poleciałyby głowy, byłyby zarzuty prokuratorskie dla osób, które są za ten skandal odpowiedzialne. To, że nawet taką aferę w Krakowie można zamieść pod dywan, pokazuje, że to miasto jest wyjęte spod prawa. Dziennikarz Sylwester Latkowski powiedział kiedyś, że Trójmiasto jest małą Sycylią. Moim zdaniem Kraków też zasługuje na to miano - komentuje w rozmowie z nami Jan Śpiewak.

Bagatelizowanie strat

Radny miejski PiS Michał Drewnicki nie ukrywa, że wyjaśnianie przyczyn pożaru faktycznie trwa bardzo długo. - Minął prawie rok i nadal nie mamy tego najważniejszego dokumentu, czyli opinii biegłych, dotyczącej przyczyn pożaru. Rozumiem jednak, że sprawa jest na tyle skomplikowana, że pewne procedury musiały chwilę potrwać - twierdzi Drewnicki.

Wspomina duży chaos komunikacyjny tuż po pożarze, kiedy władze miasta próbowały bagatelizować skalę strat. - Pamiętamy pierwsze komunikaty, które mówiły o tym, że spaliły się tylko książki meldunkowe z czasów komunizmu. To było takie pokazywanie, że przecież nic się nie stało, że żadne ważne dokumenty nie uległy zniszczeniu - komentuje radny. Z każdą kolejną konferencją prasową okazywało się jednak, że skala strat jest ogromna, a zniszczeniu uległy ważne urzędowe archiwalia.

- Efekt tego zaobserwujemy zapewne dopiero za jakiś czas. Możliwe, że pojawią się różnego rodzaju problemy podczas postępowań prokuratorskich czy sądowych, gdzie nagle okaże się, że nie ma możliwości dotarcia do dokumentów, które uległy zniszczeniu w pożarze - dodaje Drewnicki.

W urzędzie miasta mówią tylko tyle, że czekają na wyniki śledztwa. - Gmina występuje w postępowaniu w charakterze poszkodowanego i w pełnym zakresie współpracuje z organami ścigania - twierdzi sekretarz miasta Antoni Fryczek. Na razie urząd nie planuje nikogo pociągać do odpowiedzialności za pożar. - O ewentualnej odpowiedzialności będzie można mówić, jak poznamy przyczyny wybuchu pożaru - dodaje Fryczek. Akcja ratowania nielicznych ocalałych dokumentów nadal trwa.

Koperta dowodu osobistego Stanisława Lema
Koperta dowodu osobistego Stanisława Lema Krowoderska.pl /Archiwum Urzędu Miasta Krakowa

Jednocześnie z próbą ocalenia pozostałości pojawiają się pierwsze problemy krakowian. Gdy Łukasz Maślona, radny z klubu Kraków dla Mieszkańców, zapytał władze Krakowa o pochodzącą z 2006 r. dokumentację dotyczącą Parku Jordana usłyszał, że "uległa zniszczeniu podczas pożaru Archiwum". Podobne słowa usłyszeli mieszkańcy, którzy poprosili urzędników o informację, w jaki sposób przebiegał konkurs na dyrektora Zarządu Zieleni Miejskiej, w wyniku którego na to stanowisko został powołany Piotr Kempf, związany z PSL. Ile podobnych spraw "pochłonęło" archiwum? Nie wiadomo, jednak może się okazać, że o kolejnych dowiemy się prędzej, niż o przyczynach jego pożaru.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Mija rok od pożaru krakowskiego archiwum. Ogromne straty, winnych nadal nie ma - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska