Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Ostrowski, hrabia z Wawelu

Marek Bartosik
Anna Kaczmarz
Dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu twierdzi, że lubi się śmiać, choć świat zna go jako poważnego, zasadniczego, raczej zamkniętego w sobie. Profesor Jan Ostrowski panem na Wawelu jest od 23 lat, od przełomowego dla Polski 1989 roku...

Mówią o nim Hrabia. On sam nie lubi się do swego arystokratycznego pochodzenia publicznie przyznawać. Zwłaszcza, że splendoru mu nie brakuje. Przecież profesor Jan Ostrowski od niemal 23 lat może codziennie stanąć w wielkim oknie swego gabinetu i patrzeć na arkady wawelskiego zamku.

Profesor zajmuje gabinet dyrektora Zamku Królewskiego na Wawelu od grudnia przełomowego 1989 roku.

- Wiedziałem już sporo wcześniej, że tu trafię. Stałoby się to prawdopodobnie niezależnie od tego czy w 1989 r. trwałaby jeszcze PRL, czy zaczęła się już III RP. Bo decydował nie ustrój, ale moment odejścia mojego poprzednika prof. Jerzego Szablowskiego. Wawel był miejscem, który nawet u władz komunistycznych budził respekt. Nawet wtedy musiał tu rządzić historyk sztuki o niekwestionowanym dorobku. O terminie mojej nominacji zdecydowała więc śmierć prof. Szablowskiego we wrześniu 1989 r. - tłumaczy.

Poważny, zasadniczy

Odbył się wtedy mały, jak mówi profesor, konkurs na to stanowisko. Brane były pod uwagę trzy kryteria: wiek do 50 lat, habilitacja z historii sztuki i znajomość dwóch języków obcych. - Ja znam pięć - profesor uśmiecha się niemal niedostrzegalnie.

I takiego właśnie zna go świat: zawsze poważnego, zasadniczego, zamkniętego w sobie, kostycznego nawet. Takiego pamiętają go też dawni studenci.

- On nigdy się uśmiechał, nie reagował na żarty. Właściwie nie dało się go lubić - wspomina jeden z nich. Inni krakowianie te cechy widzą rzadko, a najwyraźniej kiedy razem z proboszczem katedry próbuje stanowczo i śmiertelnie poważnie "wyeksmitować" z Wawelu nieszczęsny, jak mówi, czakram i jego mit.

Wawel to nie muzeum

Profesor dla świata taki chce być, a w każdym razie nie zamierza się zmieniać. Bo do Wawelu ma śmiertelnie poważny stosunek. - To nie jest tylko muzeum, wcale zresztą nie takie wielkie i cenne. To przede wszystkim symbol polskiej państwowości - podkreśla.

Na wawelski dziedziniec mógłby patrzeć codziennie, ale tego nie robi. Kiedy siedzi przy dyrektorskim biurku jest do okna odwrócony tyłem. Mógłby, ale nie patrzy, bo Wawel to jego naturalne miejsce od niemal pół wieku.

Do tego gabinetu przychodził w czasie studiów na zajęcia prowadzone przez prof. Szablowskiego. Przy niewielkim okrągłym stole zdawał tam u profesora egzamin magisterski w 1970 roku.

Zamek się zmienia

- Jak się jest tutaj na co dzień, to wydaje się, że Wawel się nie zmienia. Ale niedawno obejrzałem dokumentalny film o Wzgórzu. Kręcony był w latach 1988-89. I zorientowałem się, że to jednak inne miejsce, w którym nie straszy brud, odpadające tynki i zniszczone dachówki. Zgadzam się: za ludzkiej pamięci Wawel nigdy nie był w tak dobrym stanie jak dzisiaj - tłumaczy.

I przypomina, że w zachodniej części Wzgórza do końca XVIII wieku były chlewiki, gdzie hodowano kury, krowy i świnie. Wśród budowli zinwentaryzowanych w połowie tamtego stulecia wymieniono drewniany "dom dziada Stanisława".

- Zasadnicze kierunki rekonstrukcji zamku zostały przesądzone na początku ubiegłego stulecia za Zygmunta Hendla i Adolfa Szyszko-Bohusza. Duże zmiany nastąpiły w czasie II wojny światowej i bezpośrednio po niej - wyjaśnia profesor Ostrowski. - Niemcy przebudowali dawne kuchnie królewskie i niezależnie od tego co o okupantach sądzić, to budynek przedstawia się lepiej niż w roku 1939. Ostatnio zresztą poprawiliśmy budowniczych Hansa Franka i usunęliśmy elementy architektury bardzo kojarzące się z III Rzeszą. Bezpośrednio po wycofaniu się Niemców Szyszko-Bohusz zburzył dwa skrzydła szpitali austriackich z połowy XIX wieku. Miał rację, bo gdyby obrosły lokatorami i instytucjami, to mielibyśmy je do dzisiaj, a przecież nie miały wartości i w dodatku swoimi rozmiarami przytłaczały architekturę wzgórza - dodaje dyrektor.

Kiedy zostawał dyrektorem, w jednej z zamkowych budowli był jeszcze apartament Rady Ministrów. Tu odbyła się w latach 80-tych rozmowa Wojciecha Jaruzelskiego z Janem Pawłem II, tu mieszkał prezydent Francji Valéry Giscard d' Estaing. - Na szczęście Wawelu także za komuny nie nadużywano do celów propagandowych. I wtedy traktowany był jako symbol państwowy narodowy. Jedynym wyjątkiem, który pamiętam, był żenujący koncert, jaki 1988 roku odbył się na dziedzińcu na część Michaiła Gorbaczowa i jego żony Raisy - opowiada.

Profesor miał szczęście

Profesorowi na stanowisku dyrektora Wawelu dopisało historycznie szczęście. Po 1989 roku miał przed sobą lata, kiedy potrzeba odbudowy zamku nie były kwestionowana. Znalazły się na ten cel pieniądze, przede wszystkim z Narodowego Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa. Trzeba było jednak je mądrze spożytkować, co przecież też wymaga olbrzymiego wysiłku i wyobraźni.

Rewolucja na Wawelu

Stopniowo zamek uzyskiwał stan, w jakim nie był "za ludzkiej pamięci", jaki mówi profesor. Dzisiaj z rzeczy ważniejszych pozostaje do odnowienia poaustriackie mury i basteja od strony ul. Staszewskiego, które mija milion turystów wspinających się rocznie na Wzgórze.

Profesor Ostrowski za jedno z najważniejszych swoich osiągnięć uważa przeprowadzenie zamku przez rewolucję technologiczną ostatnich dwudziestu lat. Zamek jest skomputeryzowany. - Dzisiaj jesteśmy kompatybilni z najważniejszymi podobnymi instytucjami w świecie - twierdzi.

Czy marzył o tej pracy? - Z jednej strony to najwyższa promocja jaką można było w moim zawodzie tu w Krakowie osiągnąć. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że to całkowicie zmieni styl mojego życia i zamknie mi możliwości pracy naukowej. Miałem więc wybór między życiem uczonego, a statusem urzędnika i lokalnego notabla, w ramach którego na nauke pozostaje niewiele miejsca. Ale wydawało się, że trzeba tę robotę na Wawelu wykonać.

6 minut z domu do pracy

Pokazuje jednak blisko dwadzieścia tomów tomów publikacji naukowych poświęconych zabytkom sakralnym z dawnych polskich kresów południowo Wschodnich. Jest redaktorem serii i koordynatorem tego projektu badawczego.

- Razem ze współpracownikami doprowadziliśmy do tego, że wiemy o zabytkach sakralnych na tamtych ziemiach więcej, niż o podobnych na terenie dzisiejszej Polski - uśmiecha się znowu lekko.

Profesor mieszka pod Wawelem. Piesza wędrówka na zamek, zawsze od strony ul. Kanoniczej, zajmuje mu dokładnie 6 minut. Jego dziadkowie mieli jeszcze duży majątek z neogotyckim pałacem w Ujeździe koło Tomaszowa Mazowieckiego odziedziczony po przodkach, wśród których był marszałek Sejmu z 1831 roku.

W 1945 musieli jednak stamtąd uciekać. Wylądowali w Krakowie. Tutaj poznali się rodzice profesora i on w 1947 roku się urodził. Sam ożenił się w 1970 roku. Ma dwóch synów, prawnika i ekonomistę.

Podróżnik

Profesor ma prywatne pasje, które zdają się kontrastować z jego publicznym wizerunkiem. Uwielbia dalekie podróże. Kiedyś był pilotem wycieczek zagranicznych "Almaturu". Lubi dalekie wyprawy. Kiedyś za 150 dolarów spędził dwa miesiące w Turcji na Bliskim wschodzie. Był w Himalajach, kilka razy w Afryce, na stepach Mongolii, w górach Atlasu.

- Zwiedzam zabytki, ale ciągnie mnie też do przyrody - tłumaczy.

Udział w polityce go nie interesuje - twierdzi stanowczo. Jednak w internecie bez trudu można odnaleźć spot, w którym w ubiegłym roku zachęcał do głosowania na Bogdana Klicha kandydującego do Senatu.

- To zupełnie specyficzna historia. Osobiście przyjmowałem go na studia historii sztuki w roku 1982. Przyszedł młody człowiek, który powiedział mi, że jest na III roku medycyny i to zostawia mu tyle czasu, że chciałby jeszcze studiować historię sztuki. Trzeba pamiętać, że wtedy świeżo wyszedł z internowania. To było przed Bożym Narodzeniem, więc po wszystkich terminach rekrutacyjnych. Jako wicedyrektor Instytutu Historii Sztuki, łamiąc wszelkie przepisy przyjąłem go na studia. I dobrze się stało - skończył z doskonałym wynikiem medycynę i historię sztuki . Uważam, że tacy ludzie powinni zajmować ważne stanowiska państwowe, choćby dlatego by gorsza moneta nie wypierała lepszej - opowiada.

Bez muzyki pop

- Popu za mojej kadencji na Wawelu nie będzie - mówi profesor, tym razem bez cienia uśmiechu. Odnosi się w ten sposób do różnych szalonych propozycji wykorzystania zamku na koncerty, imprezy, festiwale. - Dostaję ich mnóstwo. Jak nie dotyczą dziwacznych dla tego miejsca koncertów, to postawienia tu nowych pomników. A to a to Marszałka Piłsudskiego, a to Sobieskiego.

- Smok tak, czakram nie - ujmuje krótko dylemat, którego rozstrzygnięcia narażają go często na prześmiewcze krytyki.

Dla profesora czakram to nie jest ani legenda ani naukowo udowodniony fakt. To brednia i to świeżo, bo po wojnie, wymyślona. Tu nie ma żadnego promieniowania. Uważa, że upowszechnianie pseudonaukowych teorii szkodzi wizerunkowi Wawelu, kompromituje nas. Ludziom chorym, którzy przychodzą tutaj by skorzystać z domniemanego promieniowania, daje złudną nadzieję. A wreszcie prowadzi do ciągłego niszczenia ściany obok wejścia na dziedziniec .

Jednak profesor zaznacza, że lubi się śmiać. Nie zawsze jednak, nie wszędzie i nie ze wszystkiego. A już zwłaszcza nie z Wawelu.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj za darmo

 
Krakowski szybki tramwaj na pięciu nowych trasach - sprawdź!
 
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Prof. Ostrowski, hrabia z Wawelu - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska