Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzeź wołyńska: "Naiwnie myślałyśmy, że sól ochroni nas przed Ukraińcami". Wspomina Irena Wesołowska

Joanna Dolna
.
. Andrzej Banas / Polska Press
[RZEŹ WOŁYŃSKA] Irena Wesołowska młodość spędziła na Kresach, w mieście Brzeżany. Przeżyła piękne chwile, potem tragedię wojny i okupacji. Działała w Armii Krajowej. W Brzeżanach od 1943 r. było też UPA.

Joanna Dolna

Brzeżany, przedwojenne województwo tarnopolskie na Kresach II RP. Miasteczko powiatowe, ze starostwem, sądem, kilkoma szkołami. Przed 1939 rokiem mieszkało 16 tysięcy ludzi. - Moja mała ojczyzna - mówi ze wzruszeniem Irena Wesołowska.

Urodziła się w 1925 r. Ojciec był konduktorem, mama zajmowała się domem. Miała dwóch starszych braci.

- W szkole uczyli nas nauczyciele patrioci. Znaliśmy doskonale historię, literaturę.

W latach 1937-1938 prasa zaczynała pisać, że może wybuchnąć wojna. - Ale wierzyliśmy, że nic nam nie grozi. Chodziliśmy dumni z tego, że Polska jest silna. Nie baliśmy się - wspomina Irena Wesołowska. Po szkole podstawowej poszłam do gimnazjum im. Rydza-Śmigłego. Jestem zresztą jego „fanką”. Urodził się w Brzeżanach.

Do ZHP należała przed wojną tylko rok. Rok harcerski zakończył się w ostatnie przedwojenne lato obozem w Hono-ratówce koło Podwysokiego, niedaleko Brzeżan. Przyjechał gen. August Emil Fieldorf, wtedy dowódca 51. Pułku Piechoty w Brzeżanach, bo jego dwie córki uczestniczyły w obozie.

3 września 1939 r. na miasteczko spadły bomby. - Przestaliśmy chodzić do szkoły. Do Brzeżan napływało bardzo dużo ludzi. Uciekali z domów z niewielkim bagażem, jakby jechali na wczasy. „Za chwilę wojsko wyrzuci Niemców i wojna się skończy” mówili, szukając lokum - dodaje pani Irena.

Do wojny nie znaliśmy określenia „Ukrainiec”. Sąsiadów nazywaliśmy po prostu Rusinami. Relacje były cudowne

Pierwsza okupacja
17 września do miasteczka wkroczyła Armia Czerwona. - Po kilku dniach zapukali do naszych drzwi żołnierze, brudni, zaniedbani. W płaszczach uszytych z koców. Zamiast wojskowych plecaków mieli na plecach worki na sznurkach. Wielu Rosjan przyjechało z żonami. Wykupywały w sklepach nocne koszule i chodziły w nich jak w sukienkach - wspomina.

- Kazano nam wrócić do szkoły, ale zastaliśmy w niej już innych nauczycieli. Na naszej ulicy otwarto świetlicę, w której musieliśmy się uczyć radzieckich piosenek. Rodzice zwracali nam uwagę, by być ostrożnym, nic nikomu nie mówić. A my wciąż jeszcze wierzyliśmy, że wojna niedługo się skończy - wspomina Irena Wesołowska.

Pierwszych mieszkańców wywieziono z Brzeżan do ZSRR między 1 a 3 października 1939 r. - Pamiętam, że szliśmy do szkoły szosą, padał śnieg z deszczem. Mijała nas grupa mężczyzn. Szli skuci łańcuchami, otoczeni przez czerwonoarmistów, na dworzec. Zobaczyłam w tej grupie naczelnika stacji kolejowej, z którym się przyjaźniliśmy, i dyżurnego ruchu. Spotkałam kilku ojców koleżanek - wylicza kobieta. - Zapakowano ich do towarowych wagonów. Kobiety piekły chleb i jeszcze gorący kazały podawać przez kolejarzy wywożonym mężczyznom. Dostawali go też Rosjanie i dzięki temu przymykali na to oko. - W drugim transporcie zabrano moją koleżankę z jej bratem i mamą - mówi pani Irena.

1941. Okupacja druga
- Do wybuchu wojny nie znaliśmy określenia „Ukrainiec”. Naszych sąsiadów nazywaliśmy po prostu Rusinami. Relacje między nami były cudowne. Niektóre rodziny były mieszane - polsko-ukraińskie, więc obchodziliśmy dwa razy Boże Narodzenie - najpierw u Polaków, potem u Rusinów. Mój dziadek był chrzczony w cerkwi i potem mówiło się o nim, że jest Rusinem - mówi pani Irena. Gdy spędzała u niego święta w grudniu 1939, była zaskoczona tym, że na choince wisi narodowy, niebiesko-żółty łańcuch. W czasie tych świąt żona wujka zaczęła zwracać się do reszty rodziny po ukraińsku.

- Rodzice wybudowali w Brzeżanach dom ze stajnią i letnią kuchnią, kupili pole. Dzierżawił je Mikołaj, Ukrainiec. Jego żona i dwie dorosłe córki zajmowały się grządkami. Mama sadzała wszystkich przy wspólnym stole. Wszyscy byli dla siebie serdeczni - mówi pani Irena.

Ojciec Ireny opowiadał matce, że gdy wracał z pracy pociągiem, po drodze wsiadali ranni Polacy, którzy mieszkali w okolicznych wsiach. Mówili, że udało im się uciec z rąk Ukraińców. Gdy dzieci zaczynały go wypytywać o te zdarzenia, kazał im wracać do lekcji.

W 1941 roku do Brzeżan wkroczyli Niemcy.

Pierwsze zajścia
Pierwsze zajścia z Ukraińcami zaczęły się wtedy, gdy w Brzeżanach byli Rosjanie i tuż po tym, gdy wkroczyli Niemcy. W mieście ostrzelano autobus, zginęli wtedy dwaj koledzy ze szkoły.
Sąsiad, radca prawny, pasł krowę pod lasem. Pewnego dnia krowa wróciła, a on nie. Po jakimś czasie znaleziono jego zwłoki ukryte pod gałęziami.

Kiedy Ukraińcy mordowali ludność w wioskach, niektórym udawało się uciec do Brzeżan. Rannych przyjmował dyrektor szpitala, Biliński. - Pewnego dnia dyrektora wezwano „do chorego”. Jak się okazało, Ukraińcy zastrzelili go po drodze.

- Już „za Niemców” przyjechał do nas znajomy Mikołaj. Mama długo z nim rozmawiała. Okazało się, że jego 16-letniego syna Ukraińca chciano zmusić do tego, żeby uczestniczył w eksterminacji Polaków. Musiał się ukrywać. Ojciec przywiózł go do nas. Mama ukryła go w schowku w letniej kuchni.

Niemcy w Brzeżanach pozwolili założyć jednoroczną szkołę gospodarstwa domowego dla dziewcząt. W roku szkolnym 1942/1943 uczennic było 30. - Dziwna to była szkoła. Jedna pani uczyła nas ogrodnictwa i plewienia grządek, druga - szycia, łatania odzieży, robienia na drutach. Trzecia - gotowania, z czego się tylko dało.

Baliśmy się, że Ukraińcy przyjdą do nas z lasu. Każde z nas nosiło na szyi krzyżyk i kartkę z adresem. Mieliśmy kieszenie pełne soli. Naiwnie myśleliśmy, że gdyby Ukraińcy przyszli i chcieli nas wymordować, będziemy sypać im solą po oczach.

„Wiara”, „Nadzieja” i „Miłość”
Wszędzie chodziły we trójkę. Trzy koleżanki: Irena, Jadzia i Janka. W maju 1942 jedna z sąsiadek poprosiła, by przyszły do kapliczki, przy której odprawiano nabożeństwa. Zapytała, czy chcą złożyć przysięgę na wierność ojczyźnie i działać w podziemiu. - Wybrałyśmy sobie pseudonimy - koleżanki „Wiara” i „Nadzieja”, a ja „Miłość”. Zostałyśmy łączniczkami.

Dzięki dobrej znajomości niemieckiego udało się jej uciec z łapanki. Przekonała się wtedy, jak bardzo Niemcy są wyczuleni na swój język. Puścili ją wolno.

Potem została aresztowana, bo stanęła w obronie matki, która nie chciała oddać Ukraińcom zboża przeznaczonego na zasiew. Kilkunastolatkę trzymano w piwnicy. Pomógł znajomy adwokat, który był reichsdeutschem.

W maju 1944 mama Ireny stwierdziła, że powinna z rodzeństwem wyjechać do Żabna koło Tarnowa, do rodziny męża. Rok później pani Irena zapisała się do szkoły średniej tarnowskich urszulanek.

- Brakowało pieniędzy na ubrania, zeszyty. Głodowałam. W desperacji chciałam odebrać sobie życie. Koleżanka dała mi wtedy obrazek z modlitwą do św. Judy Tadeusza. Pomógł mi. Znalazłam ogłoszenie o zapomogach dla osób z Kresów. Potem robiłam modne wtedy torby ze sznurka i miałam z tego trochę pieniędzy.

Rodzice pani Ireny po wojnie zostali wysiedleni z Brzeżan na Ziemie Odzyskane - do Kłodzka. Dopiero wtedy udało im się z nią skontaktować.

W 1947 r. Irena Wesołowska przyjechała na studia prawnicze do Krakowa i dostała stypendium. W 1948 roku nowa władza zamknęła kilku instruktorów harcerstwa. Wtedy zrezygnowała z działalności w ZHP. Wróciła do niej w 1956 roku. Po studiach pracowała jako sędzia dla nieletnich.

Do lat 80. nie przyznawała się do działalności w AK. Od 1989 r., wspólnie z mężem, Jerzym Wesołowskim, ps. „Ruj”, pracowali na rzecz upamiętnienia 106. Dywizji Piechoty AK, w której służył. W 1990 roku z inicjatywy pani Ireny powstał w Krakowie Fundusz Pomocy Żołnierzom Armii Krajowej. Kierowała nim do 1999 r.

Do Brzeżan nigdy nie wróciła. W latach 90. koleżanka namówiła ją na wyjazd na Kresy. Do rodzinnego miasta nie miała siły pojechać. Jej wspomnienia, spisane, czekają na możliwość publikacji.

Na spotkania i prelekcje zawsze przychodzi w mundurze. - Do tej pory jestem harcerką - mówi.

***

Brzeżany
miasto na Ukrainie, w obwodzie tarnopolskim, do 1945 r. w Polsce. Związane były z nim takie osoby jak m.in.: amerykański polityk Zbigniew Brzeziński, generał Edward Rydz-Śmigły, Aleksander Brückner - historyk literatury i kultury polskiej, Antoni Cwojdziński - komediopisarz, aktor teatralny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rzeź wołyńska: "Naiwnie myślałyśmy, że sól ochroni nas przed Ukraińcami". Wspomina Irena Wesołowska - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska