Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stefan Zweig i piekło Holocaustu. "Dziecko z Buchenwaldu" nie ma ojczyzny

Maria Mazurek
Stefan Zweig w Krakowie
Stefan Zweig w Krakowie Andrzej Banaś
Miał kilka lat, kiedy z krakowskiego getta trafił do obozu w Buchenwaldzie. Przeżył. Potem stał się bohaterem głośnej książki. Po 70 latach Stefan Jerzy Zweig wciąż z trudem mówi o piekle Holokaustu - pisze Maria Mazurek.

Kraków. Siedzimy w hotelowej restauracji. On, Stefan Jerzy Zweig, mówi z trudem, powoli, jakby odgrzebywanie dramatycznych wspomnień sprawiało mu ból. Wpatruje się w okno, z którego widać kamienicę przy Grodzkiej 4. Podchodzi kelnerka. Zweig po polsku próbuje zamówić kawę, ale nie bardzo mu to wychodzi. - To największa porażka mojego życia: że zapomniałem języka mojej matki - mówi po chwili.

Pytam więc, czy czuje się Polakiem. - Urodziłem się w Krakowie, w rodzinie polskich Żydów, po wojnie mieszkałem we Francji, potem w Izraelu. Studiowałem w Berlinie, by na koniec osiąść w Austrii. Dla mnie nie ma czegoś takiego jak "ojczyzna".
Przyjeżdżając na kilka dni do Krakowa nie przez przypadek wybrał właśnie ten hotel, mieszczący się dokładnie naprzeciw tej kamienicy, w której spędził kilka pierwszych tygodni życia. Wiedział, że to będzie bolesne.

Urodził się w styczniu roku 1941. Ojciec - Zachariasz Zweig, szanowany adwokat, doktor prawa, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Matka - Helena, z rodzinnego Lwowa przeniosła się pod Wawel dla męża.
Miesiąc po przyjściu na świat Stefana cała rodzina - on, starsza od niego o osiem lat siostra Sylwia, ojciec i matka zostają wysiedleni do getta. W mieszkaniu przy ulicy Krakusa, tłoczą się z innymi żydowskimi rodzinami. Ale cieszą się, że żyją.
- Kiedy wiesz, że każdego dnia możesz zginąć, inne sprawy przestają mieć znaczenie. Liczy się tylko, aby ocalić życie swoje i rodziny - opowiada.

Ojciec Stefana pracuje w obozie w Bieżanowie. W marcu 1943, po likwidacji getta, ląduje tam już cała rodzina. Hitlerowcy zaciągają do pracy również Helenę i 10-letnią Sylwię.

Dwuletniego Stefana oficjalnie tam nie ma - rodzice go ukrywają, bo wiedzą, że inaczej prędko zginie. Kilka razy ratuje go jedynie cud. W listopadzie 1943 roku cała rodzina trafia do obozu w Skarżysku-Kamiennej.

- Czy pamiętam coś z tamtych czasów, czy mam wspomnienia z matką? - Zweig zamilknie na chwilę. - To pytanie powraca do mnie, nie daje spokoju. Mam takie przebłyski, stop-klatki. Jak siedzę na baranach u mamy, jak leżę koło siostry. Ale nie wiem, czy to wspomnienia, czy kreacje mojej wyobraźni? Wizje, w które uwierzyłem, które zlepiłem z opowieści ojca i moich późniejszych przeżyć? Rozmawiałem na ten temat z neurologami, psychiatrami, w kółko zadając to samo pytanie: od którego roku, miesiąca życia, pamiętamy? Nie wiem. Wolę myśleć, że te przebłyski są prawdziwe. Że jednak choć z nich znam swoją matkę.

Bo z matką musiał wkrótce rozstać się na zawsze. Udało im się zostać razem do lata 1944. Wsiadają w pociąg do III Rzeszy. Helena i Sylwia wysiadają wcześniej, pracują przez moment w zakładzie zbrojeniowym w Lipsku.

- Bohaterami filmów, książek są mężczyźni - zauważa Zweig. - Kiedy z Lipska transportowano ludzi do Auschwitz, matka została uznana za zdolną do pracy, mogła zostać, pracować, walczyć o życie. Ale hitlerowcy upomnieli się o dzieci. Matka nie chciała zostawić Sylwii samej w godzinę jej śmierci. Doskonale wiedziała, że dokonuje wyboru pomiędzy tym, czy zginie tylko jej dziecko, czy i ona i dziecko. Wybrała to drugie.

Zginęły w komorze gazowej pewnie już następnego dnia - opowiada Zweig. Takich kobiet, które oddały życie za swoje dzieci, było więcej. Na liście dzieci do transportu z Lipska do Auschwitz, którą pokazuje Zweig, jest kilkadziesiąt "podwójnych numerów": dziecko i matka. Dzieci, które do komory gazowej pojechały wtedy same, jest mniej.

Stefana wiozą z ojcem do Buchenwaldu. Do największego (250 tysięcy więźniów różnej narodowości) obozu w III Rzeszy trafili 5 sierpnia 1944 roku. Kiedy wysiadają z pociągu, ojciec przez kilkanaście kilometrów niesie go w chustce. W końcu brakuje mu siły, Stefan musi iść pieszo. Obaj są wycieńczeni, spragnieni, konający z głodu. Niemiłosierny upał. Zachariasz nie ma nawet siły założyć 3-letniemu synowi bucików. Dopiero kiedy przechodzą przez żeliwną bramę z napisem "Każdemu to, na co zasługuje", SS-mani zauważają, że razem z Zachariaszem jest dziecko. Jakim cudem w ogóle to się stało? Trzylatek - najmłodsze dziecko w Buchenwaldzie - staje się w obozie sensacją. Może właśnie dlatego SS-mani nie rozstrzelają go od razu?

Nie rozstrzelają go też dlatego, że przez kolejne miesiące pomaga mu przeżyć Niemiec Willi Blacher, który stoi na czele konspiracyjnego obozowego komitetu komunistów i socjalistów (po wojnie będzie jednym z szefów największego w RFN związku zawodowego).

Blacher uznaje, że skoro tak małemu dziecku udało się do tej pory przeżyć, to jest jakiś znak. Mały chłopiec staje się dla tych najbardziej wpływowych więźniów symbolem oporu, nadziei . Są gotowi mu pomóc, nawet ryzykując.

Kiedy 25 września 1944 roku chłopczyk zostaje wpisany na listę transportu do Auschwitz, broni go do ostatnich minut przed odjazdem pociągu. Najpierw twierdzi, że trzylatka nie ma już w obozie. Potem błaga lekarza SS, aby ten przyjął go do lazaretu. Lekarz odmawia, sytuacja wydaje się już beznadziejna.

Blacher krzyczy, płacze. Na pół godziny przed transportem Stefan zostaje przyjęty do lazaretu. - Ojciec zaniósł mnie do lekarza SS, a ten szybko dał mi zastrzyk, po którym natychmiast dostałem wysokiej gorączki i stałem się "niezdolny do transportu".

Stefanowi udaje się przeżyć. Przez kilka kolejnych miesięcy patrzy na śmierć i cierpienie więźniów. Jest na skraju wytrzymałości. Przychodzi kwiecień 1945 roku. Amerykanie wyzwalają obóz. Potem dają im wizy, proponują samolot do Stanów. Ojciec Stefana nie chce lecieć. Chce wracać do Krakowa, sprawdzić, czy jego żona i córka przetrwały, choć tak naprawdę zna przecież odpowiedź. Czekają kilka miesięcy. W końcu przez Pragę dojeżdżają do Krakowa. - Jak to?! Przecież Żydów już nie ma - usłyszeli, kiedy zapukali do drzwi swojego mieszkania przy Grodzkiej 4.

Potem Zweigowie trafiają do Francji. Ojciec - do Paryża. Stefan na kilka miesięcy do szpitala katolickiego na południu, gdzie mają go wykurować , poskładać jego rozsypaną przez wojnę psychikę. Kiedy Zweig opowiada o czasach powojennych, jego twarz jest już znacznie bardziej pogodna. Czasem uśmiecha się, żartuje.

W 1948 stwierdzają: jest już zdrowy, i wsadzają 8-letniego chłopca do pociągu.

- Nie poczekali nawet, aż ojciec po mnie przyjedzie. Myślę, że dlatego, że dla nich, Żydzi czy nie Żydzi, byliśmy po prostu Polakami. A Francuzi nie znoszą Polaków - opowiada.

W 1949 roku Stefan i Zachariasz Zweigowie wyjeżdżają do Izraela. Ojciec do końca życia mieszka w Tel Aviwie.
Stefan na tamtejszym uniwersytecie studiuje matematykę, ale, jak żartuje, "żydowski rodowód nie gwarantuje jeszcze ponadprzeciętnej inteligencji". Potem wyjeżdża na studia do francuskiego Lyonu, jeszcze później - do Berlina. Żeni się, zakłada rodzinę. W 1972 wspólnie z bliskimi przeprowadza się do Wiednia, gdzie do emerytury jako kamerzysta pracuje w austriackiej telewizji.

W jego życiu wydarza się jeszcze jedna ważna rzecz.

Bruno Apitz, były więzień Buchenwaldu, pisze w połowie lat pięćdziesiątych książkę pod tytułem "Nagi wśród wilków".
Jej bohaterem jest Stefan, "dziecko ocalałe z Buchenwaldu", postać inspirowana Stefanem Zweigiem.
Książka ukazuje się na całym świecie - w 30 językach i dwóch milionach egzemplarzy. Jest hitem.

Ale nikt nie wie, czy "ocalałe dziecko" jeszcze żyje i gdzie jest.

Niemieckim komunistom udaje się Zweiga odnaleźć dopiero dziesięć lat później. Media trąbią: dziecko z książki Apitza żyje!

Dziś historycy wskazują, że książka była komunistyczną propagandą, narzędziem kampanii, którą NRD prowadziła przeciw RFN.

Zweig komentuje to tak: - Świadkowie Holokaustu już odchodzą, a historykom łatwo jest swobodnie interpretować historię według takiego czy innego klucza. W rzeczywistości wszystko jest dużo bardziej skomplikowane niż się wydaje. Ale jedno wiem: gdyby nie mój ojciec, ale też inni wspaniali ludzie - komuniści czy też nie - nie siedziałbym teraz z panią, tu w Krakowie.
Ta propagandowa dla niektórych książka, jest też przecież prawdziwą historią małego, żydowskiego chłopca, który urodził się Polakiem i który cudem ocalał z piekła Holokaustu. I który dziś, po 70 latach, nie bez bólu opowiada swoją dramatyczną historię. Po to, żebyśmy nie zapomnieli o tych, którzy tego zrobić już, niestety, nie mogą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska