Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trudny skok do normalnego życia

Artur Gac
Aleksander Walerianczyk po lewej z Arturem Partyką podczas mityngu lekkoatletycznego
Aleksander Walerianczyk po lewej z Arturem Partyką podczas mityngu lekkoatletycznego Fot. Grzegorz Jakubowski / Polskapresse
Jeszcze niedawno cały świat leżał u stóp Aleksandra Waleriańczyka, wybitnie uzdolnionego skoczka wzwyż z Krakowa. Dziś ten 33-latek mozolnie, z trudem wychodzi z największego zakrętu w swoim życiu

Lipiec 2003 roku, Bydgoszcz. Najlepsi lekkoatleci młodego pokolenia na Starym Kontynencie biorą udział w czwartych młodzieżowych mistrzostwach Europy. Siłę polskiej reprezentacji stanowią takie tuzy jak późniejsza złota medalista IO w Sydney, młociarka (dziś już niestety nieżyjąca) Kamila Skolimowska.

W składzie biało-czerwonych znajduje się także niespełna 21-letni Aleksander Waleriańczyk. Zawodnik WKS Wawel Kraków wciąż jest niedocenianym sportowcem, mimo że rok wcześniej zaliczył wysokość 2,27 m.

Atakujący z cienia krakowianin robi jednak prawdziwą furorę. Sensacyjnie przeskakuje poprzeczkę zawieszoną na 2,36 m, uzyskując najlepszy wynik na świecie, nie pobity do końca roku.

Najpierw w dal, potem wzwyż

- Dopiero wtedy, po skoku na 2,36 m, najwięksi krytykanci nagle zamilkli. A niektórzy milczą do dzisiaj... - mówi Piotr Bora, pierwszy szkoleniowiec krakowianina.

Trener wypatrzył Waleriańczyka na szkolnych zawodach sportowych w… skoku w dal. - Dość szybko okazało się, że posiada on bardzo wysoki poziom zdolności wrodzonych, polegających na nieprzeciętnych umiejętnościach ruchowych, łatwości uczenia się i zapamiętywania ruchów oraz ich sekwencji, co w konkurencjach technicznych jest niezmiernie ważne - sięga pamięcią trener Bora.

Kariera Waleriańczyka po raz pierwszy zawisła na włosku w 2001 roku, czyli po dwóch latach od rozpoczęcia profesjonalnych treningów. Nastoletni Alek skoczył 2,14 m, a minimum na mistrzostwa Europy juniorów w Grosseto wynosiło 2,15 m i nie został powołany do kadry. Po tym rozczarowaniu chciał wyjechać do pracy w Wielkiej Brytanii, ale udało się go zatrzymać.

Potem, gdy nastał okres wspaniałego rozwoju Waleriańczyka, relacje na linii zawodnik - trener zaczęły ulegać pogorszeniu.

Niesnaski

Niesnaski były efektem niesubordynacji skoczka.

- Pamiętam, że Alek zawsze miał swoje zdanie, a trener Bora był kategoryczny - mówi Dariusz Kuć, drugi z wielkich wychowanków Wawelu Kraków, późniejszy olimpijczyk i medalista ME w sztafecie 4x100 m.

Pod koniec 2003 roku Waleriańczyk został włączony do skupiającej najlepszych polskich lekkoatletów grupy Elite Cafe, w której najjaśniej świeciła gwiazda chodziarza Roberta Korzeniowskiego. - Przynależność do tej grupy była pewnego rodzaju nobilitacją - twierdzi Waleriańczyk.

Inaczej ten akces postrzegał trener Bora. - Obecność w strukturach Elite Cafe wiązała się z różnymi obowiązkami, łącznie z tym, że sportowcy musieli stać w marketach i na różnych eventach. Jeżeli zawodnik, zamiast koncentrować się i jechać na zawody, mówi mi, że dzień wcześniej musi trzymać kawę, to ręce opadają. To nie ma nic wspólnego z profesjonalizmem - irytuje się szkoleniowiec.

Tymczasem problemy nawarstwiały się i przekładały na wyniki sportowe.

Waleriańczyk nie był w stanie przez rok osiągnąć 2,30 m, a gwoździem do jego sportowej trumny była samowola w lipcu 2004 roku w Salonikach, gdzie miał możliwość uzyskać minimum na Igrzyska Olimpijskie w Atenach.

Mimo że skoczek był na miejscu, nie pojawił się na starcie.

Gdy wrócił z Grecji, trener Bora „podziękował” mu za współpracę.

Frustracja
To był moment, w którym - co widać z dzisiejszej perspektywy - do akcji powinien wkroczyć psycholog.

- Dobijałem się myślami, że nie skaczę wysoko. Narastała we mnie frustracja, szaleńczo zbijałem wagę przed zawodami, co wywoływało tylko osłabienie i zmęczenie. Do tego psychicznie przestałem znosić presję, a apogeum nastąpiło w Salonikach. Po prostu miałem dość. Zrezygnowałem ze startu. Miałem ochotę wyłączyć telefon, zakryć się kocem i schować przed całym światem - mówi nam dziś Aleksander Waleriańczyk.

W 2008 roku krakowianin powiedział „pas”. W wieku 26 lat zakończyła się kariera wybitnie uzdolnionego lekkoatlety, który przez lata mógł być najlepszy na świecie i zdobywać medale igrzysk olimpijskich oraz mistrzostw świata.

Nałóg

Ale najgorsze dopiero miało nadciągnąć. Waleriańczyk ponad rok temu niepostrzeżenie dla siebie wpadł w nałóg narkotykowy. Trafił do Monaru. Wyszedł już z ośrodka.

- Na ten moment jestem „czysty”, nie sięgam po substancje destrukcyjne dla organizmu, ale nie wiem, czy zdołam na zawsze wyzbyć się myśli o chęci powrotu do używek. Uważam, że sprawy, choć w żółwim tempie, posuwają się do przodu, lecz jestem na początku drogi - wyjawia były sportowiec, a obecnie programista, który wyprowadził się z Krakowa i pracuje w jednej z korporacji we Wrocławiu.

Wieść o perturbacjach w życiu osobistym swojego wychowanka, z przerażeniem przyjął trener Bora.

- Nie mam z Alkiem kontaktu, ale życzę mu jednego: skoro na skoczni zaprzepaścił szansę, aby być najlepszy, niech teraz zostanie mistrzem w najważniejszej walce, o życie i swoją rodzinę - pięcioletniego syna i żonę.

Sportowe CV
Aleksander Waleriańczyk zaczął przygodę z lekkoatletyką od konkursu skoku w dal w klubie Wawel Kraków. Mniej więcej po roku, gdy osiągnął wiek juniora, został skoczkiem wzwyż.
Jego pierwszym sukcesem był juniorski złoty medal MP w hali, a życiowym - najlepszy rezultat na świecie 2,36 m w 2003 roku (2. wynik w historii polskiej lekkoatletyki).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska