18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Ukarani bez wyroku

Redakcja
Jan ma ciągle przed oczami swoje dzieci wychodzące z widzenia. Nie może powstrzymać łez.

Krzysztofowi policja zastrzeliła psa. Na oczach córki był wleczony do radiowozu. Cukrzycę Andrzeja leczono w areszcie dżemem i pomarańczami. Żaden z nich nie został osądzony, choć minęły lata. W Polsce zbyt długo czeka się na proces

Z tej bitwy wyszli przegrani. Zabrano im więcej niż czas, który spędzili za kratami. Stracili zdrowie, dobre imię i wiarę w sprawiedliwość. Przesiedzieli w areszcie rok, dwa lata. Czekali na zarzuty, konkrety. Ciągle liczyli, że zły sen się skończy i wrócą do domu, do pracy, jakby nigdy nic. Okazuje się, że to niemożliwe. - Jak opowiem, co się wydarzyło, będę miał cały wieczór do bani - rozpoczyna swoją historię Krzysztof Stańko, właściciel hotelu z Turawy pod Opolem. Spędził w areszcie 27 miesięcy.

Żeby zapłacić kaucję, zastawił cały swój majątek. Teoretycznie jest na wolności, ale zabrano mu paszport. Nie może nigdzie wyjechać. Co trzy tygodnie musi się meldować na policji. Został zatrzymany 23 września 2003 roku. - Był wieczór. Właśnie wróciłem do domu - opowiada Krzysztof Stańko. - Nagle usłyszałem strzał. Podbiegłem do okna. Pod domem stało chyba ze trzydzieści radiowozów. Mój pies nie żył. To do niego strzelali. Wpadli do środka. Rewizja, bieganie po schodach, krzyki. Rzucili mnie na podłogę i skuli w kajdanki. Na to wszystko patrzyła moja córka.

Do dziś prokuratura nie przedstawiła mu aktu oskarżenia. - Jak wracam do tego wszystkiego, to mi ręce opadają - mówi Jan Tyrała, przedsiębiorca spod Częstochowy. W areszcie spędził rok. - Po miesiącu odsiadki miałem pierwszy kontakt z żoną i ciągle był przy nas śledczy. Przysłuchiwał się rozmowie. Długo nasze kontakty odbywały się przez plastikową szybę. Przy stoliku było lepiej, bo mogłem dotknąć dzieci - opowiada. Wyszedł trzy lata temu. Od tamtej pory czeka na akt oskarżenia i wyjaśnienie swojej sprawy.

Dr Andrzej Szaniawski, psychiatra, który przesiedział rok bez dziesięciu dni, nie chce do tego wracać. Jego historię opowiada siostra Joanna Derda: - Brata zatrzymano w marcu 2006 roku. Na akt oskarżenia czekał prawie dziesięć miesięcy. Potem jeszcze prawie dwa miesiące na wyjście z aresztu. Sprawa jest teraz w sądzie. Andrzej ma zakaz wykonywania zawodu bez prawa odwołania się. Będzie uniewinniony, bo nic nie zrobił, ale życie już nie będzie wyglądało jak przedtem. Nie wiemy też, jak długo na to oczyszczenie będziemy musieli czekać.

Zarzuty wobec dr. Andrzeja Szaniawskiego dotyczą sprawy z 2000 roku. Był wówczas biegłym sądowym i według prokuratury za łapówkę w wysokości 2 tysięcy złotych wystawił fałszywą opinię, która miała uchronić człowieka przed karą. - Powodem aresztowania była obawa mataczenia. Zastanawiające, bo przecież sprawa, o którą go oskarżono, miała miejsce aż sześć lat przed aresztowaniem! - denerwuje się Joanna Derda. Helsińska Fundacja Praw Człowieka na podstawie spraw, które do niej trafiają, szacuje, że aż 95 proc. sądów nie stosuje tymczasowego aresztu we właściwy sposób. - Sądy w zbyt wielu sprawach niechętnie korzystają z innych środków zapobiegawczych niż areszt - stwierdza dr Piotr Kładoczny z fundacji helsińskiej. - Ta niechęć wynika z obawy przed ryzykiem.

Czy zwolnić podejrzanego po dwóch latach, gdy jest ryzyko, że nawieje? Sąd podejmuje decyzję o zastosowaniu tymczasowego aresztowania na wniosek prokuratora. Obowiązkiem sądu jest przedstawić uzasadnienie, dlaczego stosuje właśnie ten, a nie inny środek zapobiegawczy. Dr Piotr Kładoczny opowiada, że przeglądając wpływające do fundacji dokumenty, często w uzasadnieniach sądów znajdował tylko jedno zdanie: "Inny środek zapobiegawczy jest niewystarczający". - Dlaczego? - pyta Kładoczny. - Na to pytanie sądy nie odpowiadają. W jednym uzasadnieniu tymczasowego aresztowania znalazłem nawet takie zdanie: "Podejrzany do tej pory nie mataczył, ale to nie wyklucza, że może mataczyć". Oczekiwałbym od sądów czegoś więcej.

Krzysztof Stańko przerobił to na własnej skórze: - Będąc w areszcie, przeczytałem piękne prawo. Problem w tym, że nikt go nie przestrzega - mówi z goryczą. - Dowiedziałem się, że górna granica trzymania człowieka za kratami bez przedstawienia mu aktu oskarżenia to rok. Ja siedziałem dwa i pół. Jest podejrzany o produkcję narkotyków. - Zarzucają mi, że zrobiłem 5 kg amfetaminy.

Przeszukali dom, wszystko do góry nogami wywrócili, nie znaleźli nawet jednego miligrama! - denerwuje się Stańko. - Sprawa jest prosta jak budowa cepa: produkowałem narkotyki albo nie. Jeśli produkowałem, to powinni mnie oskarżyć. A oni nic. Za to cztery razy biegłych wołali! Według prokuratury z Krzysztofem Stańko współpracował Jan Tyrała z braćmi. Wszyscy zostali zatrzymani rok po aresztowaniu Stańki. Tyrała dziwi się: - Dlaczego nas zatrzymali dopiero po roku? Do nas przyszli grzecznie, elegancko, pukali do drzwi. Stańkę rzucili na podłogę, psa zastrzelili, dom przeszukali. U mnie nie zajrzeli nawet do jednej szufladki! Nie skuli mnie, ale zaprosili do samochodu.

Powiedzieli, że mam być przesłuchany, że coś mam wyjaśnić. Pojechaliśmy do Częstochowy i dopiero tam założyli mi kajdanki. Potem przewieźli do Katowic i posadzili. Nie wierzę, że ten sąd, który podejmował decyzję o moim aresztowaniu, zapoznał się ze sprawą. To była cała masa akt! Po trzech miesiącach sąd przedłużył mi areszt i dopiero po roku zorientowali się, że sprawa stoi w miejscu. Wtedy mnie wypuścili. Dr Andrzej Szaniawski w dniu zatrzymania wybierał się do lekarza. Spadł ze schodów i złamał szczękę. Ale zamiast do chirurga trafił za kratki. W areszcie szczęka źle się zrosła i przez miesiąc nie mógł jeść. Szaniawski choruje też na cukrzycę. - Leczył się insulinowo, ale nie miał dokumentacji medycznej - ciągnie Joanna Derda. - Jest lekarzem, sam sobie wypisywał recepty.

Tam, w areszcie, zmienili mu leczenie. Zamiast insuliny dostał tylko lekarstwa łagodzące objawy. Wyniki badań były porażające. Dopuszczalny poziom cukru przekroczył trzykrotnie. W areszcie dostał specjalną dietę: od czasu do czasu - dżem i pół pomarańczy. - Proszę sobie wyobrazić, jak może się czuć człowiek, który nagle z normalnego świata został przeniesiony w takie realia! - siostrze Andrzeja drży głos. - Pierwszy list od brata przyszedł po miesiącu. To był krzyk rozpaczy. Pisał człowiek głęboko upokorzony. Wtedy najbardziej się bał, że uwierzymy, że jest winny. Dr Andrzej Szaniawski został przesłuchany w dniu aresztowania.

Następne przesłuchanie odbyło się dopiero po dziesięciu miesiącach odsiadki. - Jak zimą na zewnątrz było minus 20 stopni C, to w celi były 3, może 4 stopnie - opowiada Krzysztof Stańko. - Nie ma co dramatyzować, więzienie to miejsce dla bandytów. Gorzej, jeśli tam trafia niewinny człowiek. Zdaniem ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego instytucja tymczasowego aresztowania nie powinna być tymczasowa tylko z nazwy. - Wielokrotnie apelowałem do prokuratorów o rozwagę przy kierowaniu wniosków o tymczasowy areszt. Zwracałem się również do sędziów o bardzo uważne i dokładne badanie indywidualnych spraw i nieuleganie presji wniosków prokuratorskich.

Dr Andrzej Szaniawski wyszedł z aresztu za poręczeniem majątkowym. Prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, który zajmował się sprawą lekarza, sposób, w jaki go potraktowano, nazwał torturami. Uznał, iż jest to skandaliczne i nieludzkie. - Aresztowany jedynie odbywa odsiadkę. Nie ma możliwości podjęcia nauki, nie jest poddany resocjalizacji. Czasem wychodzi do świetlicy i może pograć w ping-ponga. Ma prawo brać udział we mszy świętej. Generalnie jednak 23 godziny na dobę przebywa w swojej celi. Przysługuje mu godzinny spacer - opisuje Luiza Sałapa, rzecznik prasowy Służby Więziennej.

Dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka podsumowuje: - Jeśli niewinna osoba trafia do aresztu, to oczywiście błąd i absolutny skandal. Proszę sobie jednak wyobrazić, że mamy do czynienia z przestępcą, a czas spędzony w areszcie zaliczany jest na poczet kary. Mamy wówczas sytuację, w której osoba ta nie była poddana jakiejkolwiek resocjalizacji. Jak więc mówić o poprawie, zrozumieniu winy? To bardzo ważny argument przemawiający za możliwie najkrótszym aresztowaniem. Prokurator powinien w ciągu trzech miesięcy sporządzić akt oskarżenia, oskarżony powinien być jak najszybciej osądzony. Przewlekłość postępowań przygotowawczych prokuratorzy tłumaczą ich rozległością, wielowątkowością. Prokuratura Krajowa w Katowicach, która już od pięciu lat prowadzi sprawę Krzysztofa Stańki i Jana Tyrały, wieloletnie prace tłumaczy w ten sposób, że to jedno z największych postępowań, jakie miała do tej pory. Dotyczy ono zorganizowanej grupy przestępczej działającej również poza granicami Polski.

Zbigniew Pustelnik z prokuratury w Katowicach zapewnia, że jeszcze w tym roku postępowanie zostanie zakończone. Te zapewnienia podejrzani Krzysztof Stańko i Jan Tyrała słyszeli już wcześniej. - Jestem już trzy lata na wolności. Nie wiem, może mnie ktoś śledzi, może ktoś za mną chodzi, ale co z tego? Mają na mnie coś więcej? - pyta Tyrała. - Oni ciągle mówią: na wiosnę, na jesieni, za tydzień, za dwa. I co? Czekam pięć lat. Nie mam nawet wglądu do akt - denerwuje się Krzysztof Stańko. A prokurator Zbigniew Pustelnik uspokaja i wyjaśnia: - Prowadzący sprawę jest szczegółowcem, nie prowadzi jej po łebkach. Dr Piotr Kładoczny wykłada swoim studentom: - W Polsce jest trochę tak, że jak się aresztuje człowieka, to od razu pojawia się przekonanie: "Mamy winnego". Wiąże się to z tym, że automatycznie przestaje się prowadzić postępowanie w innym kierunku. Jeśli okazuje się, że złapano niewłaściwego człowieka, powrót do prawdziwego winnego nie jest prosty. Mógł mieć sporo czasu na zatarcie śladów. Kładoczny podaje przykład prawidłowych metod działania prokuratury.

Przywołuje głośne zabójstwo szwedzkiej minister Anny Lindh. Policja zatrzymała wtedy mężczyznę, który miał mieć związek ze sprawą. Posiedział osiem dni, ale nic przeciwko niemu nie znaleziono. Wypuszczono go zatem i zaczęto szukać innego. Prawdziwy sprawca morderstwa wkrótce został złapany. Europejska Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności gwarantuje każdemu prawo "do rozpatrzenia sprawy w rozsądnym terminie". Tego prawa zostali pozbawieni: Krzysztof Stańko, Jan Tyrała i dr Andrzej Szaniawski. Po odsiadce zmieniło się wszystko. Choć Krzysztofowi Stańce i Janowi Tyrale udało się zachować interes, bo podczas ich nieobecności zajęły się nim żony, nie mogą już żyć tak jak przedtem. - Wyjechać nie mogę, przepadają mi wszystkie targi turystyczne - żali się Stańko. - Ciężko żyje się z takim bagażem. - To już nawet nie o to chodzi, że wstyd - dodaje Tyrała. Co roku organizuje wycieczkę dla swoich pracowników. Ostatnio nie pojechał z grupą autokarem. Wziął samochód, bo musiał wracać dzień wcześniej. Wypadał akurat termin meldowania się na policji.

Dr Andrzej Szaniawski po wyjściu z aresztu przez chwilę był szczęśliwy. Cieszył się z normalnych rzeczy. Mógł pójść do kuchni i zrobić sobie kanapkę wtedy, kiedy miał na to ochotę. Radość nie trwała długo, bo nic już nie jest takie jak przedtem. Nie pozwolono mu wrócić do pracy. Wciąż musi czekać na zakończenie sprawy. - Jestem cały mokry, jak o tym rozmawiam - żali się Krzysztof Stańko. - Pot mi się leje po czole. Człowiek pracował, płacił podatki. Nigdy w życiu nie pogodzę się z niesprawiedliwością. Na koniec dostanę odszkodowanie, które sam sobie zapłacę. Uciekły mi lata córki. Jak poszedłem siedzieć, miała 15 lat, jak wyszedłem, była już dorosła, zupełnie inna dziewczyna. Żaden sąd mi tego nie zwróci. Jan Tyrała na pytanie, czy będzie wnosił o odszkodowanie, odpowiada: - Brat mówi, że szkoda czasu, ale ja bym dużo dał, żeby sprawę wyjaśnić.

Po chwili dodaje: - Jestem po pięćdziesiątce. Mam już mało czasu. Może nie wystarczyć, żeby się zagoiło. W sprawie dr. Andrzeja Szaniawskiego do tej pory nie potwierdzono żadnego z punktów oskarżenia. Joanna Derda nie ma wątpliwości, że brat będzie uniewinniony. - Powtarzam mu, że powinien złożyć sprawę do Strasburga. Powinien dostać odszkodowanie za każdy dzień w więzieniu, ale on nie jest w stanie sobie tego wyobrazić. On jest lojalny wobec kraju. Uważa, że nie może wystąpić przeciwko swojej ojczyźnie. Jan Tyrała mówi jeszcze jedno zdanie: - Boję się, że nas skażą, żeby nie wyszło, że my siedzieliśmy za nic.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl