https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W powiecie chrzanowskim nie ma domu dziecka

Magdalena Balicka
Magdalena Balicka
W chrzanowskim powiecie nie ma domu dziecka. Maluchy z patologicznych rodzin przewożone są do odległych placówek.

Te dzieci, które mają więcej szczęścia, trafiają do rodziny zastępczej. Niestety, w powiecie chrzanowskim jest ich coraz mniej. W tym roku, zrezygnowało z tej działalności aż dziesięć małżeństw.
- Przerosły ich trudności wychowawcze. Wielu podopiecznych to już nastolatkowie. Niektórzy buntują się, nie chcą się uczyć - przyznaje Anna Boduch-Syc z chrzanowskiego Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie.

Nie zawsze jednak wina leży po stronie dzieci. Ostatnio sami wnioskowali w sądzie o odebranie praw rodzicom zastępczym.
- Małżeństwo z Trzebini przygarnęło dwójkę nastolatków z zaburzeniami zdrowotnymi. Nie umieli sprostać temu wyzwaniu - opowiada Anna Nalepa z PCPR.

Są jednak i tacy, którzy od lat świetnie sobie radzą, bo opieka nad dziećmi jest ich powołaniem. Tak jest w przypadku Barbary i Andrzeja Paliwodów z Mętkowa (gmina Babice). Od pięciu lat prowadzą pogotowie rodzinne. Choć mają trójkę własnych pociech, serce oddali już 29 dzieciom. Teraz pod ich skrzydłami jest szóstka maleńkich brzdąców.

- Najmłodsza, szesnastomiesięczna Nikola, przyjechała do nas w środku nocy z dwójką rodzeństwa. Dwuletnim Oskarkiem i trzyletnią Klaudią. Brudni, chorzy, zaniedbani. Serce mi się kroiło, gdy patrzyłam w ich smutne oczy - pani Barbara po kolei tuli wszystkie maluchy. Każde przepycha się, by usiąść na jej kolanach.

- Kocham cię mamusiu - szepce do ucha Barbary trzyletnia Klaudynka. Pani Barbara nigdy nie zapomni, gdy po raz pierwszy usłyszała od niej to magiczne słowo.
- Dla takich chwil warto żyć - podkreśla ze łzami w oczach. Dobrze wie, że nigdy nie zastąpi jej rodzonej matki. Chce jedynie, by pod jej opieką dzieci czuły się kochane i ważne.

- Każde z tych maluchów przeżyło więcej niż niejeden dorosły. Mają w głowie smutne wspomnienia, jednak w głębi serca chcą wrócić do biologicznych rodziców - podkreśla Barbara.
Wraz z mężem, Andrzejem, urządzili w domu całkiem spore przedszkole.
- Od świtu do nocy jest u nas gwarno. Tańczymy, wygłupiamy się. Nie ma mowy o nudzie - pan Andrzej sadza na kolanach dwójkę maluchów, które nie zmieściły się w objęciach małżonki. Ta gromadka ich odmłodziła.

- Nie ważne, czy jest pierwsza czy druga godzina w nocy. Trzeba wstać z butelką mleka do głodnych i płaczących dzieci - podkreśla pan Andrzej. Nigdy jednak nie narzekał, wręcz przeciwnie.
- Na emeryturze człowiek się rozleniwia, coraz częściej choruje. U nas nie ma na to czasu. Musimy być w formie - uśmiecha się emerytowany górnik libiąskiej kopalni "Janina". Nie potrafi zliczyć, ile razy policja i pogotowie budziły go w środku nocy przywożąc kolejne zaniedbane niemowlęta.
- Na początku byliśmy obiektem plotek sąsiadów. Ciągłe wizyty policji były podejrzane. Teraz się przyzwyczaili i chyba nawet nas podziwiają - przyznaje jego żona.

Zdecydowała się z mężem na prowadzenie pogotowia rodzinnego, by pomagać tym najbardziej potrzebującym dzieciom. Przebywają z nimi tylko rok. Później wracają do biologicznych rodziców lub trafiają do adopcji.

- Najgorsze są pożegnania. Łzy leją się przez kilka dni - wyznają małżonkowie. Na szczęście z każdym z odchodzących podopiecznych utrzymują kontakt.
Państwo Widłowie z Libiąża od pięciu lat prowadzą wielodzietną rodzinę zastępczą. Wychowują dziesięcioro dzieci, w tym trójkę własnych.

- Miałam dwanaście lat, gdy poprosiłam mamę, by zamiast paczki na Mikołajki, zaprosiła na święta sieroty z domu dziecka - wspomina Małgorzata Widło. Wzruszył ją program telewizyjny o losach opuszczonych maluchów.
Jako osiemnastolatka Małgorzata organizowała dzieciom z katowickiego "bidula" weekendowe wyjazdy do własnego domu.

- To było moje powołanie - wyznaje kobieta. Nie może patrzeć spokojnie, gdy dzieciom dzieje się krzywda. Najtrudniejsze są obowiązkowe spotkania z biologicznymi rodzicami. - Dość się nasłuchałam, że źle się opiekuję ich dziećmi. Są złośliwi, choć to oni je zaniedbywali - nie kryje złości pani Małgorzata.
Dodaje pospiesznie, że są i tacy, którym udało się wyjść na prostą i odbudować dom.
Państwo Widłowie zostali niedawno rodzicami chrzestnymi małej Marysi. Niepełnosprawna dziewczynka spędziła u nich trzy lata. Jej biologiczni rodzice zabrali ją do Stanów Zjednoczonych. Państwo Widłowie zamierzają pomagać dzieciom do końca życia. Liczą jednak, że maluchy wrócą do swojego domu.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska