Te dzieci, które mają więcej szczęścia, trafiają do rodziny zastępczej. Niestety, w powiecie chrzanowskim jest ich coraz mniej. W tym roku, zrezygnowało z tej działalności aż dziesięć małżeństw.
- Przerosły ich trudności wychowawcze. Wielu podopiecznych to już nastolatkowie. Niektórzy buntują się, nie chcą się uczyć - przyznaje Anna Boduch-Syc z chrzanowskiego Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie.
Nie zawsze jednak wina leży po stronie dzieci. Ostatnio sami wnioskowali w sądzie o odebranie praw rodzicom zastępczym.
- Małżeństwo z Trzebini przygarnęło dwójkę nastolatków z zaburzeniami zdrowotnymi. Nie umieli sprostać temu wyzwaniu - opowiada Anna Nalepa z PCPR.
Są jednak i tacy, którzy od lat świetnie sobie radzą, bo opieka nad dziećmi jest ich powołaniem. Tak jest w przypadku Barbary i Andrzeja Paliwodów z Mętkowa (gmina Babice). Od pięciu lat prowadzą pogotowie rodzinne. Choć mają trójkę własnych pociech, serce oddali już 29 dzieciom. Teraz pod ich skrzydłami jest szóstka maleńkich brzdąców.
- Najmłodsza, szesnastomiesięczna Nikola, przyjechała do nas w środku nocy z dwójką rodzeństwa. Dwuletnim Oskarkiem i trzyletnią Klaudią. Brudni, chorzy, zaniedbani. Serce mi się kroiło, gdy patrzyłam w ich smutne oczy - pani Barbara po kolei tuli wszystkie maluchy. Każde przepycha się, by usiąść na jej kolanach.
- Kocham cię mamusiu - szepce do ucha Barbary trzyletnia Klaudynka. Pani Barbara nigdy nie zapomni, gdy po raz pierwszy usłyszała od niej to magiczne słowo.
- Dla takich chwil warto żyć - podkreśla ze łzami w oczach. Dobrze wie, że nigdy nie zastąpi jej rodzonej matki. Chce jedynie, by pod jej opieką dzieci czuły się kochane i ważne.
- Każde z tych maluchów przeżyło więcej niż niejeden dorosły. Mają w głowie smutne wspomnienia, jednak w głębi serca chcą wrócić do biologicznych rodziców - podkreśla Barbara.
Wraz z mężem, Andrzejem, urządzili w domu całkiem spore przedszkole.
- Od świtu do nocy jest u nas gwarno. Tańczymy, wygłupiamy się. Nie ma mowy o nudzie - pan Andrzej sadza na kolanach dwójkę maluchów, które nie zmieściły się w objęciach małżonki. Ta gromadka ich odmłodziła.
- Nie ważne, czy jest pierwsza czy druga godzina w nocy. Trzeba wstać z butelką mleka do głodnych i płaczących dzieci - podkreśla pan Andrzej. Nigdy jednak nie narzekał, wręcz przeciwnie.
- Na emeryturze człowiek się rozleniwia, coraz częściej choruje. U nas nie ma na to czasu. Musimy być w formie - uśmiecha się emerytowany górnik libiąskiej kopalni "Janina". Nie potrafi zliczyć, ile razy policja i pogotowie budziły go w środku nocy przywożąc kolejne zaniedbane niemowlęta.
- Na początku byliśmy obiektem plotek sąsiadów. Ciągłe wizyty policji były podejrzane. Teraz się przyzwyczaili i chyba nawet nas podziwiają - przyznaje jego żona.
Zdecydowała się z mężem na prowadzenie pogotowia rodzinnego, by pomagać tym najbardziej potrzebującym dzieciom. Przebywają z nimi tylko rok. Później wracają do biologicznych rodziców lub trafiają do adopcji.
- Najgorsze są pożegnania. Łzy leją się przez kilka dni - wyznają małżonkowie. Na szczęście z każdym z odchodzących podopiecznych utrzymują kontakt.
Państwo Widłowie z Libiąża od pięciu lat prowadzą wielodzietną rodzinę zastępczą. Wychowują dziesięcioro dzieci, w tym trójkę własnych.
- Miałam dwanaście lat, gdy poprosiłam mamę, by zamiast paczki na Mikołajki, zaprosiła na święta sieroty z domu dziecka - wspomina Małgorzata Widło. Wzruszył ją program telewizyjny o losach opuszczonych maluchów.
Jako osiemnastolatka Małgorzata organizowała dzieciom z katowickiego "bidula" weekendowe wyjazdy do własnego domu.
- To było moje powołanie - wyznaje kobieta. Nie może patrzeć spokojnie, gdy dzieciom dzieje się krzywda. Najtrudniejsze są obowiązkowe spotkania z biologicznymi rodzicami. - Dość się nasłuchałam, że źle się opiekuję ich dziećmi. Są złośliwi, choć to oni je zaniedbywali - nie kryje złości pani Małgorzata.
Dodaje pospiesznie, że są i tacy, którym udało się wyjść na prostą i odbudować dom.
Państwo Widłowie zostali niedawno rodzicami chrzestnymi małej Marysi. Niepełnosprawna dziewczynka spędziła u nich trzy lata. Jej biologiczni rodzice zabrali ją do Stanów Zjednoczonych. Państwo Widłowie zamierzają pomagać dzieciom do końca życia. Liczą jednak, że maluchy wrócą do swojego domu.