Pożar strawił prawie całe gospodarstwo pana Marka, rolnika z małego przysiółka Chatałówka we wsi Izdebnik (gm. Lanckorona).
Cudem ocalał tylko dom i betonowa część stajni. Sąsiedzi i strażacy zdołali wynieść z ognia część żywego inwentarza.
Uratowano dwa konie i cztery byczki. Zamknięte w klatkach króliki spłonęły żywcem.
Straty są ogromne, bo w płomienie zniszczyły też wszystkie maszyny, które posiadał rolnik, w tym kombajn. Żywioł strawił też zapasy paszy dla zwierząt.
Pan Marek, który po śmierci ojca prowadzi gospodarstwo wraz z 85- letnią matką, był zrozpaczony, ale przekonał się, że przyjaciół poznaje się w biedzie.
Na pomoc ruszyła mu cała wieś. Sołtys Izdebnika Mariusz Piekarz zorganizował wśród mieszkańców zbiórkę paszy dla uratowanych z pożogi zwierząt
Proboszcz miejscowej parafii Andrzej Gawenda zapowiadział natomiast, na niedzielnej mszy świętej, składkę na rzecz poszkodowanego rolnika.Swoją pomoc zaoferował również wójt gminy Lanckorona Tadeusz Łopata.
- Pomożemy mu stanąć na nogi. Takie nieszczęście to dla niego ogromny cios i ta pomoc mu się należy. Tym bardziej, że on, jako jeden z nielicznych we wsi, nie sprzedał ziemi i nie rzucił ojcowizny. Takich ludzi się tu u nas szanuje - podkreśla sołtys Izdebnika.
Tydzień temu, w piątek po godz. 18, dyżurny wadowickiej Straży Pożarnej otrzymał dramatyczne zgłoszenie: w przysiółku Chatałówka we wsi Izdebnik pod Lanckoron płonie gospodarstwo. Ogień zajął stajnię i stodołę oraz zagrażał sąsiednim domom.
Patrzył i płakał
Gospodarz, Marek Golonka, był wtedy akurat w pracy. Jest ochroniarzem, po robocie zajmuje się gospodarstwem.
W domu przebywała w tym czasie tylko jego 85- letnia matka. Mieszkają sami. Ojciec Marka zmarł jakiś czas temu - opowiada jeden z sąsiadów.
Właściciel gospodarstwa, gdy już dotarł na miejsce, mógł się tylko przyglądać ze łzami w oczach, jak strażacy starają się ocalić jego dom przed spaleniem.
- Straciłem dorobek życia! - mówił załamany.
Przez całe lata ciężko pracował na gospodarstwie, dbał o zwierzęta, dom i budynki gospodarcze. Widząc, co się stało, długo nie mógł dojść do siebie i nie był w stanie rozmawiać spokojnie.
- Kiedy zobaczyłem, co się dzieje, to myślałem, że mi serce pęknie. Całe gospodarstwo stało w płomieniach. Siostra pojechała z matką do szpitala, o nią też się martwię- szeptał tylko.
Starsza kobieta, chorująca na serce była całą sytuacją przerażona. Z powodu szoku źle się poczuła.
Córka, która przybiegła matce na pomoc ze swojego domu, wezwała karetkę, która odwiozła starszą panią do wadowickiego szpitala. Na szczęście lekarze nie stwierdzili komplikacji i po kilku dniach wypisano kobietę do domu.
Z płonącej stajni udało się uratować cztery byki i dwa konie. Spłonęły żywcem m.in pozamykane w klatkach króliki.
Ogień pochłonął stodołę i wiaty. Stajnia została poważnie zniszczona, a wraz z nią niemal wszystko, co się w środku znajdowało.
Ogień zniszczył dachy i więźby budynków oraz znajdujący się w nich sprzęt.
W jednym z nich pan Marek trzymał m.in kombajn i inne maszyny rolnicze, który spaliły się doszczętnie.
Zagrożone były też sąsiednie budynki mieszkalne, a przede wszystkim przyległy do płonących zabudowań dom gospodarza.
- Polewaliśmyje cały czas wodą, żeby uniknąć najgorszego, bo bardzo szybko paliły się zgromadzone w stodole siano, słoma oraz drewno - mówią strażacy.
Jak dodają, w pewnym momencie zrobiło się naprawdę groźnie, bo ogień opanował obszar na ponad 100 m kwadratowych.
Pożar gasiło aż 12 zastępów straży pożarnej: z Wadowic, Kalwarii Zebrzydowskiej i ochotnicy z Izdebnika, Lanckorony i Brodów.
- Dogaszaliśmy pożar dość długo, bo trzeba było dokładnie sprawdzić każdy stóg siana, czy gdzieś się jeszcze coś nie tli - zaznacza starszy kapitan Łukasz Drylski z Państwowej Straży Pożarnej w Wadowicach.
Jak dodaje, strażacy musieli też wyburzyć ocałałe fragmenty budynków, żeby się na kogoś nie zawaliły.
Pomagali sąsiedzi
Dobytek, oprócz strażaków, pomagali ratować też sąsiedzi. W Izdebniku mieszkańcy mówią, że doskonale rozumieją to, co przeżył ich sąsiad.
- Wyjątkowo zawsze dbał o ojcowiznę, jako jedyny z dzieci został na gospodarce. Oczkiem w głowie podobnie jak jego ojca były konie. Pomagała im też rodzina, mieszkająca we wsi. Jakoś sobie z matką radzili, aż do teraz - mówi sołtys Izdebnika, Mariusz Piekarz.
Sołtys zorganizował już akcję dowozu paszy dla ocalałych z pożogi zwierząt.
Ludzie sami z siebie dają siano. Wiedzą, że to mogło spotkać każdego. Gorzej było ze znalezieniem stajni, bo tu już mało kto hoduje zwierzęta
- Na szczęście, na razie krowy mogą przebywać w ocalałej, murowanej części stajni, a konie trafiły do sąsiada - wyjaśnia sołtys.
Zbiórkę dla pana Marka zapowiedział już na niedzielnej mszy proboszcz miejscowej parafii ksiądz Andrzej Gawenda.
Z pomocą chce przyjść także Urząd Gminy w Lanckoronie. Wójt Tadeusz Łopata, to były sołtys Izdebnika.
- Skoordynujemy działania między innymi z gminną opieką społeczną. Będziemy w stanie wygospodarować jakieś środki pomocowe -zapewnia wójt Lanckorony.