Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiesław Czerwień: dobra zbroja musi być dopasowana, jak najlepszy garnitur albo suknia ślubna. Można planować, ale wiadomo, co wyjdzie

Halina Gajda
Halina Gajda
Zbroja zaczyna się od kawałka dykty. Albo cienkiej sklejki. Może być też kartka zwykłego bloku technicznego, choć twardsze materiały są bardziej wskazane - w kolejnym dziele nie trzeba zaczynać wszystkiego od początku. Pewnie, że najambitniejsi robią to, jak pięćset lat temu, ale w końcu, w XXI wieku można sobie nieco życie ułatwić i zamiast tygodniami kombinować ze stopami metali, rozgrzewać je, hartować, sprawdzać wytrzymałość, testować odporność, wystarczy po prostu kupić kawał pożądanej blachy. Właśnie na tej zasadzie oparł się Wiesław Czerwień, gdy zaczął swoją przygodę ze zbroją.

Wiesław Czerwień trochę się denerwuje, gdy o jego „pracowni” mówię warsztat. Bo pierwsze brzmi dumnie, bardziej naukowo, a warsztat to tak trochę pospolicie. Tyle że pracownia kojarzy się może nie ze sterylnością, ale względnym porządkiem, gdzie wszystko jest poukładane i ma swoje miejsce. Tymczasem na jego twórczym zapleczu to tak naprawdę tylko dziada z babą nie ma. I wszystko jest potrzebne. Koniecznie na wyciągnięcie ręki. Bo jak nie zbroja, to działo, armata, albo jeszcze jaka inna broń jest w akcie tworzenia. Taki historyczny kociołek różności, bo przecież nigdy nie wiadomo, co przyniesie dzień, albo na jaką rekonstrukcję trzeba jechać i co na ów wyjazd będzie potrzebne.

Dlaczego ze zbroją jest jak z dziewczyną?

Najbardziej jednak kręcą go zbroje. Obojętnie, czy grunwaldzka, czy husarska. Rzymska też niczego sobie.
- Napisz, że husarska jest dla mnie najcenniejsza. Bo tak naprawdę jest - mówi wprost. - Z tymi piórami, taka strojna i dostojna jest - tłumaczy.

Z rozbrajającą szczerością przyznaje, że nie wszystko w jego zbrojach jest doskonałe. Przecież u płatnerza nie praktykował, wszystkiego uczył się sam. Podpatrywał u kolegów-rycerzy, w internecie, w książkach historycznych.
- Autorzy to czasem mieli fantazję, że ho-ho - komentuje. - Gdyby było tak, jak piszą, to ten rycerz musiałby być Herkulesem czy innym olbrzymem. A to w większości małe chłopki były - dodaje.

W dobie internetu rycerski strój można zamówić w dziesięć minut. Jest dość takich, którzy to robią, rzecz można, zawodowo, ale za nową zbroję z takiej pracowni trzeba zapłacić majątek. Na to go zwyczajnie Czerwienia nie stać. A jemu tak się ci średniowieczni wojowie podobali - błyszczeli z daleka, na pokazach koło obozów rycerskich zawsze pełno ludzi. Oczami wyobraźni widział się w takim obozie albo na koniu w pełnym rynsztunku. Myślał i myślał. Czas mijał, a on dalej to samo - myślał. Coś tam projektował, czegoś dopytywał. I znowu myślał. - Co za problem?! Ze zbroją, jak z dziewczyną - niby obrusza się na sugestię, że trochę za dużo tego myślenia. - Popatrzysz, pomyślisz, a kiedy i co z tego myślenia wyjdzie, tego nikt nie wie - mędrkuje ze śmiechem.

Zbroja jak garnitur czy suknia ślubna. Musi być dopasowana

Ostatecznie na analizach i rozpatrywaniu płatnerskich dylematów zeszło mu dobrych parę lat. Za robotę zabrał się trochę jak od tyłu. Żeby nie powiedzieć dosadniej. Miarę brał sam z siebie, potem odrysowywał ją na kawałkach sklejki, przykładał blachę i wycinał. Żeby mieć jakieś pojęcie o składaniu całości, ze szkółki jeździeckiej prowadzonej przez Bogusława Lindę, pożyczył jeden kompletny egzemplarz husarskiej zbroi. Popatrywał na pierwowzór, a w swoim dopieszczał każdy kawałek, ile mógł.
- Tak żem patrzył na te kawałki blachy i sobie myślał: żeby mi tylko wyszło choć trochę podobnie i błędów historycznych czy konstrukcyjnych nie było wielkich. Idealnie być nie musiało - dodaje.

Polerował i szlifował. Znowu wyklepywał i na nowo polerował. Zeszło mu parę miesięcy.
- Była taka, że och! - zawiesza głos. - Kanciasta, nie do założenia, bo wrzynała się w ciało. W zasadzie w całości do przerobienia - dodaje już szczerze.

Dopiero wtedy dotarło do niego, co mają na myśli płatnerze, gdy mówią, że ze zbroją jest jak z suknią ślubną albo garniturem przedniej jakości. Z człowieka na człowieka pasowała nie będzie. Każdy element musi mieć kształt posiadacza, bo tylko wtedy zbroja, która przecież waży swoje - nawet do 30 kilogramów - jest funkcjonalna, nie krępuje ruchów.

Załamywać rąk nie było sensu. Zbroję rozebrał - tu coś przygiął, tam kawałek odgiął. Poklepał tu i ówdzie. I jakoś wyszło, w całość się złożyło. I nawet ubrać się dało.
- Z piórami do skrzydeł to też była cała heca - przyznaje się. - Pasowałoby, żeby chociaż gęsie, jak już nie orle były. No, tylko znajdź człowieku kogoś, co by w tych czasach gęsi hodował. Ze świecą szukać, a jak już znajdziesz, to zapłacić trzeba słono - dodaje.
Stroni od szczegółów, gdzie ostatecznie pióra znalazł i jaka była rekompensata za odbiór pożądanego towaru. Podobno zakupy, zarówno sprzedający i kupujący, czuli jeszcze następnego dnia.

Na szablę husarską najlepsza sprężyna z dostawczaka

Zbroja to tak naprawdę początek. Potrzebna jest jeszcze broń. Różna, w zależności od epoki. Do zasadniczej grupy należy nadziak, czyli swego rodzaju młotek z ostrym dziobem, koncerz - długi miecz. Rycerzowi przydałyby się też bandolety, czyli krótka strzelba oraz najbardziej pokazowa, sześciometrowa kopia. - Można było na nią nadziać nawet dwóch przeciwników - przywołuje. - Historycy zaś twierdzą, że w bitwie pod Płonką, husarz litewski „naciągnął” na nią pięciu rosyjskich piechurów - dodaje z pewnością w głosie.

Ile sam byłby w stanie w ten sposób pokonać, pewnie nigdy się nie dowie, za to na własnej skórze przekonał się, ile czasu trzeba poświęcić na szablę husarską. Swoją zrobił w przydomowej kuźni. Wyjściowym materiałem była sprężyna od żuka. Tak, tak! Od żuka, popularnego dostawczaka! Nie topił jej bynajmniej, tylko rozgrzewał.
- Najlepiej do jasnoczerwonego koloru - mówi stanowczo. - Jak przegrzejesz, to tyłek zbity. Posypie się - stwierdza z pewnością w głosie.
W pożądanym stadium rozgrzania, po prostu się ją prostuje i rozciąga. A potem przekuwa. Trwa to trochę, bo wszystko trzeba jeszcze zahartować, osadzić w rękojeści, dopracować szczegóły. - Myli się ten, kto uważa, że takie szable jak na pokazach, to krzywdy nie robią - mówi. - Nie raz udowodniłem, że po dobrym wyostrzeniu, można jej jak brzytwy używać - chwali się.

Zbroja musi mieć też podkładkę - kontusz, kołpak, czyli charakterystyczne nakrycie głowy, czerpaki pod siodło no i pas szlachecki. Ich przygotowaniem zajęła się Anna Wędrychowicz. - Jakoś mi z igłą nie po drodze - mówi szczerze. - Wolę kawał blachy i młotek - śmieje się.
Kobiecym dłoniom igła nie jest obca, pani Anna z powierzonego zadania wywiązała się wzorowo. I co ważne, nie używała przy tym żadnej maszyny do szycia!

WIDEO: Zbawienie dla pieszych, rowerzystów i niewidomych. Bezgłośne samochody elektryczne i hybrydowe będą wydawać dźwięki

Źródło: TVN Turbo/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska