Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków i europejskie puchary. Rekord frekwencji i mecz, który stał się legendą

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Fragment meczu Wisła - Celtic. W powietrzu frunie Jan Jałocha. W tle, wypełnione po brzegi trybuny stadionu przy ul. Reymonta
Fragment meczu Wisła - Celtic. W powietrzu frunie Jan Jałocha. W tle, wypełnione po brzegi trybuny stadionu przy ul. Reymonta Wacław Klag
W 1976 roku Wisła Kraków zajęła trzecie miejsce w lidze, co otworzyło jej drogę do debiutu w Pucharze UEFA. Po dziewięciu latach od premierowego występu w europejskich pucharach, „Biała Gwiazda” znów miała pokazać się na Starym Kontynencie i uczyniła to w bardzo dobrym stylu, a szczególnie rywalizacja z Celtikiem Glasgow przeszła do historii krakowskiego klubu jako coś wyjątkowego.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

Gdy w 1967 roku wiślacy pierwszy raz zagrali w europejskich pucharach można było mówić o czymś nowym. Co prawda Wisła grała często w Pucharze Intertoto, ale jednak to były takie trochę wakacyjne rozgrywki, nie przez przypadek nazywane również Pucharem Lata. Puchar Europy, Puchar UEFA czy Puchar Zdobywców Pucharów to była już zupełnie inna bajka. Debiut „Biała Gwiazda” zaliczyła w PZP, a po dziewięciu latach od tamtego wydarzenia krakowianie wracali do europejskich rozgrywek już w zupełnie innym składzie. Z premierowego startu w zespole był już jedynie Adam Musiał, ale trudno było mówić o debiutanckiej tremie większości wiślaków na międzynarodowej arenie. W drużynie, którą prowadził Aleksander Brożyniak aż roiło się przecież od reprezentantów Polski, zawodników, którzy grali z powodzeniem na igrzyskach olimpijskich czy mistrzostwach świata.
- Dla nas Europa, wyjazdy na zagraniczne mecze nie były już wtedy niczym nowym - wspomina Kazimierz Kmiecik. - Już w juniorach człowiek jeździł z kadrą w różne miejsca, a przecież my wtedy w drużynie mieliśmy naprawdę „otrzaskanych” w międzynarodowych bojach piłkarzy.

- Proszę zwrócić uwagę na to, jak wyglądała wtedy polska liga - dodaje inny były świetny piłkarz Wisły Zdzisław Kapka. - Nie przesadzę, jeśli powiem, że to była w tamtych latach jedna z najlepszych lig w Europie, a już na pewno grali w niej świetni piłkarze. Przez to, że nie mogliśmy wyjeżdżać za granicę, wszyscy grali w Polsce. Deyna, Kasperczak, Lato, a u nas Szymanowski, Musiał, Kmiecik - długo można by wymieniać. Kompleksów jeśli chodzi o umiejętności piłkarskie nie mieliśmy w stosunku do zagranicznych drużyn żadnych.

Wisła w tamtych latach była mieszanką doświadczenia - którego przedstawicielami byli choćby Adam Musiał, Antoni Szymanowski czy Henryk Maculewicz - z niezwykle uzdolnioną młodzieżą. W 1975 i 1976 roku „Biała Gwiazda” zdobyła pod wodzą Lucjana Franczaka dwa tytuły mistrza Polski juniorów.
- Z tej drużyny juniorów ławą wchodzili do pierwszego zespołu niezwykle uzdolnieni zawodnicy, którzy błyskawicznie potrafili przystosować się do wymogów seniorskiej piłki - wspomina Kapka. - Michał Wróbel, Adaś Nawałka, Krzysiek Budka, Leszek Lipka - to byli zawodnicy, którzy mieli bardzo wysokie umiejętności. Z jednej strony mieliśmy zatem paru doświadczonych piłkarzy, ale generalnie średnia wieku tamtej drużyny oscylowała wokół 24 lat.

Na początku lipca okazało się, że ta drużyna w Pucharze UEFA zmierzy się z uznaną na europejskim rynku marką. Celtic Glasgow to była prawdziwa firma. Zespół, który jako pierwszy z Wysp Brytyjskich sięgnął dziewięć lat wcześniej po Puchar Europy. Co prawda od zwycięskiego finału z Interem Mediolan skład „The Bhoys” zmienił się bardzo mocno, ale wciąż na trenerskiej ławce zasiadał prawdziwy fachowiec Jock Stein. Jeden z największych szkoleniowców w całej historii Celticu w sezonie 1976/77 wracał do pracy po groźnym wypadku samochodowym. Szkot z dużym optymizmem przyjął wyniki losowania. Uważał, że to jego zespół jest faworytem tej rywalizacji i na papierze tak to rzeczywiście wyglądało. Przewidywania Steina, że jego podopieczni rozbiją Wisłę co najmniej 3:0, zderzyły się jednak z brutalną weryfikacją już podczas pierwszego meczu w Glasgow. Szkoci po tej konfrontacji musieli nabrać do Wisły dużego szacunku. Ale po kolei…

Piłkarze „Białej Gwiazdy” ze stadionem Celticu mieli okazję zapoznać się dzień przed meczem, który zaplanowano na 15 września 1976 roku. Atmosfera samego spotkania nieco jednak przytłoczyła wiślaków. Nie kryje tego Kapka: - To był zupełnie inny stadion od tych, na których graliśmy na co dzień w Polsce. Niby mieliśmy doświadczenie z różnych meczów za granicą, choćby z reprezentacją, ale jednak w pierwszych minutach byliśmy mocno „zakręceni”. Trzeba powiedzieć sobie wprost, oni robili z nami wtedy, co chcieli, co zresztą przyniosło im dość szybko bramkę.

To prawda, w 14 min Janusza Adamczyka pokonał Roddie McDonald, ale jeśli Szkoci uwierzyli w tym momencie, że zgodnie z przewidywaniami ich trenera Wisła będzie dla nich przeszkodą, którą pokonają lekko, łatwo i przyjemnie, to szybko musieli mocno zweryfikować swoje przypuszczenia. Krakowianie z każdą minutą wracali do równowagi, zaczynali grać swoją piłkę i uzyskali coraz wyraźniejszą przewagę. Udokumentowali ją po przerwie, gdy najpierw wyrównał Kazimierz Kmiecik, a następnie prowadzenie dał Wiśle zaledwie 18-letni wówczas Michał Wróbel.
- Byliśmy lepsi już w tym meczu - wspomina Kazimierz Kmiecik. - I powinniśmy wygrać w Glasgow, ale straciliśmy niepotrzebną bramkę w samej końcówce.
Rzeczywiście, w 88 min wyrównał Kenny Dalglish, prawdziwa gwiazda Celticu. - Remis 2:2 i tak był jednak świetnym wynikiem w kontekście rewanżu w Krakowie. Byliśmy przekonani, że możemy przejść Szkotów - dodaje Kapka.

Wiślacy zrobili tak duże wrażenie w Glasgow, że niektórych z nich Celtic chciał sprowadzić do siebie i to jak najszybciej. Przede wszystkim młodziutkiego Wróbla, który oczarował publiczność swoją grą. Na wyjazd kogokolwiek nie było jednak szans. Chyba, że zdecydowałby się na nielegalne pozostanie za granicą.
- Takie były czasy i nie ma co rozdzierać szat - mówi Kmiecik. - Większość z nas miała jakieś tam oferty w czasie gry w Wiśle, ale przed „trzydziestką” nie można było wyjeżdżać. Ja tam jednak nie żałuję. Gdybym wyjechał wcześniej, pewnie zarobiłbym więcej pieniędzy, może zrobił większą, zagraniczną karierę. Wtedy jednak nie zostałbym cztery razy królem strzelców w Polsce, nie zdobyłbym tylu bramek dla Wisły. Może ktoś na to patrzeć inaczej, ale dla mnie to są bardzo cenne rzeczy, które trudno przeliczać na jakiekolwiek pieniądze.

Dwa tygodnie po pierwszym meczu obu drużyn w Glasgow, doszło do rewanżu w Krakowie. Jeśli mielibyśmy przyłożyć dzisiejszą terminologię do spotkania, które rozegrano na stadionie przy ul. Reymonta 29 września 1976 roku, jest to jeden z najbardziej kultowych meczów Wisły w całej jej historii. Szkoci już wiedzieli, że „Biała Gwiazda” nie będzie dla nich łatwym kąskiem do przełknięcia. Mało tego, wynik pierwszego meczu sprawił, że to krakowianie mieli więcej szans na awans. Mocno wierzyli w to również kibice, których nikt nie musiał zachęcać do przyjścia na stadion. Efekt? Na na obiekcie przy ul. Reymonta zasiadła rekordowa do tej pory liczba 45 tysięcy widzów! Aż wierzyć się nie chce, że tyle publiczności pomieścił stary stadion „Białej Gwiazdy”.
- Nie było krzesełek, więc ludzie tłoczyli się jeden na drugim - wspomina Kazimierz Kmiecik. - To nie były czasy, gdy przychodziło się na stadion w ostatniej chwili. Żeby mieć w miarę dobre miejsce, trzeba się było pojawić dużo wcześniej. Pamiętam, że moja mama na te bardziej atrakcyjne spotkania przychodziła nawet kilka godzin wcześniej. Siedziało się ze znajomymi, zabijało czas rozmową i tak czekało się na pierwszy gwizdek.

Wyjątkowość tego spotkania podkreśla również Kapka. - Czuć było, że to nie jest zwykły mecz - mówi. - Pamiętam jak przyjechaliśmy na stadion, wyszliśmy na boisko, żeby zaznajomić się z murawą, sprawdzić, jakie kołki trzeba wkręcić w buty. Do meczu było dobrze ponad godzinę, a trybuny wprost pękały w szwach. Zainteresowanie tym meczem było rzeczywiście ogromne.

Kibice, którzy przyszli na stadion, jak również ci, którzy oglądali transmisję telewizyjną, nie żałowali. Choć do przerwy był bezbramkowy remis, to po zmianie stron Wisła udowodniła, że była wtedy lepszą drużyną. W 53 min pierwszego gola płaskim uderzeniem strzelił Kmiecik. Sześć minut później podwyższył na 2:0, ale jakie to było trafienie… Napastnik „Białej Gwiazdy” piłkę otrzymał blisko środkowej linii boiska. Podciągnął kilkadziesiąt metrów i fantastyczną „podcinką” z ok. 20 metrów przelobował, zupełnie zaskoczonego Petera Latchforda. Dzisiaj pan Kazimierz z uśmiechem wspomina tego gola: - Powiem szczerze, że kilka takich bramek w karierze zdobyłem. Parę lat później np. w meczu z Widzewem, który wygraliśmy 6:3. Lubiłem patrzeć, co robi bramkarz i jeśli widziałem, że jest wysunięty, to próbowałem mu wrzucić piłkę - jak się to mówi - za kołnierz. W meczu z Celtikiem to się udało.

Kmiecik nie kryje, że w jego osobistym rankingu spotkań, które rozegrał w karierze, akurat potyczki z Celtikiem plasują się wysoko. - Wyszły mi te mecze, szczególnie drugi. Człowiek zawsze mobilizował się dodatkowo, gdy przychodziło pokazać się na międzynarodowej arenie. Bardzo miło wspominam te spotkania - mówi legendarny napastnik „Białej Gwiazdy”.

W podobnym duchu wspomina mecze ze Szkotami Kapka: - Na pewno były to jedne z ważniejszych meczów, jakie rozegrałem w karierze. I takie, które wspomina się szczególnie miło. Może niektóre szczegóły już człowiekowi się zacierają w pamięci, samą atmosferę tych spotkań wciąż pamiętam bardzo dobrze. Szczególnie tego w Krakowie.

„Biała Gwiazda” kontra… „Biała Gwiazda”

Po triumfie z tak mocną drużyną, jak Celtic Glasgow, wydawało się, że Wisła Kraków może zajść naprawdę daleko w Pucharze UEFA. Optymizm potęgował fakt, że w kolejnej rundzie „Biała Gwiazda” trafiła na RWD Molenbeek. Zespół, który przynajmniej teoretycznie, wydawał się być nawet słabszy od Szkotów. Choć Kapka podkreśla, że w krakowskiej drużynie akurat takiego podejścia do sprawy nie było. - Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej reakcji po wylosowaniu Belgów, ale jestem pewny, że nikt nie lekceważył rywali - mówi. - My w ogóle nie podchodziliśmy do sprawy na takiej zasadzie, że skoro przeszliśmy Celtic, to już na pewno zawojujemy ten Puchar UEFA. Patrzyliśmy na to w ten sposób, że przed nami kolejna przeszkoda, którą trzeba po prostu pokonać. I wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie.

Co ciekawe, RWD Molenbeek, tak jak Wisła, miał białą gwiazdę w klubowym herbie. Do pierwszego starcia dwóch „Białych Gwiazd” doszło 20 października 1976 roku w Krakowie. Szybko bramkę dla Wisły strzelił Kapka, ale krakowianie nie zdołali ani podwyższyć tego prowadzenia, ani go nawet utrzymać, bo w drugiej połowie wyrównał Eddy Koens. Ponad 30 tysięcy widzów, jakie wtedy pojawiło się na stadionie przy ul. Reymonta, wychodziło mocno zawiedzionych. Jak się miało jednak okazać, Wisła w tej rywalizacji nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, a sprawa awansu miała rozstrzygnąć się w dramatycznych okolicznościach.

Rewanż w Belgii rozegrano 3 listopada. I tak jak w Krakowie początkowo cieszyli się wiślacy, tak w rewanżu również zespół gospodarzy strzelił gola jako pierwszy. W 25 min do siatki Stanisław Goneta piłkę posłał Benny Nielsen, ale wiślacy nie potrzebowali nawet dziesięciu minut, żeby za sprawą Henryka Maculewicza wyrównać. I taki wynik utrzymał się już do końca regulaminowego czasu gry, a później dogrywki. O wszystkim decydowały zatem rzuty karne. Z wiślaków w poprzeczkę trafił Henryk Maculewicz, a w słupek Antoni Szymanowski. Z awansu po wygranej 5:4 cieszyli się zatem Belgowie. Być może cała ta rywalizacja skończyłaby się inaczej dla krakowian gdyby nie splot niekorzystnych wydarzeń…

Zaczęło się już w Krakowie, gdzie żółtą kartkę otrzymał Kazimierz Kmiecik. Kartka ta wyeliminowała najgroźniejszego strzelca „Białej Gwiazdy” z rewanżu, na który jednak poleciał razem z drużyną. - Siedziałem na trybunach, niedaleko mnie słynny Eddy Merckx (słynny mistrz kolarski, przyp. red.) - wspomina Kmiecik. - On był jednym z udziałowców RWD, ponoć mocno żył tym, co działo się w klubie. Belgowie byli absolutnie w naszym zasięgu, ale jak to w sporcie bywa, czasami na porażkę składa się kilka przyczyn i tak było też w tym przypadku. Nie mogłem zagrać ja, w dogrywce czerwoną kartkę dostał Adaś Musiał, a do tego doszedł jeszcze pech Heńka Maculewicza i Antka Szymanowskiego.

Kto wie, czy Wisła nie wygrałaby tego meczu w dogrywce, gdyby z boiska nie wyleciał w 100 minucie wspomniany Musiał. Obrońca „Białej Gwiazdy” czerwoną kartkę dostał, bo wyprowadził skuteczny cios w kierunku Willy’ego Wellensa, stając w ten sposób w obronie bramkarza Stanisława Goneta, którego zaatakował bezpardonowo piłkarz RWD. Co prawda austriacki sędzia Josef Bucek nie zauważył całego zajścia, ale widział to świetnie jego asystent, po którego interwencji, główny arbiter wyrzucił Musiała z boiska.

- Można gdybać, co by się stało, gdybyśmy dokończyli mecz w pełnym składzie, ale moim zdaniem nie ma to wielkiego sensu - mówi Zdzisław Kapka. - To było starcie dwóch bardzo dobrych drużyn, które prezentowały wyrównany poziom. O awansie decydowały tak naprawdę centymetry, bo tyle zabrakło, żeby po strzałach Heńka i Antka piłka zamiast w poprzeczkę i słupek trafiła do siatki w konkursie rzutów karnych. Można było żałować, że odpadliśmy, ale na pewno nie mogliśmy się wstydzić naszego występu. W rywalizacji z Belgami zaprezentowaliśmy się z naprawdę dobrej strony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska