Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wnuk wybierze togę czy korki?

Redakcja
Dla taty największą miłością była piłka i ciężko było z nią konkurować  - mówi Paulina Tomaszewska
Dla taty największą miłością była piłka i ciężko było z nią konkurować - mówi Paulina Tomaszewska jakub pokora
Zapewnia, że nigdy nie należał do klubu oszalałych rodziców, córkę starał się wychowywać tak, by miała swoje zdanie i poradziła sobie w życiu. Teraz, gdy został dziadkiem, marzy, by wnuk Leon poszedł w jego ślady i został piłkarzem. Z Janem Tomaszewskim, byłym bramkarzem i jego córką Pauliną, która została adwokatem, rozmawia Piotr Brzózka

Człowiek, który zatrzymał Anglię na Wembley, został dziadkiem. Jak się Pan czuje w nowej roli?
Jan T.: Jestem szczęśliwy. Ale nigdy nie należałem do KOR, czyli do komitetu oszalałych rodziców i mam nadzieję, że nigdy nie będę KOD-owcem, czyli oszalałym dziadkiem. Nigdy nie zmuszałem mojej córki, żeby jeździła na łyżwach, grała w tenisa, na fortepianie. Z niewolnika nie ma pracownika. Tak więc mój wnuk Leon sam musi wybrać, co chce robić w życiu. Nie będę go zmuszał, by został piłkarzem. Jeśli jednak sam będzie chciał grać, to oczywiście pokażę mu, na czym to polega. Zaprowadzę go na trening. Ale nie zostanę z nim. Nie chcę patrzyć, bo pierwsze wrażenie musi pochodzić od kogoś obiektywnego. Dlatego dopiero potem zapytam trenera, czy warto w małego inwestować. Jeśli nie, nie będę się upierał.

Ale powiedział Pan niedawno, że chciałby Pan, by mały Leon został piłkarzem, a nie adwokatem, jak jego rodzice. Bo sportowiec to lepszy zawód...
Jan T.: Ależ naturalnie i potwierdzam to, choć jest to tylko moje marzenie, życzenie. Dobry piłkarz, dobry sportowiec musi więcej dać z siebie, ale też ma więcej korzyści przez całe życie. Więcej niż nawet wybitny adwokat. Uważam, że zawód sportowca daje więcej satysfakcji życiowej. Dlaczego? Bo w sporcie nikt nie może nic załatwić, wszystko zdobywa się samemu. A życie pokazuje, że różnie to wygląda w adwokaturze. Że czasem można mieć w tym zawodzie kaca.

Pani też tak uważa?
Córka: Adwokat to bardzo dobry zawód. I nie miewam kaca (śmiech). Poprawnie byłoby, gdybym powiedziała tak jak tata - że nie będę ingerować w rozwój Leona. Ale czuję, że będę taką mamą, jak moja mama. Będę jednak chciała mieć wpływ. Może więc jednak Leon będzie adwokatem? Zwłaszcza że mój mąż, też adwokat, jest nad-opiekuńczy i też chyba będzie chciał mieć wpływ.

A jak to się stało, że Pani została prawnikiem, a nie sportowcem?
Córka: Tata rzeczywiście mnie nie ukierunkowywał, aczkolwiek sport uprawiałam od dzieciństwa. I pewnie tylko dlatego, że miałam kontuzję po pięciu latach trenowania łyżwiarstwa figurowego, to sportowcem nie zostałam. Nie ukrywam, że ku uciesze mojej mamy. Mama trochę chciała rzeczywiście mieć wpływ na wybór drogi zawodowej. A wracając do sportu. Po kontuzji uprawiałam różne sporty, ale epizodycznie.
Jan T.: Spełniałem różne zachcianki sportowe córki...
Córka: Bo to były zachcianki...
Jan T.: ...spełniałem je, bo chciałem, żeby była sprawna fizycznie. Czy to był tenis, łyżwiarstwo czy jazda konna, nie- ważne. Uważałem, że sprawność zawsze jej się w życiu przyda. Nieważne, kim zostanie w przyszłości.
Córka: Jako 5-letnia dziewczynka nie miałam świadomości, że mój tata nazywa się Tomaszewski i jest sportowcem. Dla mnie to był po prostu tata. Zawsze mnie dziwiło, że ludzie do nas podchodzą, czy pokazują nas palcami. Ponieważ nie rozumiałam, że mam popularnego tatę, nie miałam aspiracji, by być równie znaną.
Kiedy Pani sobie uświadomiła, że tata jest popularny?
Córka: W szkole, to była późna podstawówka. I to nie ja sobie to uświadomiłam, czy w domu mnie uświadomiono. To inne dzieci postanowiły mnie uświadomić. Mówiły różne rzeczy, czasem prawdziwe, czasem wymyślone. Z reguły miłe. Natomiast ze strony nauczycieli nigdy nie odczułam nic szczególnego. Ani mnie nie gnębili, ani nie miałam z tego nadmiernych korzyści.

A w sądzie Panią kojarzą z tatą?
Córka: Raczej tak. Kiedyś jeden z oskarżonych rzucił nawet na sali: pozdrowienia dla taty.

Grał Pan jeszcze w piłkę, gdy córka się urodziła?
Jan T.: Tak. Zaczynałem wtedy grę w Belgii. Paulina tam się urodziła. Do Antwerpii pojechałem na przełomie czerwca i lipca 1978 roku, z żoną w zaawansowanej ciąży i teściową. Córka przyszła na świat miesiąc później. Byłem przy jej narodzinach. Ale potem były treningi, wyjazdy. Nie należałem do oszalałych rodziców, bo nie miałem czasu. Nie było mnie w domu przez dwieście dni w roku. I całe wychowanie spoczywało na mojej małżonce. Jestem dla niej pełen uznania za to. Ona poświęcała Paulinie czas, ja byłem od tego, by spełniać córki zachcianki.

Ojcowskiego wychowania Pani nie brakowało?
Córka: Dla taty największą miłością była piłka i ciężko jest konkurować z tą miłością.

Piłka większą miłością niż rodzina?
Córka: Nie, oczywiście nie. Ale było tak, że mama dawała mi czas, a tata inne wartości. Dorastając nie ceniłam taty za to, że jest osobą publiczną, ale za to, że robił to co kochał, potrafił się temu poświęcić i osiągnął to, co było do osiągnięcia w tamtych czasach. Chciałabym, żeby mój syn przejął te cechy po dziadku, nieważne, czy będzie piłkarzem, czy adwokatem.
Jan T.: Zawsze chciałem, żeby córka, tak jak ja, miała swoje zdanie. To ważne w dzisiejszych czasach. Dlatego od dziecka ją usamodzielniałem. Kiedy mieszkaliśmy w Hiszpanii, zostawiłem ją w basenie i odszedłem. Kiedy zrobiła prawo jazdy, zawiozłem ją na Lublinek, zostawiłem samą w samochodzie i kazałem jechać.

Dlaczego nie chciał Pan zostać na Zachodzie?
Jan T.: Nie wyobrażałem tego sobie. W dużej mierze było to związane z tym, że w Belgii posługiwałem się angielskim, ale to był angielski sklepowo-boiskowy. Tak samo było, kiedy potem na rok pojechaliśmy do Hiszpanii. Nie czułem się z tym dobrze. Gdybym miał się jeszcze raz urodzić, to zmieniłbym dwie rzeczy. Po pierwsze - higienę żywienia, bo jednak było widać, że traciłem na wartości sportowej przez złe żywienie. I druga sprawa - języki. Teraz te szkraby 10-letnie mówią w kilku językach. Zazdroszczę im.
Córka: Poza tym korzenie rodzinne. Kiedy byłam mała, często przyjeżdżaliśmy do dziadków. Zarówno tata, jak i mama byli bardzo związani z rodziną. Tęsknota nie pozwoliłaby im zostać na Zachodzie.
Jan T.: My, ludzie zza żelaznej kurtyny, byliśmy inaczej wychowani. Mieliśmy inną mentalność. Dziś świat jest globalną wioską, my na Zachodzie trafialiśmy do innego świata. Dlatego nie chcieliśmy tam zostać. Był tylko dylemat, jakie obywatelstwo wybrać dla Pauliny. Mogła przyjąć belgijskie. Ale to był dylemat wtedy, dziś co to za problem, gdy można z dowodem jeździć po Europie.
Córka: Obywatelstwo mam oczywiście polskie.

Pochodzi Pan z Wrocławia. Dlaczego zamieszkał Pan w Łodzi?
Córka: Po moim debiucie w reprezentacji Polski byłem najpopularniejszym człowiekiem w Polsce. To był przegrany mecz z Niemcami w 1971 roku. Pół Polski chciało mnie powiesić, a pół wysłać na banicję. Obwiniono mnie za tamtą porażkę. Nie wiedziałem, co mam robić. Uświadomiłem sobie, że w sporcie chyba nie ma już dla mnie miejsca. Kiedy wybiegałem z Legią na boisko, to gwizdom nie było końca. W 1972 roku jedyny klub, który podał mi rękę, to był ŁKS. Rozpocząłem tu nowe życie i ono mi się udało. Zostałem zaakceptowany w Łodzi, wróciłem do reprezentacji. Urodziłem się we Wrocławiu, ale Łódź uratowała mi życie, nie tylko w sensie sportowym. Dlatego czuję się łodzianinem. Żadna "warszawka" mnie nie interesuje.

Graliście razem w piłkę?
Córka: Raz byłam na treningu Orłów Górskiego. Byłam mała, biegałam za piłkarzami.

Strzeliła Pani tacie bramkę?
Córka: Pewnie kiedyś strzeliłam...
Jan T.: W piłkę to graliśmy najwyżej przed domem, w ogródku. Miałem tej piłki 200 dni w roku, to był mój zawód. Nie chciałem tego przynosić do domu. Nie chciałem też, żeby było zbyt wiele rozmów o piłce, choć oczywiście zależało mi, żeby córka wiedziała, kim jestem, że nie spadłem z księżyca. Że Tomaszewski jest bramkarzem, reprezentantem Polski.
Córka: Teraz dzięki tacie jestem obeznana w piłce, strukturach PZPN...

Pani tata słynie z ostrych, emocjonalnych wypowiedzi, między innymi na temat działaczy PZPN. Czy na sali sądowej Pani posługuje się podobną retoryką?

Córka: Musiałabym mieć bardzo duże pieniądze, żeby płacić kary za obrazę sądu. Nie stać mnie na to. Specyfika naszych zawodów - tatę można określić jako komentatora - jest inna. Tata walczy z nieprawidłowościami, ja w bardziej delikatny sposób przedstawiam racje klientów. Pewnie odziedziczyłam wiele po tacie, ale staram się zachowywać bardziej umiarkowanie.

Nie broniła Pani taty w którymś z procesów o zniesławienie?
Córka: W procesach, które tata miał, starałam się pomagać, ale nie na sali sądowej. Ciężko jest bronić członka rodziny, bo zbyt emocjonalnie się do tego podchodzi. Bałabym się, że będę nieprofesjonalna. Na szczęście mój mąż Tomek też jest adwokatem. Jemu byłoby łatwiej. Może więc w przyszłości...
Jan T.: Procesy przeciwko mnie już się skończyły. Przegrałem trzy sprawy, kosztowało mnie to parę złotych. Ale moi oponenci zrobili mi ogromną popularność. Nie uspokoiłem, a nawet wzmocniłem swoje zarzuty. A ponieważ mam córkę, to niejednokrotnie przed wywiadami pytam się jej, czy można coś powiedzieć, czy nie. Już nie mówię "przestępstwo", ale że "istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa". I mogą mnie pocałować.

Piotr Brzózka

CV

Jan Tomaszewski
Urodził się w 1949 roku we Wrocławiu. Bramkarz, były reprezentant Polski w piłce nożnej, dziś publicysta sportowy. Uczestnik mistrzostw świata w RFN w 1974 roku, w których Polska zdobyła 3. miejsce.
Grał też na igrzyskach olimpijskich w Montrealu, gdzie z drużyną narodową zdobył srebrny medal. Karierę rozpoczął w Śląsku Wrocław, od 1972 roku grał w ŁKS. W 1978 r. wyjechał na Zachód - przez 4 lata grał w Belgii i Hiszpanii. Mieszka w Łodzi.
Ma dwie córki - Paulinę i Małgorzatę.

Paulina Tomaszewska
Urodziła się w 1978 roku w belgijskiej Antwerpii. Uczyła się w szkole sportowej, ale z powodu kontuzji nie została sportsmenką. Studiowała prawo na Uniwersytecie Łódzkim. Zrobiła aplikację adwokacką i od kwietnia 2006 roku prowadzi własną kancelarię. W styczniu tego roku została szczęśliwą mamą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wnuk wybierze togę czy korki? - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska