Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspomnienia żołnierza batalionu "Skała" AK: Mieliśmy wspierać powstanie krakowskie

Marta Paluch
Por. Józef Fiszer
Por. Józef Fiszer fot. Andrzej Banaś
Z por. Józefem Fiszerem ps. Myśliński, żołnierzem batalionu "Skała", rozmawia Marta Paluch.

Jak Pan trafił do…
Tej zabawy? Miałem 17 lat, kiedy przyłączyłem się do Szarych Szeregów, przeszedłem kurs podchorążych. W 1942 roku zacząłem akcje małego sabotażu. Dla nas, młodych chłopaków, to było coś. W dzielnicy niemieckiej (rejon ulicy Królewskiej, Kazimierza Wielkiego) zaklejaliśmy gipsem dziurki od klucza sklepów "nur fur Deutsche", tuż przed zamknięciem. Strasznie się baliśmy, ale jakoś się udawało. Wydawaliśmy też w Krakowie "Gońca", podziemną gazetkę i rozdawaliśmy ludziom na ulicach. Ulicach, na których pełno było Niemców. Kiedy aresztowano kilku z nas, musiałem się ukrywać. Dołączyłem pod Krakowem do oddziału partyzanckiego. Wydawało mi się, że trafiłem z piekła okupacji do raju - polskiego wojska! Dostałem broń, mundur… Ja, podchorąży, po raz pierwszy miałem broń w ręku, strzelałem z karabinu. To była akcja pod Skalbmierzem, koniec lipca 1944 roku. Uwolniliśmy tysiąc kilometrów ziemi pińczowskiej i miechowskiej.

Utworzyliście namiastkę wolnej Polski?
Coś w tym rodzaju. Jeździliśmy pod Skalbmierzem własnym, otwartym samochodem wojskowym. Przez te kilka dni było pięknie. Szalony entuzjazm, w Miechowskie przyszedł drugi oddział partyzancki, była msza polowa w lesie. Pamiętam, że jeden z kolegów jechał i woła: był zamach na Hitlera! Już wydawało nam się, że pojedziemy do wolnego Krakowa, że wymodliliśmy na tej mszy zamach i koniec wojny. Już się widzieliśmy na defiladzie w wolnym Krakowie. Jak się okazało, wielu moich kolegów, którzy się wtedy tak cieszyli, nie dożyło końca wojny (zamach płk. Clausa von Stauffenberga na Hitlera 20 lipca 1944 r. nie powiódł się, spiskowcy zostali skazani na śmierć - przyp. red.) W tym czasie zapadła decyzja Kedywu Armii Krajowej, by utworzyć batalion "Skała". Stworzyły go cztery oddziały partyzanckie: Grom, Skok, Błyskawica i Huragan. Mieliśmy za zadanie wspierać powstanie krakowskie.

Krakowskie?
Tak, był plan wyzwolenia Krakowa przy pomocy również naszego batalionu, na wzór Powstania Warszawskiego. AK przygotowywała się do tego. Mieliśmy iść z Lasku Wolskiego i zdobyć teren aż po Teatr Słowackiego, w samym Krakowie też były grupy, które miały wyzwalać poszczególne dzielnice. Ostatecznie jednak do tego nie doszło.

Dlaczego?
Wybuchło Powstanie Warszawskie. Poza tym była jeszcze niedziela 6 sierpnia. W Krakowie panowała wtedy wspaniała pogoda, pełno krakowian na ulicach. Niemcy zrobili łapankę, kilka tysięcy młodych ludzi wpadło w ich ręce. Władze AK zdecydowały wówczas, że powstania krakowskiego nie będzie. A my… chcieliśmy walczyć, czekaliśmy na zrzuty broni z Anglii. Ale nie udawały się - albo szły do Warszawy, albo do nas nie dolatywały.

Pan miał broń?
Miałem. Najpierw karabinek rosyjski, jeszcze z rewolucji 1905 roku. Strasznie był niepewny. Pamiętam, że podczas akcji pod Sielcami zaciął się, gdy szliśmy pod niemiecki ostrzał z karabinów maszynowych. Ba, niektórzy z nas w ogóle nie mieli broni! Okazało się, że mój karabin ma miejsce tylko na jeden nabój. Raz strzeliłem i i stawałem się bezbronny. Dopiero pod Sielcami zdobyłem mauzera, jeszcze później miałem pistolet sten. Przydałby się w mieście, podczas powstania krakowskiego.

Jacy ludzie byli w "Skale"?
Bardzo różni. Ze wsi, z miasta, inteligenci. Fajne chłopaki i piękne dziewczyny. Pracowały jako łączniczki. Do dziś żyje jeszcze Dorota Franaszkowa, niesłychanie odważna kobieta i Zosia Sokołowska, ładna dziewczyna. One miały o wiele gorzej. My na akcjach mieliśmy ze sobą broń. A one tylko ampułkę z cyjankiem potasu. To była ich jedyna broń w razie wpadki - otruć się.

Jest sierpień 1944 roku, właśnie stworzyliście batalion. Co mieliście robić, skoro pomysł powstania krakowskiego upadł?
Mieliśmy się wycofać w lasy na północ od Krakowa, jako grupa osłonowa dowódcy grupy krakowskiej w lasach Książa Wielkiego. Kilka razy starliśmy się z grupami pacyfikacyjnymi Niemców. Potem, w końcu sierpnia zapadła decyzja, że idziemy na pomoc walczącym warszawiakom. Wyruszyliśmy 2 września 1944 r. Dziś, gdy na to patrzę jako dojrzały człowiek, myślę, że to był szaleńczy pomysł. 350 osób z taborem maszerowało przez 400 kilometrów terenów okupowanych przez Niemców. Szliśmy nocą, ukrywaliśmy się. Aż pod Częstochowę. A tam… grupa kilku tysięcy Niemców. Proszę sobie wyobrazić, my z tym taborem, otoczeni przez dobrze uzbrojonych niemieckich żołnierzy. To była mordercza walka, 11 września 1944 roku, pod Złotym Potokiem.

Bał się Pan?
Trudno powiedzieć. Słyszałem szum strzałów. Czułem się oszołomiony, straszna adrenalina. Była pani kiedyś po dobrej wódce? To właśnie takie uczucie. Dzięki szczęściu i dobremu dowódcy udało nam się stamtąd wyrwać. Zginęło nas tylko 14.

W tym Pana brat.
Tak, miał pseudonim "Łęczyca". Potem musieliśmy wracać do Krakowa. Pamiętam pierwszą noc, zimną, jesienną. Wraz z bratem mieliśmy wspólny koc, ale on został martwy na polu bitwy. Na tym postoju z kolegą znaleźliśmy dwa stojące blisko siebie drzewa i wtuliliśmy się między nie, by zasnąć. Zdecydowaliśmy wtedy, że ci, którzy mają broń, zostają z nami. Ci, co nie mieli, przeszli do innych oddziałów. Ja, dzięki Bogu, miałem już wtedy lepszą broń niż ten karabinek rosyjski. Zostawiliśmy równeż tabor, żeby nas nie opóźniał. Dowódca musiał w każdej wiosce starać się o jedzenie. Przy okazji tego dramatycznego odwrotu bywało też jednak komicznie. Proszę sobie wyobrazić: idziemy nocą, ukrywamy się, spieszymy, a tu nagle jeden z kolegów odłącza się, zostaje w tyle, kuca. Potem dobiega do nas, znowu kuca… Dostał biegunki.

Wróciliście?
Doszliśmy 20-21 września w rejon Prądnika. Cała wieś przygotowywała dla nas knedle ze śliwkami. Kąpaliśmy się w czystej wodzie. To był Prądnik Korzkiewski. Pamiętam, że przyszła też nauczycielka ze szkolną klasą, żeby im pokazać partyzantów. Część z nas wróciła do domów, inni zostali w partyzantce.

Jak przyjęliście wiadomość o upadku Powstania Warszawskiego?
Źle, ale trudno to porównywać z odczuciami powstańców, którzy ten upadek widzieli. Kiedy w 1945 r. szefowie Armii Krajowej ogłosili: wojna się skończyła, trzeba teraz pracować, zacząłem to robić. Ale nie zapomnieliśmy. Z drugim bratem, który był w partyzantce do końca, zdecydowałem, że ściągnę zwłoki "Łęczycy" spod Złotego Potoku. Była jesień 1945. Z jego dziewczyną, Izią, pojechaliśmy tam. Ludzie powiedzieli mi, że zakopali ciała, ale leśne zwierzęta je rozkopują. Poszliśmy tam i odkopaliśmy. Dziś bym się na to nie zdobył, ale wtedy byłem młody, miałem 20 lat. Poznałem brata po mundurze i twarzy. Jego zwłoki i ciała innych zabitych z naszego batalionu miały zostać pochowane na cmentarzu Rakowickim, po ekshumacji. Powstał komitet obywatelski, izba rzemieślnicza dała pieniądze na trumny. Władze dały zgodę na transport ciał do Krakowa, znalazło się miejsce na cmentarzu. Było mroźno, grudzień 1945 r. Cmentarz otoczony funkcjonariuszami bezpieki, dostaliśmy przepustki, by tam wejść. Po 10 latach, na fali odwilży 1956 roku, powstał pomysł, żeby stanął tam pomnik. Gdy był gotowy, odwilż już się skończyła, więc władze chciały, by skuć z niego AK-owskie symbole. Ale artysta się nie zgodził i pomnik stanął taki, jak zaplanowaliśmy.

Władze was szykanowały?
Niektórzy siedzieli w więzieniu. Ja nie. Choć nigdy nie należałem do partii, pracowałem jako inżynier budownictwa wodnego, dyrektor wydziału gospodarki wodnej w Krakowie, na Politechnice Krakowskiej. Dało się. Nie trzeba się było sprzedawać i dlatego mogę dziś spać spokojnie. A jeden z nas, Zbigniew Giertych, został nawet marszałkiem Sejmu.

Ilu Was żyje do dziś?
Kilkunastu. W każdym roku mamy zjazdy, w rocznicę bitwy pod Złotym Potokiem. W tym roku spotkamy się 6 września, będziemy wmurowywać tablicę poświęcona krakowskiemu Kedywowi AK w miejscu siedziby sztabu, na Starowiślnej 33. Mimo wojny i terroru, to były wspaniałe czasy i wspaniali ludzie.

***
Porucznik Józef Fiszer, rocznik 1925. Partyzant, żołnierz batalionu "Skała", z którym szedł na pomoc powstańczej Warszawie. Do stolicy nie dotarli. Do dziś por. Fiszer mieszka w Krakowie

CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wspomnienia żołnierza batalionu "Skała" AK: Mieliśmy wspierać powstanie krakowskie - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska