Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystkie smaki Berlina. Podróż kulinarna do stolicy Niemiec

magdalena Huzarska-Szumiec
Magdalena Huzarska-Szumiec
Podróże kulinarne stają się coraz modniejsze. Zwiedzałam już tak Włoch czy Francję. Ale, że od tej strony będę poznawać Niemcy, nawet mi się nie śniło

Do tej pory Niemcy nie kojarzyły mi się ze smacznym jedzeniem. Zdarzało mi się wybierać w kulinarną podróż do Włoch czy Francji, ale nigdy wcześniej nie wpadłam na pomysł, żeby w tym celu pojechać za naszą zachodnią granicę. Owszem, planowałam kiedyś wyprawę na Oktoberfest, gdzie pije się hektolitry piwa, zagryzając je kiełbasą, ale w tym wypadku chodziło bardziej o miejscowy folklor, niż doznania zmysłowe. Dlatego byłam nieco zaskoczona pomysłem znajomych, by pod tym kątem zwiedzić Berlin. Wróciłam pod wrażeniem bogactwa smaków, jakie przyszło mi kosztować.

Z Krakowa do Berlina lata Ryanair, ale tak naprawdę łatwo się tam dostać też samochodem. Po paru godzinach jazdy autostradą, jest się na miejscu. Gdy dojechaliśmy, postanowiliśmy zamieszkać w Prenzlauer Berg, bardzo klimatycznej dzielnicy, po której spaceruje się, idąc wzdłuż wysadzanych drzewami ulicy. Jak grzyby po deszczu wyrastają tu vintage’owe butiki i knajpki, w których przesiaduje całymi dniami sporo osób. Wiele z nich wybiera stojące przed lokalami leżaki czy inne siedziska, na których wygodnie można odpocząć. Mnóstwo jest tu młodych ludzi, rodzin z małymi dziećmi, a także singli, którzy - jak widać na pierwszy rzut oka - spokojnie sobie pracują w tak przyjemnych okolicznościach przyrody, odrywając tylko spojrzenie od ekranów komputerów, by pociągnąć łyk latte albo zielonego czy czerwonego smoothie.

Zresztą w Prenzlauer Berg wszystko jest niezwykle kolorowe. Sprawia to bez wątpienia fakt, że mieszka tu mnóstwo przyjezdnych osób.

Modna dzielnica

Po wojnie ta część miasta znalazła się pod wpływem władz komunistycznych. Choć dzielnica była jednym z miejsc mniej zniszczonych podczas nalotów bombowych, z biegiem czasu popadała w coraz większą ruinę. Dlatego po zburzeniu muru berlińskiego jej mieszkańcy, gdy tylko mogli, masowo zaczęli stąd wyjeżdżać. Okazję wykorzystali młodzi ludzie z Zachodu, dochodząc do wniosku, że o wiele taniej zapłacą tu za mieszkanie niż w Paryżu czy Londynie. Na dodatek władze miasta zachęcały ich do osiedlania się tu, dopłacając np. do renowacji domów. W efekcie tego Prenzlauer Berg stał się bardzo modnym i pożądanym miejscem, szczególnie przez ludzi wolnych zawodów.

To oni codziennie mkną na rowerach przez różniące się znacznie od nowoczesnej części Berlina ulice, zatrzymując się w knajpkach prowadzonych przez przybyszy z najbardziej egzotycznych zakątków świata. Postanowiliśmy pójść w ich ślady. By wypożyczyć rowery udaliśmy się do Kulturbrauerei. To fantastycznie odnowiona, stara fabryka, przekształcona teraz w kompleks kawiarni, pubów, kin, która wieczorami zmienia się w bardzo imprezowe miejsce. W wypożyczalni okazało się, że smaki Berlina można poznawać na rowerach z przewodnikiem. To był dobry pomysł. Dzięki przewodnikowi Saschy trafiliśmy nie tylko do najmodniejszych knajpek, ale też skosztowaliśmy tego, z czego słynie Berlin.

A jest to przede wszystkim kuchnia multi-kulti. Emigranci, którzy tworzą kolorową społeczność tego miasta, przywieźli tu wszystko, co w swoich krajach mają najlepsze. I tak uszy nam się trzęsły, gdy zeskoczyliśmy z rowerów i zaczęliśmy zajadać się hummusem i falafelami w Habba Habba - małej knajpce przy ul. Kastanienallee 15. Prowadzi ją trzech kumpli - Syryjczyk, Libańczyk i Marokańczyk. Rozumiecie już, że z takiego połączenia musiał powstać wyjątkowy lokal, w którym na dodatek płaci się niewiele, a uśmiech właścicieli wliczony jest w cenę rachunku.

Potem przyszła kolej na kuchnię wietnamską. Jej nieoczywiste smaki zaskoczyły nawet znajdujących się wśród nas wegetarian. Bo Berlin sprzyja im jak niewiele innych miast. Nie mieliśmy już co do tego wątpliwości, gdy dotarliśmy na lancz do jednego z bardziej hipsterskich miejsc, w których byłam. Filozofia właścicieli lokalu Hermanns sprowadza się do szacunku dla ekologicznych produktów, domowych kiszonek, alg i wszystkiego, co sprawia, że mamy poczucie, iż jemy super zdrowo. Kiedy przyniesiono mi talerz z przypiekanym chlebem posypanym roszponką, pod którą ukryte było jajko w koszulce i ricotta, nie wiedziałam, czy mam to jeść, czy zachwycać się tym niczym dziełem sztuki. I wcale nie czułam się po tym jakoś specjalnie przejedzona, dlatego nie odmówiłam sobie przejścia kilka ulic dalej do Balyzium. To jeden z tych małych sklepików, gdzie na miejscu wyrabia się czekoladę. Jej tajemnica tkwi w specjalnie wyselekcjonowanych ziarnach kakao. Sprawiają one, że niezależnie od rodzaju słodyczy, którą wybierzemy, czy to będzie czekolada naturalna, gorzka czy z dodatkami, takimi jak sól albo chili, zawsze jest świetna.

Po takim deserze trudno odmówić sobie tego, z czego słyną Niemcy, czyli piwa. By pokosztować zaskakujących smaków jego kraftowej wersji, oddaliśmy rowery właścicielom i już na piechotę przechodziliśmy od jednego pubu do drugiego. Cała zabawa polegała na tym, by nie wypijać, jak to u nas jest w zwyczaju, po ogromnym kuflu, co powoduje szybkie zmęczenie, ale degustować niewielkie ilości piw rzemieślniczych, czasami warzonych na miejscu. Wiele z nich zaskoczyło nas fenomenalną goryczką, inne dziwiły owocową czy miodową nutą. Trzeba im przyznać jedno: nie było nudno. No i następnego dnia nikt nie skarżył się na ból głowy.

W stronę Poczdamu

A że z nami byli także wielbiciele wina, następnego dnia wybraliśmy się do znajdującej się nieopodal Berlina winnicy. Zaskakujący pejzaż dojrzewających w słońcu na wzgórzu winorośli, z którego rozciągał się niezwykły widok na jezioro Havela, wprawił wszystkich w świetny humor. Podobnie jak całkiem niezłe wina, które się tu produkuje. Poza tak znanymi szczepami jak Müller-Thurgau, Risling czy Sauvignon Blanc moim odkryciem był nieoczywisty Regent, czerwone wino świetnie nadające się do serów i mięs.

Zamówiłam je też w restauracji nad jeziorem Havela z pełną premedytacją. Mimo, że postanowiłam zjeść rybę, lepiej pasowało do niej wino czerwone. A to przez to, iż w tym tak pięknie położonym lokalu zetknęłam się z niemiecką kuchnią, która jak wiadomo do kategorii fit nie należy. Szczupak, którego mi tu podano, był cały otulony boczkiem. Nie najlżejsze doświadczenie, ale w końcu byliśmy w Niemczech i trzeba było skosztować też czegoś tradycyjnego.

Jezioro Havel leży blisko Poczdamu, szkoda więc byłoby się tam nie przejechać. To miasto będzie mi się już zawsze kojarzyło ze szparagami, pewnie dlatego, że trafiłam do niego w sezonie na te wyjątkowo warzywo. Niemcy za nimi przepadają, i to nie tyle za zieloną ich wersją, co za białą. Przyrządzają je najprościej jak się da, podając na przykład w sosie holenderskim. Dzięki temu wydobywają wyjątkowość ich smaku.

W Poczdamie chciałam też bardzo zobaczyć Sanssouci, czyli wybudowany w XVIII wieku przez Fryderyka II Wielkiego imponujący pałac. Przyjemnie się go zwiedza, bo w słuchawkach wszystko objaśniane jest w języku polskim. Na dodatek otaczający go, ogromny park robi naprawdę wrażenie. Idąc jego ścieżkami, natknęłam się na płytę nagrobną króla. Myślałam początkowo, że ktoś położył na niej kamienie. Okazało się, że były to poczciwe ziemniaki. Bowiem Fryderyk zasłynął m.in. z tego, że przekonał swoich poddanych do uprawy i jedzenia tego warzywa. I zrobił to skutecznie. A mnie dzięki temu na zakończenie podróży znowu spotkała kulinarna przygoda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska