Zamach na pszczelarza w Żurowej

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banaś
Katarzyna Janiszewska

Zamach na pszczelarza w Żurowej

Katarzyna Janiszewska

To już trzeci rok z rzędu, jak Robertowi Koziołowi, pszczelarzowi z Woli Rzędzińskiej spod Tarnowa, ktoś kradnie ule. Tym razem postanowił walczyć z bezczelnym złodziejem. I nagłośnił sprawę.

Cudny jest ten zapach zieleni rozkołysanej lekkim podmuchem wiatru, młodziutkiej trawy rozgrzanej słońcem. Dęby, klony i jodły dają tu przyjemny cień, niektóre strzeliste aż do nieba, inne jeszcze wiotkie, dopiero co posadzone przytrzymują się drewnianej tyczki. Pomiędzy pniami przycupnęły małe, kolorowe klocki: żółto-czerwone, zielono-niebieskie, fioletowe. Panuje spory ruch: robotnice uwijają się przy pracy, coraz to wlatują, wylatują, krążą w tę i z powrotem. Nic sobie nie robią z gości, zajęte bardzo. Właśnie jedna z nich, jak mały odrzutowiec, z groźnym bzyknięciem pacnęła mnie w głowę. I poleciała dalej.

Dom po dziadku

Kawałeczek odlasu stoi drewniany, parterowy dom zogrodem. Wogrodzie altana zciężkimi, drewnianymi ławami istołami, kamienny kominek zpaleniskiem, naktórym można urządzić grilla jak się patrzy.

Wokoło porozrzucane rzeźbione w drewnie figury: szlachcic w żupanie, z kielichem w dłoni, obok mężczyzna z czarną brodą, w kapeluszu, trzyma w rękach białe ptasie pióro, dalej kłoda lipy, w której znajomy rzeźbiarz wyczarował pszczelarskie wariacje. Jest ul figuralny, rzeźbiony na kształt ludzki, kiedyś tworzono takie ule, by uchronić pszczoły przed złymi mocami, złym spojrzeniem czy złodziejami. Ten tutaj - postać z pastorałem i w mitrze na głowie - to może być biskup albo inny wysoki rangą duchowny.

To już nie o te koszty chodzi. O nasilenie bezczelności, że to już trzeci raz z rzędu. Niech złodziej wie, że się o tym mówi i nie czuje bezkarny

Ten dom z ogrodem Robert Kozioł odziedziczył po dziadku, który był znanym w Woli Rzędzińskiej pszczelarzem. Po wojnie nie było co robić, więc zajął się ulami. Miał ich 400. Pasją zaraził wnuka.

- Jak byłem w szkole średniej, pomagałem dziadkowi w pracach przy pasiece - opowiada Kozioł. - I za którymś razem dziadek sprezentował mi dwa ule. Stały u mnie na ogrodzie, więc codziennie ich doglądałem. Lubiłem obserwować, jak tam te pszczoły żyją. Jak one mają to wszystko świetnie zorganizowane.

Niewielkie pudełko, zaglądasz do środka, a tam życie bujne, intensywne, nie trzeba Paryża.

Wszystko buzuje, tętni, układy, zależności, kto na jaką pozycję się wywinduje - całkiem jak u ludzi. Są strażniczki, które pilnują wejścia do ula, sprzątaczki, karmicielki larw, pszczoły, które wypacają wosk, a na końcu zbieraczki, które przynoszą pyłek i nektar z kwiatów. Taka pszczoła robotnica tak ciężko pracuje, że żyje tylko miesiąc. Nic z tego życia nie mając.

Kozioł poszedł na studia do Krakowa, na Akademię Rolniczą. Na wydziale ogrodniczym poznawał zwyczaje pszczół, uczył się, jak z nimi postępować. Ważne, by często dodawać ramki i węza (szablon z wytłoczonymi kształtami komórek plastra pszczelego), żeby miały gdzie składać jaja. Jeśli w ulu będzie za ciasno, pójdą w rójkę - zaczną tworzyć nowe pszczele rodziny. A to strata dla pszczelarza, bo miodu już takie nie przyniosą.

W 1989 roku Robert Kozioł zaadaptował dom dziadka na gospodarstwo pasieczne i razem z bratem Grzegorzem założyli spółkę „Rój” R&G Koziołowie. Brat, odkąd został wójtem, już do spółki nie należy, ale nazwa została ta sama. Logo: Sarmata na tle dworku szlacheckiego i ula, to pomysł kuzynki.

Chodziło o to, by nawiązywało do starodawnych czasów, bo pszczelarstwo jest znane od średniowiecza. Zajmowali się nim bartnicy, produkowali miody pitne na królewskie stoły. Ule, jakie znamy dziś, pojawiły się w XIX wieku.

Skąd się bierze królowa?

Jest letni poranek, siedzimy w altanie, zza pleców pszczelarza wygląda drewniany Sarmata, z którego podczas imprez się śmieją, że nawet ostatni będzie się miał z kim napić. Wyraźnie słychać warkot ciągnika, musi być blisko, na polu obok, ale nie mogę go dojrzeć, bo wszystko dookoła zasłaniają gęste krzaki i drzewa. Łaciaty kot wychynął nie wiadomo skąd i przechadza się leniwie.

Rozmawiamy. Robert Kozioł pięknie i zajmująco mówi o pszczołach. Choć dziś akurat nie wygląda na pszczelarza. Ma na sobie elegancką koszulę w błękitnym kolorze, ciemną marynarkę i granatowe spodnie. Od września pełni stanowisko wicedyrektora w Zespole Szkół Ekonomiczno-Ogrodniczych w Tarnowie. Pracuje w niej od samego początku, wcześniej był nauczycielem.

Z awansem wiążą się dodatkowe obowiązki, musimy więc rozmawiać szybko, bo za chwilę Kozioł musi lecieć dalej. Ubiera jednak grubą, bawełnianą bluzę, do której przymocowany jest kapelusz z siatką, aby pokazać ule. Zabiera oddymiacz, bo jak się na pszczoły podymi, to stają się mniej ruchliwe. To wszystko chroni przed ukąszeniami, ale nie da się ich całkiem uniknąć.

- To jest na porządku dziennym, że nawet kilka cię użądli - mówi Kozioł. - Jak się człowiek spieszy, żeby zdążyć, co sobie zaplanował, uszkodzi jakąś niechcący, przydepta, to taka pszczoła wydziela hormony obronne. Inne to czują i od razu atakują. Takie użądlenie może być niebezpieczne, jak ktoś jest uczulony. Dla zwykłego śmiertelnika jest bolesne, człowiek puchnie. Ale ja już bólu nie czuję, bo mój organizm się na jad uodpornił.

Tak czy inaczej, trzeba się przy pszczołach zachowywać spokojnie, ruchy mieć łagodne, nie perfumować się. W maju, jak świeci słońce, można przy nich chodzić rozebranym do pasa. Ale lepiej unikać roboty przy ulach przy pochmurnej pogodzie, gdy jest zimno. I w czasie bezpożytkowym. Bo pszczoły, jak nie mają czego zbierać, są zdenerwowane.

To jest dokładnie tak, jak z ludźmi, wiele tu można wywnioskować z życia. Człowiek jak głodny, to zły. A jak ma pracę, jest zajęty, to co innego go nie obchodzi.

Z ula Kozioł wyjmuje ramki, które sam robi, tak zwane hoffmanowskie. Normalnie ściany ramek są jednakowej grubości. A te tutaj są szersze na górze, żeby się klinowały, nie latały podczas transportu uli, i węższe na dole, żeby pszczoły mogły swobodnie między nimi przechodzić. Jak je wykonuje w zakładzie stolarz, na frezarce, to te nacięcia są łagodne. A Kozioł robi po swojemu, piłą, i zawsze zostaje zadzior. Niemożliwe jest zrobić identyczne. Właśnie dzięki ramkom parę lat temu udało mu się złapać złodzieja.

A było tak, że w Swoszowej zaczęły mu ginąć ule. Rok po roku dwóch, trzech mu brakowało. Akurat dwie wioski dalej mieszkał złodziej zawodowy, nigdy się pracą nie trudnił, tylko kradł drzewo z lasu i tartaku. Kozioł zaczął dochodzić, rozpytywał po wsiach, czy ktoś nie słyszał, że ten sprzedaje albo pasiekę zakłada. Okazało się, że złodziej właśnie zakłada. Policja przeprowadziła rewizję. I faktycznie: ramki Kozioła.

Drugim dowodem były matki. Znakuje się je, przyklejając kapturek na tułowiu. Taki kapturek jest numerowany, co roku w innym kolorze. Matka żyje około pięciu lat. Ale najlepiej czerwi w pierwszym i drugim roku. Później składa coraz mniej jaj, więc się ją wymienia.

Skąd się bierze królowa? I to jest ta fascynująca pszczela biologia. Matka składa dwa rodzaje jaj: zapłodnione i niezapłodnione… Nie, jednak wcześniej trzeba zacząć. Młoda matka wylatuje z ula na lot godowy. Kilkanaście trutni łapie ją w locie i robi swoje. Ona sobie to nasienie przez całe życie przechowuje w zbiorniczku, który ma w ciele. I później tylko te plemniki dozuje. Składa jaja, jedne zapłodnione i z nich wykluwają się robotnice. Inne niezapłodnione, z takich powstają trutnie.

Teraz już wszystko zależy od pokarmu. Robotnice przez pierwsze trzy dni są karmione mleczkiem pszczelim, a od czwartego dnia - nektarem. A królowa matka całe życie dostaje mleczko. Pokarm wpływa na rozwój narządów płciowych, na to, że pszczoła rośnie większa.

Co do złodzieja, to było dziesięć lat temu, a teraz historia się powtarza.

Rok po roku kradzieże

Większość pasiek to pasieki wędrowne. Wywozi się je tam, gdzie akurat coś kwitnie, tak, żeby porządnie miodziło. Do Berestu i Florentynki pod Krynicą na miód spadziowy, do Swoszowej, Żurowej w okolicy Ryglic - na miód leśny, ciemny i gęsty, w enklawy akacji, na miód jasny, złocisty, i na pola rzepakowe, choć tego pod Tarnowem mniej.

Pasieki wozi się po zmroku, jak już pszczoły wrócą do ula. Dobrze to zrobić po deszczu, gdy brzydka pogoda, chłodno, bo wtedy pszczoły nie latają. Zatyka się otwór ula, pakuje na samochód i wiezie. Pierwszy lot w nowym miejscu jest zapoznawczy, pszczoły oblatują teren. Później już latają na kwiatki. - Z pszczołami jest trochę jak z gołębiami - zauważa Kozioł. - Jak się je za blisko wywiezie, wracają. Taka pszczoła lata na dwa, trzy kilometry. Trzeba wozić dalej - tłumaczy.

Ule stoją najczęściej na uboczu, w miejscu ustronnym. W każdym mieszka ok. 50 tys. pszczół. Takich rodzin pszczelich Kozioł ma ok. 300, rozdziela je, po 40, 50, żeby terenu nie przepszczelić. Bo jak nektaru mało, to ani owady się nie wyżywią, ani tym bardziej dla pszczelarza nie odłożą.

Parę tygodni temu w Żurowej, na polance w środku lasu zostawił 45 uli. Z drogi prawie ich nie widać, jak się ktoś mocno wpatrzy, może dostrzec maleńkie, kolorowe klocuszki. Miejscowi o nich wiedzą. Mogli na nie trafić też przypadkowi grzybiarze. Ale tu o przypadku mowy być nie może.

We wtorek, 16 maja pogoda była ładna, Kozioł pojechał, by w pasiece porobić. Od razu się zorientował, że trzech uli brakuje. Tydzień temu wszystkie były. Przeliczył dla pewności, ale wizualnie od razu to było widać. Poza tym trzy puste dachy leżały na trawie w miejscu po ulach, same przecież nie poszły, ktoś ukradł.

Chwilę zastanawiał się, co robić. Wyjął telefon i zadzwonił do komendanta w Tuchowie. Ten obiecał uruchomić swoich dzielnicowych. Pochodzą, popytają, czy ktoś w okolicy nie chciał sprzedać uli. Później postanowił zainteresować tym prasę.

- Żeby ten złodziej się wystraszył, miał świadomość, że się o tym mówi, że nie będzie bezkarny - tłumaczy Kozioł. - To są trudne sprawy dla policji, bo jak znaleźć zaginione ule? Gdzie ich szukać, jak nawet nie wiadomo, w którym kierunku pojechały? Wiele osób nie wierzy, że uda się je odnaleźć, więc takich kradzieży nie zgłaszają, szkoda im czasu. Ale może takie nagłośnienie coś da?

Wartość ula to ok. 300 zł, pszczelej rodziny - 500 zł, plus to, co pszczoły przyniosłyby przez cały sezon. Z jednego ula to będzie 10-20 kilo miodu. Ale tutaj nie o te koszty się rozchodzi. Ilość skradzionych uli też nie jest wielka. Gdyby to były trzy ule okazjonalnie, pal licho, Kozioł machnąłby ręką. Przez zimę więcej pszczół mu wyginie. Ale tu chodzi o nasilenie bezczelności, o tę systematyczność, że to już trzeci raz z rzędu. Upatrzył sobie złodziej jego ule i regularnie przyjeżdża.

Kto by się nie zdenerwował?

- Ja tam nie mam w naturze, żebym kogoś pobił, czy coś tego typu - mówi Kozioł. - Ale jakbym tego złodzieja złapał, tobym już dopilnował, żeby mu się nie upiekło.

Rzeczywiście Kozioł robi wrażenie człowieka spokojnego, opanowanego, nie ma w nim śladu raptusa. Cierpliwy, uprzejmy. Trudno sobie wyobrazić, żeby na kogoś podniósł głos. To pewnie przez to tak doskonale do pszczół się nadaje.

Ciekawostki

Katarzyna Janiszewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.