I szybko udowodnił, że wieś tradycje lotnicze ma. I to całkiem znaczące. Z Binarowej pochodził Stanisław Muszyński, lotnik. W internetowych archiwach można znaleźć wzmiankę o tym, że urodził się w tej wsi w 1918 roku, był pilotem, a jego ostatni przydział to Dywizjon 308. Postacią zajął się prof. Andrzej Olejko, historyk z Uniwersytetu Rzeszowskiego, który po kwerendzie w różnych archiwach przygotował wykład o wspomnianym. Historycznych akcentów było więcej, a o wszystkich można było posłuchać podczas wspomnianej prelekcji.
Dmuchawce, latawce, wiatr - było prawie, jak w piosence
Podczas gdy w kościele trwał wykład, na wielkiej łące przy świątyni niecierpliwiły się dzieci, które brały udział w warsztatach budowy latawców. Każde z największą pieczołowitością niosło swój. Ostatnie poprawki, przymiarki do startu, sprawdzanie konstrukcji – wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Gdy zaczęły się starty, emocje sięgnęły zenitu. Jak to w sporcie bywa, jednym poszło doskonale, innym ciut-ciut słabiej, ale przegranych nie było, bo każdy latawiec ostatecznie wzbił się w niebo, nawet jeśli tylko na dwie-trzy sekundy.
Krótki lot w wiklinowym koszu wart był zachodu
Kilkadziesiąt metrów dalej swoje stanowisko rozłożyli baloniarze. Publiczność przypatrywała się z zapartym tchem, jak montowali koszy, wyciągali balon i rozpoczęli napełnianie go. Kolejka chętnych na lot na uwięzi wydawała się nie mieć końca. Tak samo, jak tych, którzy chcieli poznać tajniki szybowców. Taka bowiem maszyna stanęła niedaleko kościółka, a piloci z wielką serdecznością opowiadali na wszystkie pytania.
Gospodynie zatroszczyły się o resztę
Był jeszcze symulator lotu, pokaz gołębi, byli także motoparalotniarze. Gdy ktoś osłabł od nadmiaru wrażeń, mógł wzmocnić się binarowską kapustą prosto od lokalnego koła gospodyń. Na porządny kawał kiełbasy z ogniska też można było liczyć.
