https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cukiernik o złotym sercu. Osładza życie nie tylko wypiekami

Maria Mazurek
Stanisław ze swoimi pracownikami piecze od trzeciej rano. Po południu zabiera się za sprawy stowarzyszenia.  Został Człowiekiem Roku "Gazety Krakowskiej"
Stanisław ze swoimi pracownikami piecze od trzeciej rano. Po południu zabiera się za sprawy stowarzyszenia. Został Człowiekiem Roku "Gazety Krakowskiej" Fot. Michał Gąciarz
Stanisław Bańbor z Tarnowa kilkanaście lat temu usłyszał o chorym na białaczkę chłopcu. Chwycił za kapelusz i zaczął zbierać na jego leczenie. I wtedy wkręcił się w pomaganie już na dobre. - Bo ja wcale nie ukrywam, że większe szczęście to pomóc, niż dostać - kwituje cukiernik o złotym sercu.

Halinie Malisz, matce pięciu córek i trzech synów, babci chorego na raka Filipka, żonie chorego na raka mężczyzny, mieszkance Wytrzyszczki w gminie Czchów, życie nieraz dawało w kość. Ale jedną datę będzie pamiętać szczególnie: 11 stycznia 2008 roku. Sąsiedzi przybiegli z krzykiem, żeby cała rodzina, w sumie 11 osób, uciekała z domu. Że pożar, pali się. Maliszowie zdążyli tylko porwać dzieci, kilka rzeczy. Ogień doszczętnie zniszczył ich dom i wszystko w środku.

Stanisław Bańbor, tarnowski cukiernik, gdy się o tym dowiedział, chwycił za kapelusz i zaczął chodzić po znajomych, po firmach.

- Żebrałem, żeby pomóc tej rodzinie odbudować dom. A potem, kiedy widziałem jak chory na raka ojciec z tą rurką w gardle własnymi rękami to robi, jak córki na swoich piersiątkach noszą cegły, poczułem takie ciepło na sercu. Radość, że udało mi się coś dobrego zrobić. Bo ja wcale nie ukrywam, że większe szczęście to pomóc, niż dostać - kwituje.

W oczach Haliny Malisz na samo wspomnienie tamtych chwil pojawiają się łzy wzruszenia. - Takiego dobrego człowieka jak pan Bańbor w życiu nie spotkałam i już nie spotkam. Mamy jego zdjęcie w kuchni. Każdemu, kto przychodzi, mówię: Patrzcie, to nasz anioł. Gdyby nie on, nie mielibyśmy domu - opowiada.

Targowa, bo można się targować
Stanisław Bańbor nie ukrywa, że jest prostym chłopem ze wsi. Ta szczerość, prostota, skłonność do popełniania drobnych błędów językowych dodaje mu autentyczności. Mimo 30 pracowników i z 30 kilo nadwagi, nie wstydzi się emocji. Kiedy opowiada o swoich podopiecznych, natychmiast się wzrusza, szklą mu się oczy.

W rodzinnym domu, w miejscowości Breń, gmina Lisia Góra, było ich w sumie 14. Rodzice, drobni rolnicy, on i jedenaścioro rodzeństwa. Bańbor doskonale wie, co to bieda, bo sam jej w domu zaznał. Ale rodzice nauczyli go też szacunku do innych i siebie, pracowitości i pokory.

Bańbor zaraz po szkole poszedł na praktykę do bogatego tarnowskiego cukiernika, Bolesława Podlasiewicza. Jego nauczyciel dał mu pokój, przyjął jak syna, zaufał. Bańbor pracował ciężko, ale dostawał godziwe wynagrodzenie. I uczył się, uczył, uczył.
Potem, w 1979 roku, mógł już założyć własną cukiernię. Ta pierwsza stanęła w Szczucinie. Potem przeniósł się do Tarnowa. Od 1988 roku prowadzi spory zakład przy Targowej 11. Cukiernia, z dwoma sklepami wychodzącymi na dwie różne ulice i pracownią pośrodku, nazywa się po prostu "Targowa". Dlatego właśnie, dodaje Bańbor puszczając oko, można się tu targować.
Śmieje się, że teraz to on już tu tylko sprząta, bo zakład prowadzą głównie jego synowie, Andrzej i Rafał (córka, Kinga, studiuje dwa kierunki w Krakowie). Ale kokietuje. Tak naprawdę to wciąż on jest tu szefem. Który równo z pracownikami zakasuje rękawy do pracy i piecze co rano. A przez "rano" ma na myśli trzecią, czwartą, żeby do dziewiątej zdążyli wszystko przygotować na przyjście klientów.

Potem, po dziewiątej, zabiera się za papierkową robotę, rozmowy z dostawcami, dystrybucję. I w końcu, po południu, może zająć się swoją największą pasją - pomaganiem.

Zakładaj, Staszek, stowarzyszenie
Kilkanaście lat temu Bańbora naszła taka myśl: "W życiu mi się powiodło, interes nieźle idzie. A przecież do grobu z sobą majątku nie zabiorę". I wtedy poczuł chęć, by pomóc innym. Zostawić po sobie coś bardziej znaczącego, niż dobrze prosperująca cukiernia.

Akurat w tym czasie przeczytał w "Gazecie Krakowskiej" przejmującą historię o rodzinie z Zabrzeży. Dwoje dzieci zmarło na raka, trzeci, chłopak, był śmiertelnie chory. Na białaczkę. Rodzice potrzebowali pieniędzy na leczenie syna. Mimo że Bańbor jest tarnowianinem, właśnie w tych sądeckich stronach ma swój dom. Poczuł jakąś więź z tymi ludźmi. Postanowił pomóc.
Nie dało się żadnej fundacji zainteresować tą historią, więc Bańbor zaczął chodzić po znajomych, po firmach. Zebrał pieniądze na leczenie tego chłopaka. Dziś jego podopieczny jest już dorosłym mężczyzną, po studiach.

Potem znajdował kolejnych takich potrzebujących. Wyszukiwał ich na łamach "Krakowskiej", potrzebujący też sami zaczęli się zgłaszać. Raz był w sanatorium nad morzem i na stołówce, przez przypadek, usłyszał historię o dziewczynie bez ręki, która chciałaby być fryzjerką. Zbierała na protezę. Ścisnęło go to za serce i też pomógł.

Rozrastało się to wszystko, żona Bańbora, fryzjerka, powiedziała więc: Zakładaj Stanisław stowarzyszenie. I tak powstało "Dajmy Dzieciom Miłość".

Ludzie z natury są dobrzy
Od tego czasu pomógł już setkom ludzi, głównie dzieciom, ale nie tylko. Jego gabinet i oba sklepy mieszczą mnóstwo zdjęć, listów, podziękowań od jego podopiecznych.

O, to zdjęcie trojaczków, trzech chłopców. Matka idąc do szpitala była pewna, że urodzi jedno dziecko. Urodziła trzech synów. Bańbor urządził im chrzciny, kupił po wyprawce.

O, to Karolek, chłopczyk z wadą serca. Można było ją zoperować tylko w Niemczech. Koszt operacji był dla rodziców kwotą z kosmosu: 100 tysięcy złotych. Bańbor zebrał dla Karolka połowę tej sumy. Z resztą też się jakoś udało. Chłopiec jest już po operacji, ma się dobrze.

Jeśli rodzina biedna, kupują leki albo potrzebne towary. Starają się nie dawać pieniędzy, ale finansować leczenie, naukę, ogrzewanie. Synowa na przykład pracuje w aptece. Przychodzi tam, po leki dla chorego na padaczkę syna, pewien wdowiec, inwalida. Bierze te leki za darmo, a faktura z apteki przychodzi tu, do cukierni przy Targowej.

Teraz Bańbor chce na przykład pomóc wybudować dom kolejnym pogorzelcom, Madejom z Klecia koło Brzostka. Spodziewają się dziecka i chcą założyć rodzinę zastępczą. Wszystko było już zaplanowane. I nagle przyszedł pożar, a ich dom spłonął.
Lista ludzi, którym pomaga cukiernik, jest zresztą bardzo długa.

- Każdy wie, że można do mnie się zgłosić w potrzebie, że ja taki wariat jestem, jakoś pokombinuję, by pomóc - opowiada Bańbor.

Dużą kwotę zbierają z 1 procenta podatku. W zeszłym roku było to 160 tysięcy złotych. W sumie 1,5 tys. pozycji. Księgowa, Zofia Kucmierz, całymi dniami to wypełniała, przepisywała. I to przecież za "Bóg zapłać", bo wszyscy członkowie pracują zupełnie za darmo, żadnych kosztów własnych nie ma. Nawet drożdżówki, które podjadają na zebraniach, to z cukierni Bańbora.

Pozostałe pieniądze (stowarzyszenie w zeszłym roku przekazało pomoc za kwotę prawie 400 tys. zł) pochodzą z organizowanej przez Bańbora majówki i balu sylwestrowego. A jak na coś brakuje, to cukiernik, jak sam mówi, po prostu zaczyna chodzić po przedsiębiorcach i żebrać. - Ludzie chcą pomóc, wystarczy ich o to poprosić. Bo ludzie, proszę pani, z natury są dobrzy - kwituje.

***Stowarzyszenie Dajmy Dzieciom Miłość
Stowarzyszenie założone przez Bańbora pomogło już setkom ludzi, głównie dzieciom. Rocznie udaje się zapewnić im pomoc w wysokości ok. 400 tys. złotych. Ta kwota jest zbierana między innymi z 1 proc. podatku. Wypełniając swój PIT, można
wspomóc to stowarzyszenie. Wystarczy wpisać nr KRS: 0000019095. Strona internetowa: ddm.gminatarnow.pl

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+

Artykuły, za które warto zapłacić!
Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail.
Zapisz się do newslettera!

Komentarze 15

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

k
kacze jaja
jak to dobrze,że jest grupa coraz większa ludzi ,która się na tym oszuście poznała i poznaje:0
bardziej dwulicowej świni ,która udaje bogobojna i troskliwą postac to już dziś trudno znaleśc
a tak się troszczy o inne kobiety,że az został skazany za molestowanie.
Zakładaj staszek stowarzyszenie na rzecz pokrzywdzonych-mówi zona fryzjerka,której nikt nie widział jak strzyże:))
k
kacze jaja
jak to dobrze,że jest grupa coraz większa ludzi ,która się na tym oszuście poznała i poznaje:0
bardziej dwulicowej świni ,która udaje bogobojna i troskliwą postac to już dziś trudno znaleśc
a tak się troszczy o inne kobiety,że az został skazany za molestowanie.
Zakładaj staszek stowarzyszenie na rzecz pokrzywdzonych-mówi zona fryzjerka,której nikt nie widział jak strzyże:))
l
litifi
mam nieszczęście znać osobiście córkę tego chama, i jego też poznałam, na szczęście tylko z daleka; na weselu tej córki. To jest osobnik prawie że karykaturalny, obrzydliwy, który wymusza na innych posłuch i pcha się na siłę wszędzie, aby być w centrum uwagi. Córka taka sama, dwa nadęte pawie z przerostem ego. Więc ja wierzę, że stary źle traktuje ludzi, że córka ma to po nim, że molestował, a ona poniżała, zresztą razem z papą, pracowników. To się po prostu wyczuwa.
j
jan kosowski
molestuje swoje pracowniczki , dziewczyny są często ze wsi i boją się mówić UWAGA NA NIEGO !
B
Były pracownik
Fałszywa osoba,wszystko robi tylko na pokaz a znęca sie nad pracownikami niewolnikami bo on kodeksu pracy nie uznaje praca po min 12 godzin a zarobki żałosne oszukuje państwo kasjerki jak widzą wiejskie osoby maja towaru nie wbijac na kasę fiskalną,
u
uczciwy
ładny artykuł
c
czyt
Dlatego od lat nic tam nie kupuje.Poza tym pamietam jak w pierwszy tlusty czwartek w ktorym byla juz cukiernia stalem tam za pączkami godzinami ,a od tylu sprzedawali dla firm.Byly to czasy ksiazki skarg i zazalen.Wpisala sie masa osob.Taki pracodawca to nie pracodawca.A podobno to taka katolicka diecezja i sami porzadni ludzie.
K
Kremówka
Ciekawe czy do ciastek dodaje coś "słodkiego" od siebie?
b
bla
chciałoby się powiedzieć słodka reklama stowarzyszenia, które założył Bańbor. Wiadomo, o 1 proc. zabiegają teraz wszyscy, to trzeba się promować.
h
hmm
Znany tarnowski cukiernik i społecznik Stanisław B. został skazany prawomocnym wyrokiem za molestowanie jednej ze swoich pracownic. Z tego powodu musiał zrezygnować z mandatu radnego powiatowego w Tarnowie.

Sąd Okręgowy w Tarnowie skazał Stanisława B. (żonaty, trójka dzieci) na cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Oskarżony zapłaci też grzywnę w wysokości tysiąca złotych i poniesie koszty procesu. Sąd podzielił tym samym zdanie I instancji, gdzie również zapadł w tej sprawie wyrok skazujący.
r
roboll
aUTORKA PO RAZ PIERWSZY W GK BLOKUJE WPISY SKANDAL.
r
roboll
Acóż to za artykUł GK by go blokowwać SKANDAL Pani Maria Mazurek Może Pani nie publikować i nie pisać nić jako stały czytelnik GK OSIMIESZYŁA SIĘ PANI TYM ARTYKUŁEM I TĄ BLOKADĄ tO JEST SZOK JUTRO PIERWSZY RAZ NIE KUPIĘ GK TYLKO ZE WZGLĘDU NA PANI ZACHOWANIE.
h
he he he
... zakamuflowaną obroną Durczoka?
c
czy chodzi o innego
cukiernika ?
A
AG
Autor niech lepiej poczyta co nieco o swoim bohaterze, a potem skasujcie ten artykuł.
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska