Zobacz:
O spotach, na które Małopolska Agencja Rozwoju Regionalnego wydała 254 tys. zł, zrobiło się głośno w marcu. Trzy filmiki miały przekonać zagraniczne firmy, że warto inwestować w naszym regionie. Przekaz miał być taki: inwestor jest tutaj ważniejszy niż sam Clooney.
Wielu ekspertów nie pozostawiło jednak na spotach suchej nitki. Zarzucano im seksizm (na biznesmena pojawiającego się na lotnisku rzuca się tłum roznegliżowanych dziewczyn), krytykowano oświetlenie, statystów i ujęcia. Obśmiewano też fakt, że aktor Parviz Ghodsi podaje się za Clooneya. Jeden z amerykańskich portali nazwał filmiki "rozbrajająco paskudnymi", zaś marszałek Marek Sowa uznał, że taki przekaz nie nadaje się do wypuszczenia w świat.
Po fali krytyki MARR na razie pokazuje spoty wąskiej grupie osób. - Prowadzimy badania opinii wśród zagranicznych inwestorów, po których podejmiemy decyzję, co dalej - mówi Katarzyna Matoga, specjalistka ds. PR w projekcie Business in Małopolska, prowadzonym przez MARR.
Tymczasem Suzan Giżyńska, reżyserka spotów, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Wynajęła firmę Warsaw Public Relations, która ma za zadanie wypromowanie promocyjnych filmików. W tym celu powstał m.in. profil na Facebooku "Who is the star in Malopolska" ("Kto jest gwiazdą w Małopolsce"). Można na nim przeczytać pozytywne opinie osób. Zachwyt wyraża tam np. dziennikarz często występujący w spotach reklamowych płynu do mycia naczyń Irek Bielenik, reżyser Christian Marnham (znany jako autor serialu "Dempsey i Makepeace na tropie") czy założyciel zespołu Faithless Jamie Catto.
Ostatnio pozytywnie wypowiedział się także autor książki "Wywieranie wpływu na ludzi", amerykański psycholog społeczny prof. Robert Cialdini.
Po co to wszystko? - Chcemy, by spoty ujrzały światło dzienne. Zależy nam, by przekonać marszałka, że nie są złe - mówi Tomasz Kamyk, właściciel firmy Warsaw PR. Za jego usługi Suzan Giżyńska płaci z własnej kieszeni.
Reżyserka, urodzona w Krakowie, współpracowała z agencjami reklamowymi i piarowymi w Polsce (m.in. Testardo Red Cell, DDB czy Just). Jest autorką filmów dla projektanta mody Macieja Zienia, Piotra Rubika, producenta mrożonek Frost czy sklepu TK MAXX.
- Marszałek publicznie skrytykował moją pracę i zagroził tym samym mojej karierze - wyjaśnia Giżyńska. Dodaje, że spoty zrobiła po kosztach, bo dostała na ich realizację "tylko" 120 tys. zł. Resztę pochłonęli pośrednicy. Wyjaśnia, że taka kwota nie wystarczyłaby nawet na statystów, więc do kilku scen zebrała ludzi z ulicy. - Kampanią promocyjną chcemy pokazać panu Markowi Sowie, jak wiele osób docenia to, co zrobiliśmy - mówi Giżyńska.
- Mówiąc delikatnie - tonący brzytwy się chwyta - ocenia te działania Dariusz Tworzydło, espert ds. public relations z Uniwersytetu Wrocławskiego. - To próba uzyskania efektu, na który jest za późno - komentuje. Dodaje, że to rzadko spotykane: promować coś, co samo miało być promocją. Twierdzi też, że nie spodziewa się efektów takiego działania, bo w kampanii brak np. wyników badań wśród inwestorów, a wszystko opiera się na subiektywnych opiniach.
Giżyńska nie składa broni. Pamięta, jak marszałek powiedział, że tylko prawdziwy Clooney jest w stanie go przekonać. Reżyserka twierdzi, że jest w kontakcie z amerykańskim aktorem, który niebawem wyrazi swoje zdanie na temat spotów.
- Jak Clooney mnie przekona, nie ma problemu - mówi Marek Sowa. Dodaje, że podchodzi do tej informacji z rezerwą, a pozytywne komentarze na portalu nie przemawiają do niego. - Nikomu nie zabraniam się rozpływać nad reklamówką. Twierdzę jednak, że nie nadaje się do emisji na przykład w telewizj CNBC - wyjaśnia. Zaznacza jednak, że dalsze losy spotu nie są przesądzone.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+