- Nie wiem, ile ten piesek musiał wycierpieć, skoro nawet nie pisnął, gdy weterynarz czyścił mu ranę. A to przecież bardzo bolesne - opowiada Agnieszka Dudka z Chomranic.
To pod jej dom tuż po Nowym Roku przybłąkał się kudłaty piesek. Zaglądał do miski jej kotów ustawionej na podwórku. Bawił się z psem Toto.
- Kiedy próbowaliśmy z mężem do niego podejść, uciekał. I tak było przez kilka dni - opowiada Agnieszka Dudka. Jej mąż zdołał podejść na tyle blisko, żeby zauważyć rany na grzbiecie psa. Aż pewnego dnia pies stał pod drzwiami.
- Był okrutny mróz, a on patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, więc wpuściłam go do środka - opowiada pani Agnieszka.
Wtedy dokładnie zobaczyła straszne rany na jego ciele. Widok i zapach był odrzucający. Niemal cały grzbiet pokrywały ropiejące rany. Ich prawdziwy rozmiar zobaczyła jednak dopiero, gdy weterynarz, którego natychmiast wezwała, ogolił i opatrzył psa. Kundelek miał zdartą skórę.
- Nie wiem, kto mógł go tak okaleczyć - zastanawia się pani Agnieszka. Jej zdaniem piesek mógł paść ofiarą innego czworonoga. - Tylko że wówczas raczej miałby pogryzioną okolicę szyi, uszu, bo w tych miejscach gryzą się atakujące psy - dodaje. Możliwe też, że zwierzak jest ofiarą sylwestrowej nocy.
- Może przestraszył się huku fajerwerków i uciekł z podwórka, kalecząc się przy przechodzeniu przez ogrodzenie? Albo, co gorsza, ktoś rzucał w niego petardami - mówi.
Anna Czaja-Kruszyńska, lekarz weterynarii, która zastosowała innowacyjną metodę leczenia, żeby uratować psa, nie potrafi jednoznacznie stwierdzić, skąd u niego tak paskudne rany. Sądzi, że to może być efekt pogryzienia przez inne zwierzę.
Szczęściarz, bo tak go nazwała, był w stanie agonalnym. Konieczna była transfuzja krwi. Z pomocą przyszła czekająca na adopcję suczka Axa, podopieczna Stowarzyszenia Mam Głos. - Dzięki niej oraz larwoterapii, którą zastosowaliśmy przy leczeniu ran, udało się uratować pieska - cieszy się Anna Czaja-Kruszyńska, zajmująca się hirudoterapią, czyli leczeniem za pomocą pijawek. Mówi, że w przypadku Szczęściarza pijawki mogą okazać się zbędne. Po opatrunkach z larw, rany goją się prawidłowo.
Szczęściarz jest teraz w lecznicy. Agnieszka Dudka przyznaje, że żal było jej oddawać pieska. Ale ma maleńkie dziecko i nie byłaby w stanie przygarnąć psa, który wymaga teraz sporej uwagi. - Zwłaszcza, że już jednego znajdę mam. Toto w podobny sposób do nas trafił - mówi.
Dodaje, że jest córką weterynarza. W rodzinnym domu mieli tylko rasowe psy.
- Były super, ale przyznam szczerze, że dopiero dzięki Toto zrozumiałam, ile miłości może dać człowiekowi pies. Ta więź jest niesamowita - stwierdza pani Agnieszka, apelując o dom dla Szczęściarza. W tej sprawie można kontaktować się ze schroniskiem w Wielogłowach.