Maria Jakubiak 11 września przyjechała do pracy w WTC z Ridgewood w dzielnicy Queens. Mieszkała tam z mężem Kazimierzem oraz trojgiem dzieci: 17-letnią Joanną, 15-letnim Pawłem i 10-letnim Chrisem.
Wjechała na 93. piętro, gdzie mieściła się firma Marsh&McLennan, w której była księgową. Miała tu drugie biurko od okna po północnej stronie wieży.
Pracę kończyła zwykle przed siedemnastą. Potem zjeżdżała na dół, wsiadała do metra, jechała nim pół godziny. Na stacji czekał na nią mąż. Już razem wracali samochodem do domu.
Porwany samolot nadleciał z północnej strony. Strefa uderzenia zaczynała się właśnie od 93. piętra...
Ze wsi na Florydę
Gdy Maria miała 17 lat, poznała o dwa lata starszego Kazimierza, który mieszkał 5 kilometrów od jej wsi Błota, w Bystrzycy. Potańcówka w Szydłowicach zaowocowała kolejną randką i głębszym uczuciem.
Kazimierz odsłużył wojsko. Szybko się pobrali i zamieszkali z babcią Kazimierza - Antoniną.
Maria i Kazimierz doczekali się dwojga dzieci, najpierw Joanny, potem Pawła. Tak jak jego rodzice, pracowali w fabryce w Jelczu. Kazimierz był spawaczem, jego żona pełniła funkcję sekretarki.
Po kilku latach wyjechali do Ameryki. Początki były trudne, ale jakoś dawali sobie radę. Znaleźli mieszkanie, potem Kazimierz - gdy zaczął się uczyć angielskiego - także pracę (malował szyldy; pracował też m.in. w wyuczonym zawodzie spawacza).
Później na świat przyszedł Chris. Większa rodzina to większe wydatki, ale znów sobie poradzili. Wynajęli większe mieszkanie, kupili samochód, posłali dwoje starszych dzieci do szkoły.
Maria nauczyła się angielskiego. Skończyła dwuletnią szkołę biznesu i podjęła pracę w firmie Marsh&McLennan.
Spełniło się jedno z jej marzeń. Bo spełniała się już nie tylko jako żona oraz matka, ale także zawodowo.
To była jej pierwsza praca w USA. Była z niej bardzo dumna.
Zaczęło się im lepiej powodzić. Stać ich było na posłanie dzieci do bardziej renomowanych szkół, na wakacje na Florydzie, kupno domu w Ridgewood. Po ponad 10 latach pobytu na amerykańskiej ziemi czuli się szczęśliwi.
I nagle zdarzyło się coś, co wzbudziło niepokój w rodzinie Jakubiaków.
Sekundy grozy
Historię szczegółowo opisał w grudniu 2001 roku „Duży Format”.
Było środowe południe 15 sierpnia 2001 roku. Do mogącej pomieścić 30 osób windy na 78. piętrze wieży WTC, gdzie mieściło się sky lobby (stacja przesiadkowa na wyższe poziomy), wsiadło 15 pasażerów. Była wśród nich Maria.
Gdy zamknęły się drzwi windy, jadący nią usłyszeli huk, jakby na jej dach coś spadło z wielkim hukiem. Kabina niczym pocisk zaczęła spadać.
To były sekundy grozy. W takich sytuacjach człowiek nie ma czasu, by zdążyć logicznie pomyśleć. Trzeba mieć stalowe nerwy i niesamowicie zimną krew, by zachować spokój i nie panikować, nie myśleć, że to już koniec. Albo nie zdawać sobie do końca sprawy z grożącego niebezpieczeństwa.
Maria z nieodłącznym uśmiechem na twarzy powiedziała spanikowanym pasażerom, że to druga winda powoduje taki hałas i że nikomu nic się nie stanie.
Nie stało się, bo ktoś zdołał nacisnąć przycisk „stop”.
Na 32. piętrze winda zatrzymała się. Przez interkom wezwano pomoc. Winda została ściągnięta na parter. Pasażerowie opuścili ją z wielką ulgą. Podano im wodę, zmierzono ciśnienie.
Dopiero wtedy Maria się rozkleiła, rozpłakała.
Zadzwoniła do męża, który był wtedy akurat w Polsce. Prosił, by poszła do lekarza, wzięła kilka dni wolnego.
Wzięła, ale gdy zasugerował, że może powinna zrezygnować z pracy, nie zgodziła się. Za bardzo ją lubiła, za bardzo czuła się potrzebna.
Windą jeździła, bo musiała. Przełamała strach za radą swej kierowniczki.
Ale korzystała z windy tylko dwa razy dziennie - zaczynając i kończąc pracę. W porze lunchu zostawała w biurze, jedzenie przynosiły jej koleżanki.
Wróciła przed tragedią
- Maria była zawsze uśmiechnięta, promienna. Ludzie ją lubili. Kochała męża i dzieci, a oni ją. Była bardzo pracowita, zdolna, dbała o swoją rodzinę - wspomina synową 75-letnia dziś Krystyna Jakubiak.
Córka Marii, Joanna, ma męża i córkę Zofię, mieszka w New Jersey.
W trakcie nabożeństwa przy gruzach bliźniaczych wież Kazimierz Jakubiak otrzymał - jak rodziny innych ofiar - urnę z drewna, w której znajdowały się pozostałości po WTC.
Zastanawiał się, co z nią zrobić. Bo jeśli są tam prochy jego żony, są i terrorystów... Nie zdecydował się na pochówek. Na cmentarzu stanął za to pomnik z czarno-białego marmuru z Indii. Na wyrzeźbionej gałązce siedzą dwa gołąbki.
Kazimierz nie chciał już mieszkać w Nowym Jorku. Kupił dom nad jeziorem, w otoczeniu lasów. Ma drugą żonę. Odwiedza ojczyznę, mamę mieszkającą w rodzinnej Bystrzycy.
W Brzegu mieszka starszy brat Marii - Roman. Jego - i żony Barbary - córka Katarzyna w 2001 roku była w USA. Zwiedziła m.in. WTC. Do kraju wróciła kilka dni przed zamachem.