Jego żona Marzena P. kroiła nożem kapustę na bigos, a gdy mąż wszczął awanturę i zaczął jej grozić - to wystarczyło, by raz dźgnęła go nożem w bok. Jan P. zmarł w szpitalu.
Oskarżona o zbrodnię żona została właśnie skazana przez Sąd Okręgowy w Krakowie na dwa i pół roku więzienia.
- Domagaliśmy się kary 12 lat pozbawienia wolności za zabójstwo, ale sąd zmienił kwalifikację czynu i uznał, że był to tylko ciężki uszczerbek na zdrowiu pokrzywdzonego, skutkujący jego zgonem. Już rozważamy złożenie apelacji od tego nieprawomocnego wyroku - potwierdza prokurator Lucyna Salawa z Prokuratury Rejonowej dla Krakowa-Nowej Huty. Sąd wypuścił Marzenę P. zza krat, bo odsiedziała już połowę wyroku i wymiar kary nie przekroczył trzech lat więzienia. Na tę decyzję, uchylającą areszt, prokuratura też zamierza zażalić się do sądu wyższej instancji.
Żona szykowała bigos, a gdy mąż wszczął awanturę dźgnęła Jana P. nożem
Do małżeńskiej tragedii doszło 12 stycznia 2008 r. w mieszkaniu na osiedlu Uroczym. Małżonkowie zamieszkali tam po tym jak musieli się wyprowadzić do Zofii P. teściowej Marzeny P., która znęcała się nad starszą osoba i została nawet za to skazana.
Pod nowym adresem często dochodziło między małżonkami do awantur, rzucali w siebie różnymi przedmiotami.
Jan P. nadużywał alkoholu po stracie pracy, znęcał się nad żoną, używał przemocy, ale kobieta, kierowniczka w jednym z większych sklepów, nie zgłaszała tego organom ścigania. Tylko sąsiedzi wzywali policję, bo nie mogli znieść krzyków, wyzwisk i nocnych hałasów. Krytycznego dnia 37-letnia Marzena P. wypiła dwa piwa i przygotowywała w kuchni bigos, ostrym nożem krojąc kapustę.
Mąż robił żonie awanturę, pytając gdzie jest ich 16-letni syn, ciągnął za włosy, groził, poszturchiwał. Kobieta prosiła, by zostawił ją w spokoju, a gdy znowu pociągnął ją za włosy i wykonał ruch, jakby chciał głową uderzyć w twarz, Marzena P. chwyciła nóż i zadała nim cios w bok męża, ostrze jeszcze zraniło go w kolano. Jan P. głośno krzyknął, potem usiadł na fotelu, krwawił.
- Ja ciebie bardzo kocham! - powtarzał kilka razy, potem upadł, a krew na czerwono zabarwiła podłogę. Marzena P. wezwała pogotowie, a gdy karetka zjawiła się na miejscu, lekarz stwierdził, że stan rannego stale się pogarsza i Jan P. traci przytomność. Kobieta zadzwoniła także do syna.
- Ojciec jest ciężko ranny, wrócił do domu i lała mu się krew z pleców i nóg - mówiła niezbyt zgodnie z prawdą Patrykowi P.
Jednego z sąsiadów przekonywała natomiast, że jej męża "zadźgały chłopaki w Hucie".
Szpital im. Żeromskiego powiadomił policję o zdarzeniu, zaraz po tym jak przeprowadzono operację, by ratować życie ciężko rannemu mężczyźnie. Musiano mu jednak usunąć śledzionę, miał też uszko- dzoną trzustkę i nerkę. Mimo wysiłków lekarzy Jan P. zmarł po kilku godzinach.
- To ja zabiłam! - Marzena P. przyznała się policjantom, gdy jechali z nią do izby zatrzymań. Narzędzie zbrodni umyła, podłogę wytarła z krwi ręcznikiem. Po zbrodni trafiła do aresztu, ale teraz po wyroku jest już na wolności.