Ugodą zakończył się proces przed paryskim sądem o walizkę ze zbiorów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Przed czterema laty oświęcimska placówka wypożyczyła ją do paryskiego Muzeum Pamięci Shoah. Tam wypatrzył ją Francuz, syn właściciela walizki, zamordowanego w obozie. Chciał ją odzyskać za wszelką cenę, dlatego skierował sprawę do sądu.
Z jednej strony polskie muzeum, z drugiej rodzina ofiary obozu. Sprawa była więc wyjątkowo delikatna i skomplikowana. Ostatecznie po negocjacjach prawników obu stron doszło do porozumienia. Na razie eksponat nie wróci do Oświęcimia. Muzeum zgodziło się na tymczasowe pozostawienie walizki we Francji, a spadkobierca odstąpił od swoich roszczeń co do prawa własności. W PMAB nie potrafiono jednak udzielić odpowiedzi na pytanie, jak długo eksponat pozostanie we Francji.
To niejedyny problem. W zbiorach oświęcimskiego Muzeum są ponad dwa tysiące podobnych walizek, o których zwrot w każdej chwili mogą się zwrócić rodziny ofiar obozu. Dodajmy, że sprawa walizki Leviego nabrała takiego rozgłosu, że wkrótce podobnych procesów może być znacznie więcej.
Skąd walizki w zbiorach Muzeum Auschwitz? Odbierano je podczas selekcji transportów na rampie więźniom przybyłym do obozu. W większości przywozili oni ze sobą dobytek, gdyż hitlerowcy, wywożąc ich z rodzinnych miast, informowali, że ofiary mają być "przesiedlone".
Taka walizka to dla wielu rodzin z całej Europy często jedyna pamiątki po zamordowanych krewniakach. W zbiorach PMAB znajduje się ich ok. 3,8 tys., w tym 2,1 tys. z oznaczeniami. Przy niektórych jest nazwisko przy innych tylko numer transportu.
Te dane pozwalają rozpoznać, do kogo przedmiot należał.
To właśnie dzięki takiemu oznaczeniu Michel Levi-Leleu zwrócił uwagę na walizkę. 25 września 2005 r. zwiedzał wystawę w Paryżu. Zauważył dziwnie znajomą walizkę. Jego zdaniem należała do jego ojca, Pierre'a Leviego, który zginął w obozie.
W czasie II wojny światowej Pierre Levi, z pochodzenia Żyd, próbował uchronić przed aresztowaniami siebie i swoją rodzinę. W tym celu zmienił nazwisko na Leleu. Niestety, zatrzymania uniknęły tylko jego żona i dzieci. On sam został aresztowany w Awinionie 19 kwietnia 1943 r. i przez obozy przejściowe w Drancy i Orgeval trafił do obozu koncentracyjnego w Auschwitz.
Niemcy pozwolili mu zabrać ze sobą tylko jedną walizkę. W maju 1945 roku jego żonę poinformowano, że został uznany za "zmarłego za Francję" 25 stycznia 1945 r.
Choć od tych wydarzeń minęło ponad 60 lat, Levi-Leleu miał mocne dowody na to, że walizka rzeczywiście należała do jego ojca. Miała bowiem przywieszkę z napisem "86 Boul, Villette, Paris, Pierre LEVI".
Starania Francuza o odzyskanie pamiątki po zamordowanym ojcu wzbudziły duże kontrowersje. O "nienaruszanie integralności pozostałości po byłym obozie Auschwitz-Birkenau" apelowała Międzynarodowa Rada Oświęcimska. Prof. Władysław Bartoszewski, przewodniczący Rady, sam były więzień Auschwitz, napisał nawet do Michela Levi-Leleu specjalny list. Jednak ten nie chciał ustąpić i tak sprawa trafiła do sądu.
Walizka Pierre'a Leviego to zresztą nie pierwsza, o którą upominali się krewni. Do podobnych sytuacji doszło już kilka razy, ale dotychczas obywało się bez procesów.
- Zawsze udawało nam się przekonać spadkobierców, żeby nie zabierali eksponatów z muzeum - poinformowano nas w Dziale Zbiorów PMAB.
Stanowisko dyrekcji Muzeum w tej sprawie jest jasne. - Walizki należące do osób deportowanych do Auschwitz są jednymi z najcenniejszych materialnych świadectw tragedii, jaka rozegrała się w obozie, i powinny pozostać u nas - mówi Jarosław Mensfelt, rzecznik prasowy Muzeum Auschwitz-Birkenau.