
Przystanek Woodstock, Żary, 2001.

W 2001 roku, po raz pierwszy zorganizowano występy folkowe na oddzielnej, małej scenie.

Jak Przystanki Woodstock 2001 - 2003 wspomina Jurek Owsiak?
Z tych Żar pamiętam kilka faktów, które po dzień dzisiejszy mi się śnią: Nasz oberwany żółty dach z Dużej Sceny; odpływającą krew skrzypaczki z Orkiestry Filharmonii Wrocławskiej; „Przystanek Woodstock - Najgłośniejszy Film Polski” i oficera amerykańskiego spierdzielającego na motorze z obozu w Żaganiu. Oficerem w filmie był Steve McQueen, a goniącymi gestapowcy i inni niemieccy myśliwi. Dach się zerwał nagle w 2001 roku, kiedy wieczorem przyszła wichura i na kilkadziesiąt godzin przed rozpoczęciem scena jarzyła gołymi rusztowaniami, a wielka płachta żółtej ceraty chyba po dzień dzisiejszy śmiga wokół globu. Nie uwierzycie, ale u nas w Fundacji WOŚP, na tablicy z aktualnym festiwalowym line-upem wisi kawałek tej ceraty z tekstem o całej jej historii. W 2002 roku, do Żar zaprosiliśmy Orkiestrę Filharmonii Wrocławskiej, aby zagrała Bolero Ravela - dla mnie najbardziej bigbitowy numer muzyki poważnej. Pomyślałem, że może super wypaść przed ogromną - już wtedy - woodstockową publicznością. Logistyka absolutnie kosmiczna - trzeba wystawić w cholerę krzeseł, pulpitów na nuty, każdy ze światełkiem, a do tego jeszcze wielkie kotły i barierka dla dyrygenta. Jak się o tym rozmawia na etapie pomysłu, to wszystko cacy, ale kiedy przychodzi godzina "W”, to widzisz wielką gromadę ludzi poprzebieranych we fraki i na wieczorowo, zero uśmiechu, a mówiąc wprost - wszyscy totalnie przerażeni. Jest wieczór i właśnie kończy swój set Glaca z zespołem Sweet Noise. Jeśli można podkręcić na maksa muzyczną atmosferę, to właśnie to się stało. I jak tu teraz wprowadzić pełną kulturę i tak poważny projekt? Do tego mieliśmy być na żywo w telewizji, więc spinaliśmy się do czasu, który rozpoczynał transmisję. Z naszej strony jesteśmy co do minuty. Za to TVP2 nie chce przerwać już wtedy bardzo popularnego kabaretonu, czyli nie ma łączenia, nie ma tych wielkich, ogromnych emocji, że właśnie tu na Przystanku Woodstock zmierzymy się z Ravelem. Pies im mordę lizał. Zaczynamy! Patrzę na tłum. Po widnokrąg cierpliwie czekali, podchodzę więc do dyrygenta i mówię: „Mistrzu, zaczynamy od hymnu”, a on do mnie „Zagramy dwie zwrotki, bo przy okazji zrobimy próbę orkiestry”. Dwie zwrotki? A kto zna dwie zwrotki? Ale polecieliśmy i wtedy komuś coś nie wyszło, bo nie było to zrobione specjalnie - gdzieś trajektoria puszki złapała zły obrót i ta puszka po napoju wpadła na scenę. Najbliżej puszki była skrzypaczka - ta pierwsza i najważniejsza. To , że nie zemdlała, bo była biała jak kreda, to cud. A potem dyrygent machnął i poszło. Jeden z najpiękniejszych koncertów na naszym festiwalu. „Przystanek Woodstock - Najgłośniejszy Film Polski” miał super premierę. W każdym dużym mieście rozdawaliśmy bilety do Multikina, albo coś w tym stylu. Dzięki pomysłowości Yacha Paszkiewicza zdołaliśmy cały zapis cyfrowy zrzucić na taśmę filmową. Po dzień dzisiejszy w naszym magazynach stoją stosy szpul kinowych w metalowych puchach. Film wyglądał imponująco w dźwięku i samym dokumencie. Tak jak każdy dokument, jest fantastycznym zapisem czasów w którym powstał. Gadki ludzi, to jak wyglądali, mieszkali no i kapele dające czadu z Dużej Sceny. Wszystko to, wydawało się nam fantastyczną propozycją na którą… prawie nikt nie poszedł do kina. Naszymi premierami załatwiliśmy wszystko, a potem widownie świeciły pustkami. Ciągle mam jednak wiarę, że cały ten zapis kinowy, czy DVD, powróci mocą wspomnień i najnormalniejszej w świecie ciekawości zobaczenia siebie samego. Nieźle tym filmem dostaliśmy finansowo w dupę i przez kilka lat ciężko pracowaliśmy, żeby odrobić wszystkie straty. W 2003 roku ogromny tłum ludzi w Żarach fantastycznie wyglądał pośród z uporem sianych i podlewanych słoneczników. Siali je uczniowie lokalnej szkoły rolniczej w zamian za paliwo do traktora, który odpalony orał i siał fundując przy okazji uczniom praktyki zawodowe. Próbowaliśmy słonecznikami odgrodzić woodstockowe pole od ruchliwej drogi na Zieloną Górę. Ale Woodstockowicz uwielbia chodzić swoimi ścieżkami, a jak ma jeszcze po co - po drugiej stronie stacji benzynowej rozbija się nagły dziki handel, jest browar, jest jedzenie - jest ciekawość, która ciągnie ludzi w to miejsce. Policja reguluje ruchem, ale samochody - chociaż wolno - jeżdżą non stop. Idę zwrócić uwagę i wpadam w spiralę zdarzeń, której finałem jest wyjazd z Żar do Kostrzyna. Niby pierdoła. Stoją rozstawione stragany, między innymi z okularami słonecznymi. Trochę mnie to wkurza, bo u nas też są stragany, za które ludzie płacą. Wchodzę w dyskusję z właścicielem stoiska, zaczyna się niby spokojnie, a kończy się karczemną awanturą. Ta ziemia to już inna gmina, wiec ekipa z tej gminy mówi mi w krótkich słowach, co mam zrobić na ten moment i na każdy, kiedy tu przyjdę. Napięcie na maxa, jedno szarpnięcie, drugie szarpnięcie, przewraca się stojak z okularami. Ktoś na niego wchodzi, okulary się tłuką. My wracamy do siebie myśląc, że jak to typowa polska pyskówka - była i minęła. Nic z tych rzeczy. Kiedy odgwizdaliśmy zakończenie Przystanku Woodstocku, lokalna policja grzecznie, ale stanowczo zaprowadziła mnie na komisariat. Tam złożyłem zeznanie w sprawie całego incydentu. „Okulary” złożyły skargę, ja wyjaśnienia i znowu myślałem, że wszystko mamy za sobą, chociaż zgrzyt w sercu pozostał. Kiedy zostałem zaproszony ponownie do Żar, tym razem pomknęliśmy tam razem z Bodziem tuż przed Finałem Orkiestry - Zima, plucha, przesłuchuje mnie pani Prokurator. Po Finale dowiaduje się, że zaocznie zostałem skazany. Przecieram oko ze zdumienia. Nawet nikt mnie nie zaprosił na sprawę. Ktoś przytomnie mi radzi, żebym się odwołał, co robię i na szczęście, ktoś znowu przytomnie proponuje tzw. dżentelmeńską ugodę. Już jest ciepło, majowo, a my znaleźliśmy owe miejsce na Przystanek Woodstock, a do ugody ma dojść w znanym na całym świecie miejscu - byłym obozie jenieckim z Żaganiu, gdzie w słynnym filmie „Wielka ucieczka” obok Steva McQueena zagrał nasz bohater Kazimierz Deyma. Negocjator sądowy przy okazji szefuje temu obozowi, dzisiaj muzeum. Czekamy na gościa od okularów i gaworzymy o tym miejscu, które - jak wynika z gadki - często było odwiedzane przez krewnych tych, którzy tu spędzili lata okupacji: - Ale wie Pan - mówi szef - Amerykanie, Anglicy, Australijczycy - tych już coraz mniej. Zostali Ruskie, a to słaby turysta. Kiedy przyszły „Okulary” podaliśmy sobie „piątkę”. Odebrałem pudełko okularów, które nie warte były nawet funta kłaka. Zlicytowaliśmy je na finale i tym majowym obozowym bytem pożegnaliśmy się raz na zawsze z Żarami. Mieliśmy poczucie, że nikt się o nas zbytnio nie upominał, i że być może odpowiadający za Żary włodarze chyba też odetchnęli z ulgą, że wszystkie mniejsze i większe kłopoty wyjeżdżają w miasta. I jeszcze to tanie wino sprzedawane do oporu i bez przeszkód za Dużą Sceną. Nie było na tą babę żadnego sposobu...

Przystanek Woodstock, Żary, 2001.