
Podczas pierwszej edycji imprezy Pokojowy Patrol miał pierwszy, a zarazem ostatni raz, białe koszulki.

Imprezę urozmaiciły pokaz sztucznych ogni, polowe kino i... ogromne pole słoneczników.

W 1996 roku Przystanek Woodstock odbył się w nowym miejscu. Druga edycja festiwalu odbyła się w Szczecinie nad jeziorem Dąbie. Według szacunków przybyło przeszło 20 tysięcy woodstockowiczów.

Jak szczeciński Przystanek Woodstock wspomina Jurek Owsiak?
"Co nas nie zabije, to wzmocni, cz. 2 Tydzień deszczu potrafi zabić wszystko. Ogromna łąka Aeroklubu Szczecin Dąbie cierpliwie wchłaniała wodę, ale i tak nasze nastroje były bardzo ponure. Wybraliśmy to miejsce na kolejną edycję Przystanku Woodstock, bo chłopaki z zespołu Quo Vadis postanowili nam pomóc w całej logistyce. Na końcu, przy festiwalu biegał Mario - gitarzysta zespołu, który na co dzień jeździł wtedy samochodem marki ŻUK z napisem „łączność”. Aż cud, że wszystko zdołaliśmy pospinać między nami, miastem, życzliwym nam wojskiem i policją, tradycyjnie niestykającą z nami we wspólnym dziele. Szczecin Dąbie to bardzo specyficzne miejsce, które w zimie zalicza tzw. „cofkę”, czyli cofającą się Odrę, która wszystko zalewa. Tuż przed deszczem teren zaliczył letnią cofkę. Dostaliśmy do użycia cząstkę baraku, który - tak jak w Czymanowie - śmierdział wszystkim, ale nie zamieszkaniem. Tam, w dwóch, a może trzech pomieszczeniach było całe nasze biuro. Scenę budowali Ukraińcy, czyli płatność do ręki, a na rusztowaniach obecny był cement, gips i materiały budowlane, które nas brudziły. Ale kto by na to zwracał uwagę. Już wtedy obijaliśmy przód sceny dechami, żeby nie było barierek, a na bokach zawieszaliśmy transparenty przywiezione przez festiwalowiczów. W pełnym blasku scena wyglądała jak z Mad Maxa - cała się od tych transparentów ruszała i miała istotnie koloryt niespotykany. Ze świateł co jakiś czas sypały się iskry, co dla widzów wyglądało jak efekt specjalny, ale my baliśmy się, że to początek jakiegoś kataklizmu. Generalnie woleliśmy nie dotykać się metalowych części. Baliśmy się też, że przyjedzie bardzo mało ludzi, ale jeszcze zanim pojawili się Woodstockowicze, przyszli do nas wk… i złorzeczący działkowicze, którzy tworzyli czarne scenariusze. Dużo się o tym mówiło, bo jak się później okazało, ani jeden owoc ich ciężkiej pracy nie uległ zniszczeniu. Wraz z publicznością przyszła pogłoska, ze jadą „łysi”, aby cały festiwal rozbić w pył. Na dobre ta pogłoska umarła dopiero z 10 lat temu. Za to wprowadziliśmy sprzedaż piwa Bosman - otworzyliśmy nalewaki wraz z odpaleniem festiwalu. Baliśmy się, że będzie to jedyna i główna atrakcja Przystanku Woodstock. Bosman już nigdy więcej nie współpracował z nami, bo okazało się, że młodzież nie urządziła sobie zapowiedzianej, wielkiej orgii pijaństwa. Generalnie przy piwie były totalne luzy. Jeszcze raz ujawniła się też niesforna publiczność punkowa, którą nawet zrugał Wojtek z zespołu Farben Lehre i po tym na wiele lat Przystanek zamknął przed nimi swoje wrota. Pojawiła się za to Pokojowa Wioska Kriszny, a publika oddała się fantastycznej zabawie przy pierwszych dźwiękach zespołów, nawet tych spoza Polski (dwa były z Holandii). Po raz kolejny muzyka zdecydowanie niszowa, a my nawet wydaliśmy z tego festiwalu trzypłytowe wydawnictwo CD w prawdziwej dżinsowej kieszeni. O jednej przygodzie opowiadamy po dzień dzisiejszy. Trzeci dzień festiwalu, ludzie w totalnej zabawie, noc i słyszymy chóralne, bardzo dobrze zorganizowane okrzyki gdzieś z oddali. Niebiescy wypuścili czujkę, żeby zobaczyć, co się dzieje. Jakiś czas ich nie było i nagle jeszcze większe krzyki, a potem kompletna cisza… „A jednak łysi” - pomyślałem. Kiedy wrócili opowiedzieli taką historię: duży, zorganizowany tłum dobrał się do piwa. Najpierw opanował gościa z watą cukrową, a potem migiem dobrał się do pierwszego nalewaka i zaczął zdobywać drugi. Wszystko w głośnym skandowaniu „piwo za darmo!” Przerażeni sprzedawcy opuszczali kolejne nalewaki i w tym momencie wpadli niebiescy zaprowadzając porządek i opanowując sytuację. Potem ktoś napisał do mnie do radia: „Sorry, to moja wina. Przy gitarce i bębenku śpiewaliśmy, improwizowaliśmy aż doszliśmy do prostych słów „piwo za darmo”. Wiesz Jurek… jak to śpiewa 4, 8,10 osób to po prostu zabawa, ale przyłączyło się do tego kilkudziesięciu, a potem kilkuset Woodstockowiczów i jak Boga kocham, nie ja przekułem to w czyn. Zrobili to sami od siebie.” Na szczęście - jak napisałem - opanowaliśmy tą piwną zadymę, a najbardziej dostało się „łysym”, bo Ci którzy to wzniecili opowiadali później, że ich grupa stoczyła z nimi zacięty bój. I jeszcze słowo o cudzie - kiedy wszedłem na scenę otworzyć festiwal, czarne, deszczowe chmury nagle się rozstąpiły, na niebie zrobiła się dziura pełna błękitnego koloru, z której na Woodstockowiczów runęły promienie słoneczne. Byliśmy zmęczeni, szczęśliwi ale postanowiliśmy poszukać innego miejsca na kolejny festiwal. Tym razem Bogdan Waszkiewicz „Bodzio”, który organizował w Finały WOŚP w Łęknicy zaproponował swoje rodzinne strony, czyli Żary. Popatrzyliśmy na mapie gdzie to jest i znowu okazało się to drugim końcem Polski. Pojechaliśmy na przeszpiegi…" - czytamy na fanapage'u Jurka Owsiaka.