Produkt trafiający na rynek musi przede wszystkim być atrakcyjny (żeby pokonać konkurencyjne wyroby innych producentów). Jego doskonałość techniczna musi być natomiast celowo limitowana, gdyż tego wymaga dyktat zysku. W pierwszej kolejności liczy się koszt produkcji, przekładający się wprost na cenę wyrobu. Jakość kosztuje, bo trzeba zastosować lepszy (droższy) materiał i bardziej wyrafinowane metody produkcji. Jednocześnie wytwórca wie, że większość kupujących nie ma możliwości sprawdzenia jakości kupowanego wyrobu (zwykle wymagałoby to bogato wyposażonego, specjalistycznego laboratorium technologicznego i sporej wiedzy). Natomiast cenę widać jak na dłoni. Więc na jakości się oszczędza, a koszt produkcji obniża się wszelkimi sposobami - na przykład stosując nietrwałe, tanie części plastikowe w sytuacji, gdy wiedza inżynierska nakazuje zastosować metal.
Takie zabiegi ograniczające trwałość wyrobu stosuje się zresztą czasem z premedytacją, a praktyka ta zyskała już sobie międzynarodowo stosowaną nazwę: planned obsolescence (planowego starzenia). Chodzi o generowanie przyszłego popytu. Gdyby wyrób cechował się taką trwałością, jaką mogłaby mu zapewnić nowoczesna technologia, to klient raz zakupiwszy określony przedmiot - mógłby go używać przez dziesiątki lat. Dla producenta byłby więc stracony jako klient! Natomiast jeśli wyrób zepsuje się zaraz po upływie okresu gwarancji - to dla producenta czysty zysk, bo klient zakupi jego kolejny wyrób.
Podobno jako pierwsi zastosowali tę praktykę producenci żarówek, którzy celowo zaczęli tak produkować żarówki, aby po pewnym (dającym się przewidzieć) czasie ulegały one przepaleniu. Dowodem, że da się zrobić trwałą żarówkę, jest Centennial Light - żarówka, która świeci nieprzerwanie od 1891 roku. W 2001 roku świętowano sto lat jej nieprzerwanego działania - a ona świeci nadal! Czyli technika może wytwarzać wyroby trwałe - ale nie chce tego przemysł.
Obecnie do najgorliwszych praktyków planned obsolescence należą producenci samochodów. Przed inżynierami stawia się tam wymaganie zaprojektowania auta tak, by w ogóle nie psuło się w okresie gwarancji, ale koniecznie zepsuło się, gdy tylko gwarancja minie. Dla mnie jest to "postęp techniczny" w kierunku wstecznym. A co Państwo o tym sądzicie?
Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić!
Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!