Czytaj też: Skarb Państwa wypłaci dominikanom 98 mln zł?
60-letnia obecnie Łatasiewicz prawie 20 lat temu wyemigrowała z okolic Krakowa do Stanów Zjednoczonych. Kiedy upłynęła ważność jej wizy, Polka zdecydowała się zostać w USA nielegalnie. Na utrzymanie jakoś jej starczało, bo pracowała jako sprzątaczka. Jednak 22 września 2009 r., w czasie pracy, doznała udaru mózgu. Trafiła wówczas do szpitala LaGrange.
Po zakończeniu leczenia jego pracownicy próbowali znaleźć jej miejsce w którejś z placówek rehabilitacyjnych. Żadna nie chciała jednak przyjąć nielegalnej imigrantki. 36-letni syn Barbary Piotr również nie mógł zabrać matki do siebie. Sam ma dwójkę dzieci, a z powodu problemów finansowych stracił niedawno dom - podaje "Chicago Tribune".
Barbara spędziła więc w szpitalu ponad dwa lata. - Trafiła do nas z rozległym udarem, potem przeszła jeszcze jeden - wspomina Mary Murphy, szefowa pielęgniarek w szpitalu. - Była słaba, zdezorientowana i miała przed sobą długą drogę do wyzdrowienia. Na szczęście szybko robiła postępy - opowiada. Dodaje, że pacjentka potrafi np. samodzielnie jeść i normalnie mówić, jednak ciągle wymaga pomocy i opieki.
Za jej leczenie zapłaci szpital. Jak wyjaśnia Jeffrey Vick z Konsulatu Generalnego USA w Krakowie, zgodnie z amerykańskim prawem pacjenci muszą otrzymać pomoc bez względu na to, czy są ubezpieczeni czy nie (w Stanach ubezpieczenie zdrowotne nie jest obowiązkowe). Szpital może co prawda później zażądać od pacjenta zwrotu poniesionych kosztów na drodze sądowej, ale nawet wtedy nie ma przecież gwarancji, że pieniądze ostatecznie wpłyną na jego konto. - W takich sytuacjach koszta rozkładają się na tych mieszkańców danego regionu, którzy są w stanie płacić - tłumaczy konsul. Według niektórych szacunków jest to ponad 1000 dolarów rocznie na rodzinę.
Dodajmy, że LaGrange tylko w 2010 r. wydał 2,4 mln dolarów na leczenie pacjentów, którzy nie byli w stanie za nie zapłacić.
Wśród nich była pani Barbara. Mieszkała w dużym, wygodnym pokoju. Amerykański personel szpitalny nazywał ją pieszczotliwie "Basha". Na Boże Narodzenie kupił jej choinkę i lodówkę. W pierwszą rocznicę pobytu wyprawiono jej huczne przyjęcie. Na co dzień personel robił jej fryzury, zabierał do szpitalnej kaplicy na msze, na zakupy do sklepiku i do przyszpitalnego ogródka, gdzie mogła zaczerpnąć świeżego powietrza. Kupiono jej także kwiaty doniczkowe do pokoju. Pielęgniarki, które mówią po polsku, odwiedzały panią Basię , bo móc z nią porozmawiać w ojczystym języku. Barbara nie mówi po angielsku, ale i tak bez problemu porozumiewała się z personelem amerykańskim.
Pacjentka nie może jednak mieszkać w szpitalu wiecznie, dlatego sprawą zajął się sąd, który zadecydował, że Polka musi wrócić do kraju. Barbara dziś prawdopodobnie dotrze do Krakowa. Za transport jej, syna i sanitariusza (20 tys. dolarów) również zapłaci LaGrange.
Pani Barbara ma być dalej rehabilitowana w jednym z krakowskich szpitali. Ma bowiem wciąż problemy z chodzeniem.
- W Chicago miałam najlepszą opiekę pod słońcem - mówi Barbara. - Czułam się tam jak w domu. Jest mi bardzo smutno opuszczać jego progi, ale wiem, że tak będzie dla mnie lepiej. Wiem, że w Krakowie również troskliwie się mną zajmą - dodaje. Polka wyznaje, że będzie tęsknić za szpitalnym personelem, z którym się bardzo zżyła i traktuje go jak rodzinę.
Załoga LaGrange ma podobne odczucia. - Basha jest częścią naszej szpitalnej rodziny. Trudno będzie nam sobie wyobrazić nasz oddział bez niej - przyznaje Candice Washilewski, dyrektor ds. medycznych.
Wybierz Wpływową Kobietę Małopolski 2012 Zobacz listę kandydatek i oddaj głos!
Która stacja narciarska w Małopolsce jest najlepsza? Zdecyduj i weź udział w plebiscycie
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!