Romantycznie byłoby tak: w październikowy, zimny poranek do stacji krwiodawstwa w Gorlicach wchodzi młody, przystojny mężczyzna. Omiata wzrokiem personel. Zatrzymuje spojrzenie na jednej z pielęgniarek. Ona czuje dreszcze na plecach. Miękną jej nogi, słońce zagląda do okien, gdy on szepce: moja ty jedyna...
- Żadnych dreszczy nie było. Omiatania wzrokiem ani miękkich nóg też nie. Po prostu przyszedł, zarejestrował się jak zawsze, przeszedł badanie lekarskie, potem usiadł na fotelu i wystawił rękę do pobrania krwi - mówi Renata Śliwa, od tygodnia Załęska, koordynator terenowego oddziału Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa.
Małżonek, Teofil patrzy na nią, niby z wyrzutem.
- No wiesz, miała być wzruszająca opowieść o miłości od pierwszego ukłucia - mówi mężczyzna. Oboje wybuchają śmiechem.
Interwencja Amora była tym razem konieczna
Choć gdy się poznali, nie było żadnych scen rodem z romansideł, to miłość naprawdę zrodziła się pomiędzy probówkami z krwią a ankietą dla krwiodawców. Renata, z racji, że jest szefową wspomnianej stacji, najczęściej zajmuje się papierkową robotą. O niby przypadkowe spotkanie dwojga, zadbały jej koleżanki z pracy. Jakoś tak zaaranżowały wszystko, że musiała wstać znad dokumentów, formularzy, notatek i zająć się Tolkiem. Nie specjalnie dostrzegła spisek. Przecież każdego dnia do stacji przychodzą dziesiątki osób. Był po prostu jedną z nich. Wiedziała tylko, jak się nazywa, gdzie mieszka i to, że... jest zdrowy. Przecież zdrowie, to podstawowy warunek, by móc oddać krew. A Tolek? To nie był jego pierwszy raz, gdy oddawał krew. Renatę widywał już dużo wcześniej.
- Do stacji przychodziłem regularnie już od mniej więcej dwunastu lat - dodaje sam zainteresowany.
Przez ten czas, Amor musiał się już mocno znudzić albo i zdenerwować uczuciowym lenistwem swojego podopiecznego, wszak wybrankę postawił przed nim niczym na tacy. Postanowił sięgnąć po ostatecznie rozwiązanie - strzałę. Trafiła w cel, bo chłopak, mówiąc kolokwialnie, wziął się za robotę. Ukartowane przez koleżanki spotkanie odbyło się w październiku 2008 roku.
- Jakiś miesiąc później zadzwonił do mnie z pytaniem, czy pójdę z nim na świąteczne rodzinne spotkanie do jego siostrzenicy - opowiada Renia. - Zgodziłam się - dodaje.
Sama się sobie dziwiła, że tak łatwo jej to przyszło. Bo jak to? Z obcym facetem? Do jego rodziny? W święta? Dzisiaj wspomina, że były to bardzo miłe chwile. Tolek zaś, „zrugany” przez Amora, zabrał się ostro do zalotów i zaprosił wybrankę na pierwszego wspólnego sylwestra.
Nowy Rok spędzili więc w... Bobowej, gdy ta hucznie witała 2009 rok i odzyskanie praw miejskich.
- No co? Nie było już miejsca na żadnym balu - tłumaczy się z radością. - A tam mróz, śnieg i koksiaki na chodnikach. Pięknie było - dodaje.
Potem, już w styczniu, był spontaniczny wyjazd do Wysowej. I znowu trzaskający mróz, śnieg i spacer po Parku Zdrojowym, po którym poszli się rozgrzać...
- Do karczmy, żeby napić się grzańca - zdradza Renata.
Pomaganie przez kochanie
Ich przygoda z krwiodawstwem, dzisiaj już wspólna, zaczynała się zupełnie inaczej. Ona, po szkole pielęgniarskiej pracowała w szpitalu. Krew nie była więc tematem nieznanym. Praca w zasadzie pewna, taka, jaką lubiła, czyli związana z pomaganiem ludziom. On, technik dentystyczny, wkręcił się w wolontariat w PCK, krwiodawstwo było niejako naturalną konsekwencją.
Bez jakichś szczególnych motywów - po prostu, tak trzeba i już.
- Kiedyś, wspólnie podsumowaliśmy te osiem lat znajomości - opowiada Renia. - Przełożyło się to na wiele wymiernych korzyści, między innymi około 15 litrów oddanej przez Tolka krwi - dodaje.
Wywołany do odpowiedzi mówi wprost: miałem specjalne powody, by regularnie odwiedzać stację.
A zupełnie poważnie, jest zawsze gotowy, gdy trzeba pomóc w akcji, przewieźć sprzęt, zrobić promocję wśród znajomych. Nie bez przyczyny nosi polar z logotypem PCK. Oboje zresztą mają skłonności do pomagania. Zapraszając gości na ślub, zapowiedzieli, że zamiast kwiatków, które i tak szybko zwiędną, proszą o książeczki dla dzieci i pluszaki. Trafiły do przedszkola w Kobylance i na oddział dziecięcy gorlickiego szpitala. - Oczywiście wszystko wcześniej uzgodniliśmy, zwłaszcza jeśli chodzi o podarunki dla małych pacjentów - dodają.
Oświadczył się jej w trakcie domówki
Co zaś do miłości. Cóż, rozwijała się i dojrzewała dosyć długo. W końcu rodziny zaczęły się delikatnie dopytywać, czy coś więcej w końcu z tego będzie. Tak było do sylwestrowej nocy 2015.
Znowu z balu nici, bo przeziębiona Renata zwyczajnie nie miała siły na hulanki. Była domówka, przy czym powalona chorobą, co jakiś czas drzemała. Wtedy to Tolek, ogarnięty wizją wspólnej przyszłości, przy noworocznym toaście zadał sakramentalne pytanie: wyjdziesz za mnie? Po czym do jego uszu dotarło westchnienie: wreszcie!
- Następnego dnia moja narzeczona wzięła sprawy w swoje ręce, to znaczy zaczęła wielkie przygotowania do ślubu: sala, orkiestra, termin u księdza - wylicza szczęśliwy już małżonek. Ciągle powtarzała, że jeśli faktycznie ma być ślub, to jeszcze w tym roku.
- Muszę oddać sprawiedliwość, że Tolek kilkakrotnie mnie zaskoczył i to tak, że naprawdę nie wiedziałam, co powiedzieć - zdradza Renata. - Pierwszy raz, kilka miesięcy po tym, jak rozpoczęliśmy znajomość. Otóż w dzień moich urodzin, był to maj, o północy zadzwonił z życzeniami. Lekko rozespana odebrałam, ucieszyłam się i gdy myślałam, że to koniec atrakcji, poprosił, żebym wyjrzała przez okno. Zdziwiona, o co mu chodzi, ale i zafrapowana zrobiłam, o co prosił. I co widzę? Tolka z wielkim tortem - wspomina.
Otworzyła drzwi i przyjęła prezent ze łzami wzruszenia.
Niejako, dla kontrastu, mąż przypomina inną historię, o zgoła odmiennym podtekście. Gdy wyjechali na górską łazęgę wokół Krynicy. - Jak geografowi z wykształcenia - Renata poza pielęgniarstwem skończyła również studia z zakresu geografii i turystyki - udało się pomylić strony świata i zgubić szlak prowadzący z Jaworzyny Krynickiej, do dzisiaj nie rozumiem - mówi Tolek. - Ile kilometrów nadrobiliśmy, ile czasu nam to zajęło, to tylko ja wiem - dodaje.
Żona błyskawicznie mu odpowiada: to dlatego, że chciałam z tobą spędzić więcej czasu!
W prezencie ślubnym wręczyła mężowi, który ma duże poczucie humoru, smycz, pantofle i portfel. - Smycz, żeby wiedział, że wolność się skończyła, pantofle jako symbol małżeńskiej podległości i portfel, żeby utrzymał rodzinę - dowcipkuje.
Mąż na wyliczankę wzrusza ramionami: - E tam. Jaki tam ze mnie pantofel - mówi.