Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rocznica zamachów w USA. Przerwany bieg brata bliźniaka

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
W tamten słoneczny wtorkowy poranek 11 września 2001 roku mało kto myślał o tym, jak bardzo głębokie te zmiany dotkną cały świat. W ataku na wieże World Trade Center zginęły 2602 osoby, także Polacy.

Była godz. 8.47 miejscowego czasu, gdy boeing 767, samolot nr 11 linii lotniczych American Airlines, który wystartował z Bostonu i miał udać się do Los Angeles, uderzył w północną fasadę wieży północnej World Trade Center. Leciał z prędkością około 750 km/h i miał około 40 tys. litrów paliwa. Trafił między 93. a 99. piętro budynku.

Setki ludzi zginęło od siły uderzenia (w tym wszystkie 92 lecące w samolocie), inni od ognia lub dymu, jeszcze inni po skoku z okien budynku... Według komisji badającej terrorystyczne zamachy, w wyniku czterech zamierzonych katastrof lotniczych zginęły 2973 osoby, w tym 2602 w WTC oraz 125 w Pentagonie.

JAN MACIEJEWSKI. Przerwany bieg brata bliźniaka

Jan Maciejewski za ocean poleciał w 1990 r. Mieszkał z żoną w Astorii, czyli północnym, przemysłowym rejonie Queens, największej dzielnicy Nowego Jorku. Pracował jako kelner w restauracji „Windows on the World” („Okna na Świat”). Ta nazwa pasowała jak ulał do lokalu na 106 i 107. piętrze północnej wieży WTC, z którego rozciągał się imponujący, piękny widok na Manhattan. Klienci cenili ten lokal także za miłą obsługę i smakowite jedzenie.

Tego poranka Maciejewski obsługiwał gości jedzących śniadanie.

Był po raz pierwszy w pracy po urlopie, podczas którego dorabiał sobie razem z żoną na turnieju wielkoszlemowym US Open w Nowym Jorku (zakończył się on dwa dni przed zamachem). Podawał tam piłki i ręczniki trenującym tenisistom. Miał dużo zdjęć z ówczesnymi sławami kortów, takimi jak Pete Sampras, Andre Agassi czy Martina Hingis.

- Nie myślałem, że coś mu się stanie, bo miał przecież być jeszcze na wakacjach. Okazało się jednak, że któryś z menedżerów zadzwonił do niego, czy mógłby przyjść do pracy w porze śniadaniowej, bo mają wiele rezerwacji, a nie ma wystarczająco dużo kelnerów. Ponieważ zawsze byliśmy obowiązkowi, nie odmawiał, kiedy był potrzebny - opowiada brat bliźniak Jana, o 10 minut starszy Paweł. I dodaje: - Pracowałem wtedy jako informatyk w firmie ubezpieczeniowej MetLife - na dziesiątym piętrze budynku przy 23. ulicy. Widziałem z okien dym nad WTC. Resztę pokazywała telewizja.

Jan Maciejewski przeżył uderzenie samolotu w wieżę północną. Zdążył zadzwonić do swojej żony. Powiedział: „Jestem na 107. piętrze, czekam na ewakuację”.

Potem połączenie zostało przerwane...

- Kiedy Jan nie wrócił do domu, zaczęliśmy go szukać razem ze szwagrem jego żony - mówi Paweł. Wywieszali plakaty z jego zdjęciem, pytali, czy ktoś go widział.

Znakomity piłkarz
Jan pochodził z Działoszyna, kilkutysięcznego miasteczka w województwie łódzkim. Naukę łączył - podobnie jak Paweł - ze sportem.

„To był znakomity piłkarz” - to opinia o Janie, która do dziś widnieje w kronice działającego przy szkole UKS Elektronik. Jej autorem jest Edward Przybylski, trener Warty Działoszyn. Tej samej Warty, w której swą karierę rozpoczynał wtedy Robert Warzycha, późniejszy 47-krotny reprezentant Polski.

- Graliśmy razem z Robertem jako juniorzy w Warcie Działoszyn. Potem nasze drogi się rozeszły. Rywalizowaliśmy ze sobą, gdy występowaliśmy w AZS AWF Warszawa, a on w Warcie Sieradz. Po latach spotkaliśmy się, gdy grał w Stanach - zaznacza Paweł.

Wychowawczyni Jana w ZSE, Sławomira Tosik zmarła w ubiegłym roku, ale ucznia-piłkarza dobrze pamięta jego nauczyciel WF-u Tadeusz Parażka, absolwent szkoły, pracujący w niej od 1979 roku.

- W 1982 roku byliśmy na nartach w Srebrnej Górze w Górach Sowich. Nie mieliśmy wody. Chłopcy, a było ich ponad dwudziestu, myli się w strumieniu. Choć temperatura wynosiła nawet minus 12 stopni Celsjusza, nikt nie narzekał. Bliźniacy też. Byli dobrze wychowani, niezmanierowani, w porządku - wspomina Parażka.

Bliźniacze zamiany
Bracia rozumieli się bez słów. Zdarzało się im ubrać tak samo, nawet w szkole średniej, gdy nie wiedzieli, co na siebie nałożyć. Potrafili także wykorzystać fakt, że byli bliźniakami, do czego dziś przyznaje się Paweł.

- Zamienialiśmy się miejscami w szkole i na studiach, gdy była taka potrzeba. Jan pojechał na przykład za mnie na obóz żeglarski i zrobił kurs sternika, a ja zdawałem za niego egzaminy na AWF-ie - zdradza. Trener AZS AWF Warszawa Jerzy Masztaler podejrzewał zamianę, ale nie mógł tego udowodnić, bo nie był w stanie odróżnić braci.

Swoje podobieństwo wykorzystywali także jako piłkarze.

- Raz trener zdecydował się nas wystawić jako... jednego zawodnika. Do przerwy grał jeden z nas, a po niej - drugi, z tym samym numerem. Byliśmy... najlepszym zawodnikiem meczu - nie kryje psikusa Paweł. I dodaje: - Kiedy ja grałem na jednej stronie pomocy, a brat na drugiej, to piłkarze z przeciwnej drużyny mówili, że „ten zawodnik” ma superkondycję. Ale naprawdę mieliśmy kondycję, bo biegaliśmy, nie paliliśmy. Nie byliśmy wielkimi talentami, ale staraliśmy się, by nas dobrze zapamiętano jako piłkarzy.

Parażka przytacza śmieszną sytuację z meczu, w którym grali bliźniacy:

- Byli zawodnikami III-ligowej Pogoni Zduńska Wola. Jan grał do przerwy i dostał żółtą kartkę. W drugiej połowie zastąpił go Paweł i też zarobił „żółtko”. Sędzia pokazał mu czerwoną kartkę, bo myślał, że to Jan, którego wcześniej już ukarał. Paweł mówił mu: „Panie sędzio, ja przecież dopiero wszedłem na boisko”. A kibice pękali ze śmiechu...

Kelner, a nie trener
- Bracia byli dobrymi uczniami. Potrafili pogodzić naukę ze sportem. W roku szkolnym 1983/1984 ukończyli piątą klasę technikum - automatykę urządzeń elektrycznych i elektronicznych - mówi Parażka. Dobre wspomnienia o nich mają także inni ich nauczyciele, o czym przekonują wpisy w wydawanej co kwartał szkolnej gazetce.

Jako piłkarze bracia grali razem w Pogoni i w AZS AWF Warszawa. Jan najpierw zaczął studiować na AGH, ale potem dostał się - z pomocą brata - na AWF. Po studiach pracował z młodzieżą w Hutniku Warszawa. Chciał zostać piłkarskim trenerem, ale w styczniu 1990 roku wyjechał do USA. Paweł po studiach poszedł do wojska i grał w Orle WAM Łódź.

W Działoszynie zostali ich rodzice - mama, która zmarła dwa lata temu, i 76-letni dziś ojciec Kazimierz.

Jan półtora roku po wyjeździe ściągnął do Ameryki swego brata razem z jego żoną Agnieszką (pobrali się na rok przed wyjazdem).

- Był pomocny dla wszystkich. Nam również pomógł. Załatwił wszystko na nasz przyjazd - mieszkanie i, co najważniejsze, pracę dla mnie - podkreśla Paweł. Mieszkali w Astorii. W tym samym budynku. Jeden pod drugim.

Dziś Paweł mieszka w stanie New Jersey, ale pracuje na Manhattanie, nadal jako informatyk, tyle że dla banku inwestycyjnego Morgan Stanley. Czasami dorabia jako kelner na bankietach w Pierre Hotel.

W Stanach Zjednoczonych Jan pracował najpierw jako budowlaniec, potem jako kelner - razem z bratem - w restauracji „Dish of Salt” w znanym nowojorskim biurowcu Rockefeller Center.

Mundial i tęsknota
W 1995 roku, właśnie w restauracji, poznał swą późniejszą żonę, Amerykankę Mary De Franco. Pracowała dla dużej firmy McGrowhill. Po pracy wpadała z przyjaciółmi do baru w restauracji. Pewnego razu zapytała barmana, czy mógłby ją poznać z jednym z kelnerów. Pokazała na Jana. Tak zaczęła się ich miłość. Po roku byli już małżeństwem. Paweł nie ma dziś kontaktu z Mary. Wie tylko, że wyjechała do Kalifornii.

Bracia bardzo tęsknili za Polską.

- A tęsknota to największa choroba - przekonuje Paweł, którego żona była gotowa wrócić do kraju w każdej chwili. On chciał jednak zarobić na własne mieszkanie i zostać w USA do 1994 roku, by... zobaczyć na żywo rozgrywane tam piłkarskie mistrzostwa świata.

I zobaczył je, z Janem. Byli na dwóch meczach: grupowym Włochy - Norwegia i ćwierćfinałowym Bułgaria - Niemcy na Giants Stadium w stanie New Jersey.

Jan uchodził za człowieka zabieganego. Dosłownie i w przenośni.

Przerwany bieg
Lubił być w ruchu, biegać, grać w tenisa i piłkę.

Po wyjściu z restauracji w WTC Jan biegł do metra, by podjechać do firmy, w której pracował jako konsultant komputerowy. Gdy wracał z pracy, wysiadał z metra i biegiem pokonywał trasę do domu.

11 września jego bieg został przerwany na zawsze. Prochy Jana znajdują się w rodzinnym Działoszynie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska