FLESZ - Koronawirus w Polsce. Zachowajmy czujność i zdrowy rozsądek
Pandemia COVID-19 wywróciła do góry nogami cały system opieki zdrowotnej. W celu zapewnienie maksymalnej ochrony personelu i pacjentów oraz zachowania standardów bezpieczeństwa, minister zdrowia na początku marca wydał specjalne rozporządzenie na temat działalności służby zdrowia. Rekomendował w nim m.in. wykonywanie teleporad, zamiast bezpośrednich wizyt w przychodni. Związane to było, m.in. z brakami środków ochrony osobistej z którymi borykały się wówczas wszystkie placówki medyczne. Od tamtego czasu minęło jednak ponad trzy miesiące.
Sytuacja z zaopatrzeniem znacznie się poprawiła, odmrożone zostały również kolejne branże gospodarki. Mimo to, w opiece zdrowotnej wciąż możemy umówić się głównie na konsultację telefoniczną. Problem ten wynika z faktu, że część lekarzy za bardzo do teleporad się przyzwyczaiła i wcale nie chcą tego zmieniać. Nadal stronią od wizyt pacjentów w przychodniach.
- Przykro o tym mówić, ale trzeba. Coraz częściej trafiają do mnie dzieci, które są ofiarami telefonicznych porad lekarzy. Ostatnio mieliśmy sytuację, że zgłosiła się do nas matka z dzieckiem , które przez tydzień wysoko gorączkowało, a lekarz rodzinny zamiast je zbadać wystawiał przez telefon kolejne leki, również antybiotyki mimo pogarszania się stanu dziecka. Gdy matka zadzwoniła do niego ponownie z informacją, że temperatura nie ustępuje i zażądała badania, lekarz poinformował ja, że będzie mógł je zbadać, dopiero wtedy kiedy okaże mu ujemny wynik na koronawirusa. Tak nie może to funkcjonować – mówi dr Lidia Stopyra, ordynator Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie.
Dodaje, że teleporady oczywiście są zasadne, kiedy pacjent potrzebuje skierowania czy przedłużenia recepty na lek, który przewlekle i z dobrym skutkiem zażywa. -Jednak są pacjenci, którzy muszą zostać zbadani. Nie można uzależniać przyjęcia pacjenta od ujemnego wyniku badania w kierunku zakażenia SARS-CoV-2. Nie rozumiem, jaka przeszkoda stoi na drodze, by założyć maskę, fartuch i zbadać pacjenta – konkluduje lekarka.
Podobne obserwacje ma dr Hanna Czajka, która kieruje Poradnią Chorób Zakaźnych w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym im. św. Ludwika w Krakowie.
- W czerwcu zgłosili do mnie rodzice z wcześniakiem, który urodził się na początku marca z wagą 700 gram. Byłam jednym z nielicznych specjalistów, którzy go zbadali. Oprócz mnie był to neonatolog, neurolog i okulista z klinik w której maluch się urodził. Natomiast dziecko nie było oglądane przez lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. I tu pojawia się problem, z racji tego, że wcześniaki to dzieci z rozmaitymi problemami, to właśnie lekarz rodzinny powinien otoczyć je opieką patronażową – wyjaśnia dr Czajka.
Dodaje, że większość zgłaszających się do niej rodziców sygnalizuje problem z działaniem POZ-tów.
- Kiedy wybuchła pandemia, sama byłam zwolennikiem ograniczania wizyt bezpośrednich. W tej chwili izolacja nie jest już tak restrykcyjna jak była na początku. Myślę, że każdy lekarz miał czas, by przygotować się do funkcjonowania w nowej rzeczywistości. By wdrożyć wszystkie należne procedury oraz zapewnić sobie i pacjentom środki ochrony osobistej. To czas, by powrócić do wizyt w gabinetach, ponieważ konsultacje przez telefon w dłuższej perspektywie mogą spowodować poważne przeoczenia chorób które mogą się różnie objawiać – podsumowuje dr Czajka.
Na to, że drzwi przychodni są zamknięte, a lekarze preferują konsultacje przez telefon skarżą się także sami pacjenci.
- Opiekują się ciężko chorą siostrą, ostatnio jej stan się pogorszył, ponieważ zaczęła mieć problemy z pęcherzem i nerkami. Wtedy zadzwoniłam do naszej przychodni na osiedlu Widok, by umówić wizytę. Oczywiście zaproponowano mi teleporadę. Kilkukrotnie prosiłam rejestratorkę, że przy tych schorzeniach, które ma moja siostra wymaga ona bezpośredniego badania u lekarza. Niestety, mimo to mi odmówiono – opowiada Jadwiga Czarnecka z Krakowa.
Dodaje, że dalej było jeszcze gorzej. Przez kilka kolejnych dni, bezskutecznie próbowała w różnych przychodniach skonsultować swoją siostrę.
- W końcu się udało, bo po konsultacji z urologiem siostrę skierowano do szpitala. Ta sytuacja to jednak absurd. Przecież koronawirus nie spowodował, że ludzie przestali chorować. Czy teraz nie liczą się już inne choroby? – pyta kobieta.
Na problem z funkcjonowaniem przychodni zwrócił również uwagę Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec. Do jego biura w ostatnim czasie wpływa wiele sygnałów od chorych, którzy skarżą się, że z powodu zagrożenia epidemicznego nie mogą odwiedzić przychodni. W związku z tym wystosował apel do przychodni zdrowia, by oceniały one potrzeby pacjentów i wybierały optymalną drogę udzielania świadczeń zdrowotnych.
– Nie należy stosować automatyzmu w wyborze rozwiązań telemedycznych, jako potencjalnie bezpieczniejszych. Za każdym razem konieczna jest ocena rzeczywistej potrzeby osobistego kontaktu z lekarzem, uwzględniająca dobro pacjenta i jego prawo do świadczeń – podkreśla Chmielowiec.
