Procedura zaczynała się od tego, że sadownicy w gminach składali pisma, w których oceniali poziom strat. Następnie pojawiała się u nich komisja szacująca, która sporządzała protokół, po czym określone w nim straty były wprowadzane do specjalnego kalkulatora. I ten określał, czy poziom strat przekroczył wspomniane 30 proc. Jeśli tak, rolnik mógł się ubiegać o pomoc finansową.
Do biura powiatowego Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Dobczycach wpłynęło 39 wniosków, w tym tylko jeden spoza gminy Racie-chowice. 38 z nich zostało rozpatrzonych pozytywnie. Wypłaty ruszyły już w połowie października. To 648 zł do hektara - jeśli ktoś był ubezpieczony lub 324 zł za hektar - jeśli sad nie był ubezpieczony. - Dobre i to - powiedział nam wczoraj sadownik, który otrzymał tę wyższą pomoc, bo był ubezpieczony. On, a po nim komisja, stwierdziła w jego sadzie 50 proc. strat.
Dookoła mnie wszyscy dostają odszkodowania, a ja nie, czyli wychodzi na to, że… u mnie padało.
Wśród tych, którzy nie mogli złożyć wniosków o pomoc słychać rozgoryczenie. Do naszej redakcji zadzwonili sadownicy, którzy straty w swoich sadach oszacowali na poziomie 30-40 proc. Jak mówi jeden z nich, czuje się potraktowany niesprawiedliwie, bo sadownicy w jego najbliższym sąsiedztwie, pomoc otrzymali dlatego, że zadeklarowali wyższe wartości strat (co najmniej 50-60 proc.), on zaś podał 40. - Nie o to chodzi, aby komuś zabrać, ale o sprawiedliwość. Jak jest grad, to wiadomo - jednego dotknie, a innego nie. Ale susza dotknęła każdego. Bo, czy inni sadownicy mają pod innym niebem sady? Dookoła mnie wszyscy dostają odszkodowania, a ja nie, czyli wychodzi na to, że… u mnie padało.
Jak twierdzi, straty ocenił uczciwie. - Gdybym wiedział, że tak będzie, to też bym podał 60 proc. - mówi. - Na szkoleniach w gminie, jeszcze przed składaniem wniosków, mówiono, że uprawnienie do pomocy będą ci, u których stwierdzone będzie ponad 30 proc. strat. Potem, jak mówą nasi rozmówcy, były telefony do „wybranych”, aby podnosili oszacowane straty, zwiększając swoje szanse na pomoc. Członkini komisji szacującej z ramienia Izb Rolnych zaprzecza temu, aby komukolwiek coś takiego sugerowała. - Też wolałabym, aby pomoc dostali wszyscy. Wiem, jak ciężka to jest praca, a jabłek jest w tym roku mniej i to jest bezdyskusyjne - mówi Jolanta Majka.
Nasz rozmówca - sadownik dodaje, że komisja nie wchodziła do sadów, żeby skonfrontować to, co podaje rolnik z rzeczywistością. - Zapytali „jakie ma pan straty?”, bo miało być szybko i sprawnie - mówi. Od innego sadownika słyszymy: „Sad jest koło domu, popatrzyli tak z grubsza.” Jeszcze inny twierdzi, że komisja była w jego sadzie.
Jolanta Majka mówi, że takie liberalne podejście wynikało z założenia, że to sadownik wie najlepiej, jakie poniósł straty. Z kolei Kazimiera Gorączko z UG w Raciechowicach, także będąca członkiem komisji, powiedziała nam, że nie musieli wchodzić do wszystkich, bo sady rosną „ściana w ścianę”, ogrodzenie w ogrodzenie i będąc w kilkunastu widzieli, jak sytuacja wygląda w innych.
- Inaczej nie zdążylibyśmy z szacowaniem - powiedziała. Więcej na temat zgłaszanych uwag rozmawiać nie chciała.
W Powiatowym Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Myśleni-cach słychać, że byli wszędzie.
- Do wszystkich gospodarstw komisja pojechała i stwierdzała tam, że straty są takie, jak podaje rolnik, mniejsze albo większe. Za każdym razem wchodziła do sadów - mówi Grażyna Pitala. - Później decydowała już tylko matematyka. To wynikało z kalkulatora. Do niego wprowadzało się wszystkie grunty: całą powierzchnię gospodarstwa podaną do unijnych dopłat, a nie tylko sadów, oczywiście jeśli ktoś ma inne, oprócz sadów, uprawy - wyjaśnia i podaje teoretyczny przykład 2-hektarowego gospodarstwa, którego połowę zajmuje sad, gdzie rolnik stwierdził 60 proc. strat, a drugą połowę maliny, w których strat nie było.
- W kalkulatorze wychodzi… 13,55 proc. obniżenia dochodu z takiego gospodarstwa - mówi. - Nawet jednak, jeśli rolnik nie miał innych upraw, a tylko sad i podawał, że na hektarze tego sadu straty wyniosły 30 proc. i komisja stwierdziła to samo, to kalkulator wyrzucał wartość 21 proc., a to dlatego, że chodzi o obniżenie dochodu z ostatnich trzech lat, a średnia cena jabłek z lat 2012-2014 to 2,10 zł a średni cena przewidziana na 2015 rok to 1,56 zł za kilogram.
Źródło: Gazeta Krakowska