Z pozwu wynikało, że do wypadku doszło jeszcze przed II wojną światową, 22 czerwca 1939 r. Chaja B. jechała autobusem z Sosnowca, wysiadła na przystanku w Borach pod Chrzanowem, gdzie mieszkała. Wtedy nadjechał z przeciwnej strony automobil osobowy marki Chevrolet o numerze rejestracyjnym A 47904, własność znanej w kraju spółki akcyjnej wyrobów wełnianych i bawełnianych M. Silberstein z Łodzi, z siedzibą przy ul. Piotrkowskiej 40. Za kółkiem siedział Mieczysław K., szofer z łódzkiej fabryki, kobietę potrącił "w pierś," jak napisano, "samochodowy wachlarz".
- Piesza upadła, doznała złamania kilku żeber i nogi oraz ogólnych kontuzji, od razu straciła przytomność. Auto zabrało ją do szpitala w Chrzanowie, gdzie po kilku godzinach ranna zmarła. Winę za wypadek ponosi wyłącznie kierujący - argumentowano w pozwie podpisanym przez wdowca i jego pięcioro dzieci. Odszkodowania domagano się od szofera i łódzkiej fabryki.
- Zmarła nigdy nie chorowała, cieszyła się najlepszym zdrowiem, była bardzo zapobiegliwa, energiczna, ogólnie lubiana w Borach i okolicy, znakomita kupcowa. Mogła jeszcze przez szereg lat łożyć na utrzymanie rodziny - wyliczano zalety kobiety. Podkreślano, że "była wprost idealną żoną i matką, która umiała sobie zaskarbić miłość rodziny i całego otoczenia".
Jej rodzina domagała się comiesięcznej renty i odszkodowania 21 tys. zł. Wyliczyła już poniesione koszty związane ze śmiercią Chai B., czyli pogrzeb (300 zł), miejsce na cmentarzu (150 zł), ubiór pośmiertny, grabarze, furmanki, drobne wydatki (150 zł).
W sierpniu rodzina B. zwróciła się w tej sprawie do pozwanych, ale oni odparli, ze wszystkim zajmuje się już Towarzystwo Ubezpieczeń Patria z Łodzi, gdzie są ubezpieczeni. - Nawiązaliśmy kontakt z tym towarzystwem, wzajemna korespondencja jednak z powodu wybuchu wojny nie mogła być doprowadzona do końca - zauważyła w pozwie rodzina Chai. W końcu krakowski sąd oddalił ich roszczenia, uznając, że sprawę powinni wyjaśnić z ubezpieczycielem. Wzajemna korespondencja trwała aż do grudnia 1940 r. Dopiero wtedy krakowska Temida i rodzina B. zorientowały się, że cały kraj żyje innymi problemami niż tragiczna śmierć 60-latki pod Chrzanowem.