Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znany szuler w krwawych opałach

Redakcja
Kantyna Lipiny, umiejscowiona obok budynku koszar ułanów przy placu Bandrowskiego, słynęła w okolicy jako przybytek hazardu i miejsce wielu nieszczęść z mordowaniem się na noże w tle.

Do wielkiej awantury doszło, gdy gracze w karty pokłócili się o uczciwość. Jakub Kawa, Jan Lis i Jan Szpak spotkali się przy magazynach kolejowych i postanowili "rzucić płachtami", czyli zagrać w karty na pieniądze.

Gdy zaczęło się ściemniać, zdecydowali kontynuować grę we wspomnianej na wstępie kantynie. Tam już od progu zamówili kilka "blach", czyli rozgrzewających wódek, i zasiedli do stołu. Gra szła szybko i już po dwóch godzinach Jan Szpak oświadczył, że jest spłukany i musi zrezygnować, na co wtrącił się nikomu nieznany Adolf Chintz i zaproponował zastąpienie przy stole odchodzącego, a na dowód uczciwych zamiarów pokazał pokaźny plik banknotów. Panowie Lis i Kawa zwietrzyli dobry zarobek i chętnie przystali na propozycję nieznajomego.

Grali powoli, sondując przeciwnika i dając sobie tajemne znaki, wyuczone specjalnie na takie okazje.
Po dwóch godzinach na stole panował remis. W końcu Lisowi przyszła odpowiednia karta i ruszył do zdecydowanego ataku. Przebijał i co chwilę podnosił bank, aż na stole urosła wielka góra pieniędzy. Nieznajomy zachowywał się bardzo spokojnie i uśmiechając się do przeciwników dorzucał pieniądze.

Gdy przyszło do decydującej rozgrywki, ów niepozorny obcy wygrał i zaczął upychać banknoty po kieszeniach, co zupełnie nie przypadło do gustu przegranym. Stojący z boku Szpak stwierdził, że to musi być jakaś lipa, bo z nimi nikt jeszcze nie wygrał i że ten jegomość chyba jest oszustem. Oczywiście, na tak postawioną sprawę zareagowali bardzo żywo przegrani i zażądali zwrotu pieniędzy. By bardziej zaznaczyć swoje zdanie, wyjęli zza pazuchy składane scyzoryki i wyraźnymi gestami dali obcemu do zrozumienia od czego są takie noże. Pan Chintz postanowił jednak bronić wygranych pieniędzy i schował się pod stół, krzycząc jednocześnie na gospodarza, by ten zawołał policję.

Gospodarz nie zareagował, bo znał napastników i wiedział do czego są zdolni, schował się za szynkwasem i obserwował. Najpierw bandyci próbowali zastraszyć ofiarę i zmusić do wyjścia spod stołu, potem szturchali nieszczęśnika taboretami, aż w końcu jęli przypalać go świecami.

Chintzowi nie pozostało nic innego, jak tylko oddać pieniądze i o wszystkim zapomnieć. Nie przeczuwał jednego. Otóż rozjuszeni bandyci mieli poważny kłopot z hamowaniem nerwów, na gramolącego się spod stołu skoczyli z butami i mocno go skopali. Następnie Szpak dźgnął Chintza trzy razy w pierś, szyję i oko, a Kawa dołożył jeszcze kilka razów taboretem w głowę. Po zmasakrowaniu biedaka, przeszukali jego kieszenie i zarekwirowali wszystkie pieniądze, jakie znaleźli.

Policja ustaliła, że pobitym był znany szuler "na gościnnych występach". Bandziorów ujęto. W śledztwie trójka przyznała się do przestępstwa, a jeden z nich stwierdził, że mimo przegranej i tak poradzili sobie z szulerem.

Adolf Chintz po długiej kuracji wrócił do szulerki, ale Tarnów omijał szerokim łukiem.
(za "Pogoń" - zbiory MBP)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska