- Przy każdym lalkowym teatrze jest mała manufaktura takich lalek. Kto inny sporządza szkielet, kto inny lepi z masy "ciało", jest też krawcowa, która szyje im ubrania i buty. Ja jestem nimi wszystkimi naraz, o ile mi wiadomo, jedynym takim szaleńcem w kraju - śmieje się artystka. Bea jest samoukiem. - Pierwszą marionetkę zrobiłam dla babci. To była gejsza w kimonie, zrobiłam jej wachlarz i perukę - wspomina. Miała wtedy osiem lat. Potem studiowała scenografię na ASP i produkcję w katowickiej szkole filmowej. Ale miłość do marionetek została.
- One mnie fascynują, mają specyficzny urok. Potrafią wyrażać różnorakie emocje, wzruszać, bawić. Wiem, że robią na ludziach orgomne wrażenie, czy to na scenie, czy w czyimś mieszkaniu jako ozdoba, pamiątka - tłumaczy Ihnatowicz.
Najbardziej lubi moment, kiedy lalka wyłania się z bezkształtnej masy papierowej.
- Gdy dostaje rysy twarzy, zwłaszcza oczy - ożywa. Od tego momentu staje się małą osóbką - mówi artystka. Marzy o robieniu scenografii w teatrze lalek. Pierwszy krok już zrobiła. W spektaklu "Beatrix Cenci" w Teatrze im. Słowackiego jej lalki grały ważną rolę - sobowtórów głównych postaci. Ihnatowicz stworzyła też postaci do niezależnych filmów w USA - "Tree of life" i "David and Dee".
Najwięcej jednak lalek tworzy na prywatne zamówienia. Kupują je kolekcjonerzy z Polski, USA, a nawet Australii i Japonii. Trafiają do niej przez stronę internetową i fanpage (www.beatissima.com, facebook.com/Beatissima.Art). Jedne - to miniaturki słynnych ludzi. Ostatni to podobizna Franka Zappy. - Prezent gwiazdkowy. Pewna dziewczyna kupiła go ojcu, wielbicielowi muzyki Zappy - tłumaczy artystka. Są też lalki, które przedstawiają czyichś znajomych, członków rodziny oraz postaci zupełnie fantazyjne.
- Zostają mi tylko ich zdjęcia, bo wszystkie sprzedaję. A ponieważ miewam propozycje wystawowe - zaczęłam tworzyć grupę lalek przeznaczonych na ten cel. Będą to m.in. Edward Norton, Penelope Cruz, Frida Kahlo i Maria Callas. - Postacie, nad którymi pracuję, zazwyczaj są znane i często imponują mi ich życiowe osiągnięcia. To ciut paradoksalne, że ich ostateczny kształt w moim warsztacie to... marionetka na sznurkach - kwituje ze śmiechem.
Moda w przedwojennym Krakowie [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!