Artystka wzorowała się na zdjęciach. Oddanie arystokratycznych rysów twarzy księcia Williama wbrew pozorom nie było wcale proste. Z Kate sprawa była łatwiejsza. Może dlatego, że ma bardziej pospolite rysy twarzy? - To się czuje, ale trudno to nazwać - tłumaczy Bea. - Obie lalki robiłam równolegle, zajęło mi to trzy miesiące.
Kate i William mają ok. 55 cm. Są zrobieni z drewna, masy papierowej i glinki papierowej. Ich kończyny są połączone drucikami, śrubkami. Na końcu Bea pomalowała figurki farbami akrylowymi, doczepiła im dziewięć sznurków i krzyżak, dokleiła włosy i ubrała.
Ihnatowicz nie kopiowała żadnej konkretnej kreacji książęcej pary, po prostu "uśredniła ich styl". Kate jest więc w sukience i butach na koturnach, jakie zwykle nosi. Na palcu ma zaręczynowy pierścionek z niebieskim oczkiem. Jej mąż ma na sobie koszulę i spodnie. - Mundur, w którym często się pokazuje, trudno zrobić w takiej skali - tłumaczy Bea. - Lepsze dla marionetek są prostsze ubrania, które nie przytłaczają ich wyglądu.
Przyznaje, że przeszło jej przez myśl, aby lalki wysłać książęcej parze. Ale to niemożliwe. Członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej nie przyjmują prezentów od obcych osób. Marionetki trafią więc w prywatne ręce.
Pierwszą lalkę Bea Ihnatowicz zrobiła, gdy miała 10 lat, dla babci. To była japońska gejsza, w kimonie, z wachlarzem. Te, które można było kupić w sklepie uważała za nudne, mało ciekawe.
Na swoim koncie ma już ok. 60 marionetek. Każda jest niepowtarzalna. Najwięcej lalek tworzy na prywatne zamówienia. Jedne to miniaturki słynnych ludzi, inne przedstawiają czyichś znajomych, członków rodziny. Kupują je kolekcjonerzy z całego świata. Trafiają do niej przez stronę internetową i Facebooka. Średnia cena to ok. 1 tys. euro.
- Od dziecka dużo lepiłam z plasteliny, malowałam - opowiada artystka. - Marionetki to najpiękniejsze z lalek. Jest w nich coś czarodziejskiego.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+